Niektórzy ludzie mają naprawdę zbyt dużo wolnego czasu. Wydaje się, że jednym z nich jest pewien mieszkaniec miasta Las Cruces w Nowym Meksyku, który podał miasto do sądu, gdyż używa ono symbolu trzech krzyży na urzędowych dokumentach.
Nie ma w tym nic takiego dziwnego, Las Cruces oznacza „Krzyże” po hiszpańsku i legenda głosi, że miasto to powstało w miejscu, gdzie przed laty ktoś pochował rodzinę i ustawił kilka krzyży na ich grobach. Lokalni mieszkańcy tamtych terenów nazywali to miejsce „las cruces” i gdy później powstało tam miasto, utrzymano tę historyczną nazwę.
Krzyże występujące w logo miasta nie mają więc nawet specjalnie konkretnej, chrześcijańskiej wymowy. Oczywiście, że to przez śmierć Jezusa na Krzyżu przyjęło się ustawiać na grobach krzyże, ale robią to także ludzie, którzy nie są specjalnie wierzący. Krzyże te także są dość wyraźnie stylizowane i trzeba się chwilę przyjrzeć temu symbolowi, żeby w ogóle je dostrzec.
Sama ta sprawa jest tak surrealistyczna, że aż śmieszna. Ale tak naprawdę to nie jest mi wcale do śmiechu. Tu nie brakuje ludzi, dla których religią jest „antychrzescijaństwo”. Będą walczyć z uporem godnym lepszej sprawy o to, żeby w naszej rzeczywistości nie było żadnych symboli religijnych. Ani w naszym otoczeniu, ani nawet w nazwach.
Już doprowadzili do tego, że nie mamy Świąt Bożego Narodzenia, ale zimowe wakacje, szopka jest dopuszczalna w publicznym miejscu tylko wtedy, gdy zawiera odpowiednią ilość zwierząt i pastuszków i gdzieś w okolicy menorę, a uczeń, który podziękuje Bogu w publicznej szkole, jest zawieszany w prawach ucznia. I wszystko to z powodu jednej wzmianki w Konstytucji, której celem miało być coś zupełnie przeciwnego.
Biali Amerykanie, w uproszczeniu, są potomkami uciekinierów z Anglii. Uciekinierzy ci, znani tu jako „pilgrims”, pielgrzymi, uciekali, bo w Anglii obowiązywała religia państwowa, a pielgrzymi nie byli Anglikanami, ale Purytanami. Uciekli więc przed prześladowaniami najpierw do Holandii, a później przypłynęli na statku „Mayflower” do Nowej Anglii i założyli osadę o nazwie „Plumouth”.
Gdy lata później powstały Stany Zjednoczone, wszyscy pamiętali przyczyny, dla których przybyli tu pierwsi osadnicy. Dlatego to pierwsza poprawka do Konstytucji mówi o wolności religijnej. Dla wyjaśnienia, poprawki do konstytucji to nie jest coś, co trzeba było zrobić, by naprawić błędy w konstytucji oryginalnej. Pierwsze 10 poprawek, tzw. „Bill of Rights” to nieodłączna część konstytucji od samego początku. Są to po prostu pierwsze rozdziały tej konstytucji.
Pierwsza poprawka brzmi tak:
Congress shall make no law respecting an establishment of religion, or prohibiting the free exercise thereof; or abridging the freedom of speech, or of the press; or the right of the people peaceably to assemble, and to petition the Government for a redress of grievances.
Oznacza to mniej więcej tyle: “Kongres nie uchwali żadnych praw tworzących jakąkolwiek religię, ani zabraniających swobodnego jej wyznawania; ani ograniczenia wolności słowa, albo prasy, albo praw ludzi do pokojowego gromadzenia się i dawania petycji rządowi, by naprawił krzywdzące decyzje.”
To cała pierwsza poprawka do konstytucji. Tyle. Jak z tego tekstu można dojść do zakazu wspominania Boga przez ucznia w publicznej szkole? Jak na podstawie tego paragrafu można dojść do wniosku, że 10 przykazań powieszonych na ścianie jest sprzeczne z konstytucją? Jak w końcu można ujrzeć, że poprawka ta zabrania miastu, które nazywa się „Krzyże” umieszczenia krzyży w herbie? Hmm. Dziwny jest ten świat.
Oczywiście w tej sprawie nie ma jeszcze decyzji. Ma być rozpatrywana w listopadzie. Dobrze, że chociaż tylko herb, a nie nazwa miasta komuś przeszkadza. Gdyby tak było, trzeba by chyba zmienić nazwy tysięcy miast w USA. Na zachodzie i południu Stanów, gdzie miasta powstawały wokół katolickich misji, wręcz trudno znaleźć miasto nie nazwane na cześć jakiegoś świętego, czy innych symboli religijnych.
Stalin nie wahał się przed zmianą nazw, może tu i do tego dojdziemy. Zamienimy te wszystkie Los Angeles, Sacramento, Corpus Christi, San Francisco, San Diego, Santa Clara, Saint Augustine (najstarsze miasto w USA), i nawet San Bruno. (Oj, mój anioł stróż by tego nie lubił). W samej tylko Kalifornii jest 50 miast nazwanych imionami świętych, w Teksasie i na Florydzie pewnie co najmniej drugie tyle.
A inne symbole? Południowa Karolina ma w swym herbie palmę i półksiężyc. Nie wiem, co ma on symbolizować, ale czy nie jest to narzucanie mi jakiejś religii? Czy półksiężyc nie jest przypadkiem symbolem Islamu? Południowa Karolina jest o rzut beretem od mojego domu, metropolia Charlotte leży częściowo w tym stanie. Co będzie, jak ktoś postawi wielki billboard z tym półksiężycem i obrazi mnie zupełnie?
Świat zupełnie zwariował. Ludzie nie mają prawdziwych problemów, to wymyślają sobie sztuczne. Tylko dlaczego przy okazji utrudniają życie tej normalnej większości? Dlaczego przez jednego idiotę, któremu przeszkadza szopka bożonarodzeniowa, ja muszę świętować teraz Dni Przerośniętych Krasnali? Dlaczego każda religia (bo wojujący ateizm także nią jest) jest politycznie poprawna, a chrześcijaństwo, a zwłaszcza Katolicyzm, nie?
Ja wiem dlaczego. Bo jest tylko jedna prawdziwa religia. Półksiężyc w herbie Południowej Karoliny nie drażni kudłatego. Nie drażni go menora. Ale na pewno drażni go krzyż, bo na Krzyżu został on pokonany. Tak więc w sumie jest i dobra strona tych wszystkich ataków na chrześcijaństwo. Potwierdzają one, że nasza wiara jest Prawdziwa. A do symbolu Las Cruces powrócę, jak tylko sąd zadecyduje, czy te trzy stylizowane, małe krzyże nie zagrażają przypadkiem istnieniu Stanów Zjednoczonych.
PS. Już po napisaniu tego tekstu zwróciłem uwagę na fakt, że krzyże w logo Las Cruces są umieszczone w symbolu słońca. Ale słońce także jest przecież symbolem religijnym. Wiele religii używa tego symbolu i wiele uważa słońce za Boga. Jednak osoby, które podały miasto Las Cruces do sądu nie mają problemu ze słońcem. Mają problem tylko z krzyżami. Co tylko potwierdza moją tezę, że tu wcale nie chodzi o prawo, konstytucję i o używanie przez miasto symboli religijnych, ale o wyrzucenie z naszego życia jakichkolwiek śladów chrześcijaństwa. Tylko symbole chrześcijańskie drażnią ludzi, bo tylko te, obiektywnie, mają jakąkolwiek wartość. Prawo, rzecz jasna, nie może robić takich rozgraniczeń i jeżeli krzyże byłyby nielegalne w symbolu miasta, to i słońce musiałoby być nielegalne. Jednak tu nie chodzi o prawo, nie chodzi o sprawiedliwość i nie chodzi o zakaz stosowania jakichkolwiek symboli religijnych w oficjalnych dokumentach miasta Las Cruces. Tu chodzi tylko i wyłącznie o zdelegalizowanie krzyży i usunięcie chrześcijańskich śladów.
Witaj:)
ReplyDeleteBardzo czesto zadaje sobie takie pytania, jakie Ty stawiasz w tym artykuliku.
Niezmiennie jednak, nie znajdujac odpowiedzi, tylko burze sie w bezsilnej bezradnosci, w poczuciu niesprawiedliwosci. Dlatego ciesze sie, ze nie jestem sama w dostrzeganiu tych paradoksow rzadzacych "wolnym" swiatem.
Serdecznie pozdrawiam
Ewu, nie tylko nie jesteś sama, ale jest nas coraz więcej. Taki też jest między innymi cel tego mojego bloga, żebyśmy sobie uświadomili, że nie jesteśmy sami. Ludzie forsujący polityczną poprawność i swe liberalne przekonania są bardzo krzykliwi i mają poparcie mediów, ale wbrew pozorom wcale nie jest ich tak dużo. Udało się im przekonać społeczeństwo, że „tolerancja” zawsze jest zaletą i powinniśmy być bezwarunkowo tolerancyjni w stosunku do nich, a sami zupełnie nie tolerują osób o poglądach odmiennych niż ich własne. Ale ta hipokryzja staje się coraz bardziej widoczna i coraz więcej ludzi jest gotowych walczyć o to, co jest dla nich naprawdę ważne. Pozdrawiam.
ReplyDeleteWiesz, hiob, a ja jakoś grzęznę w przekonaniu, że coraz więcej ludzi daje się przekabacić. Ale nie wiem, czy skutkiem przeżyć i nawrócenia, które dokonało się nie tak dawno w moim życiu, czy też na znak przekory, uczę się i staram nie naginać i odważnie mówić, co myślę i żyć oraz wartościować po swojemu, nie bardzo przejmując się reakcją kogokolwiek na moje poglądy.
ReplyDeleteMasz rację mówiąc, że tych "ludzi" nie jest tak dużo, ale mając poparcie mediów, dysponują potężną siłą, którą oddziałują na umysły, niestety. Miejmy nadzieję, że Twoje ostatnie zdanie jest prawdziwe i tylko ja mam czarnowidztwo we krwi:))
Nie wiem, czy masz dostęp do polskich książek; jeśli tak, polecam "Quo vadis. Trzecie tysiąclecie". To lekka beletrystyczna lektura, dająca jednak wiele do myślenia, gdy ją zestawić z teraźniejszością. Daje niesamowicie apokaliptyczne wrażenia...
Pozdrawiam
Piszesz o nawróceniu, które dokonało się niedawno w Twoim życiu. To jest właśnie powód mojego optymizmu. Masz rację, z jednej strony widać, że coraz więcej ludzi praktycznie odchodzi od Boga i prowadzi życie takie, jakby Go zupełnie nie było. Ale także coraz więcej ludzi przeżywa nawrócenie i trudno tego zjawiska nie zauważyć.
ReplyDeleteNasuwa mi się taka ilustracja: Chory, umierający las, ogarnięty jakąś epidemią i pośród gnijących i usychających drzew wyrasta nowy, zdrowy, młody i pełen życia las. Teraz te usychające i gnijące drzewa przeważają i ciągle przesłaniają młodnik, ale z czasem sytuacja się odwróci i wszystko będzie znowu pulsowało życiem.
Być może jestem niepoprawnym optymistą, ale myślę, że Jan Paweł Wielki nie bez powodu powtarzał „Nie bójcie się”. Bóg na końcu na pewno zwycięży i ja widzę już pierwsze odznaki tego zwycięstwa. Pozdrawiam.