Wednesday, February 16, 2005

II Międzynarodowy Kongres Eucharystyczny, Miami 2005



W poniedziałek, tydzień temu, będąc w Miami, usłyszałem w radiu, że w nadchodzący weekend odbędzie się tam Drugi Międzynarodowy Kongres Eucharystyczny. Wśród zaproszonych uczestników miał być obecny Scott Hahn, teolog i apologeta, profesor Franciszkańskiego Uniwersytetu w Steubenville w Ohio. Człowiek mający spory wpływ na moje życie. Od paru lat pragnę się z nim w jakiś sposób skontaktować, powiedzieć mu o tym i podziękować za wszystko, co dla mnie uczynił. Niestety, w naszej firmie nie jeździmy aż tak często do Miami, a na urlop i bilet lotniczy nie bardzo mogę sobie pozwolić. Nie mogłem też czekać cały tydzień. Cóż, pomyślałem, nie pierwszy i nie ostatni to kongres czy spotkanie z Hahnem. Poznam go być może przy innej okazji.


We wtorek byłem w Atlancie, w środę popielcową w Nowym Jorku i już byłem gotowy dać znać dyspozytorowi, że jestem zmęczony i nie jadę nigdzie, chyba, że ma ładunek do Charlotte, gdy on sam pierwszy zapytał, czy nie pojechałbym z powrotem do Miami. Zgodziłem się, rzecz jasna, myśląc sobie: „Jednak może jest wolą Bożą to, żebym się na tym kongresie znalazł”. Ale nie było to wcale jeszcze takie proste. Ładunek był gotowy w czwartek o świcie w Hartford w stanie Connecticut i powinien być dostarczony do Miami w piątek przed południem. A w soboty wieczorem mamy często ładunki z Atlanty, więc miałbym wystarczająco dużo czasu na to, żeby tam dojechać. Ale nie pierwszy raz okazało się, że lepiej zaufać Bogu, niż wymyślać swoje trudności. Jak to dwukrotnie usłyszałem na samym kongresie, jak ktoś chce rozśmieszyć Boga, powinien opowiedzieć mu swoje plany.


Wyjechałem więc z Hartford i po czterech godzinach jazdy dostałem telefon, że zapomniano załadować części towaru i muszę wrócić. Dyspozytor aż się zdziwił, że przyjąłem tę wiadomość bez narzekania. A ja się tylko uśmiechałem, bo wiedziałem, że teraz będę w Miami w piątek późnym wieczorem i nie ma już szans, żebym zdążył na sobotę do Atlanty. Musiałem utknąć na weekend w Miami. Jeszcze raz okazało się, że jak jest wola, znajdzie się i droga. Okazało się też, że sam kongres miał miejsce w hotelu Radisson Mart Plaza Hotel & Convention Center na lotnisku w Miami, dosłownie po drugiej stronie pasa startowego, przy którym był magazyn, do którego zawiozłem swój towar. Mógłbym nawet na nogach tam dojść, gdyby nie było wystarczająco dużego parkingu dla mojej ciężarówki.


Parking jednak był na tyle duży, że po odpięciu naczepy przy magazynie, samym ciągnikiem bez problemu się na nim zmieściłem. A napis na mojej ciężarówce był pretekstem do kilku bardzo interesujących prywatnych dyskusji na parkingu. Ważniejsze jednak rozmowy miały miejsce w Sali konferencyjnej hotelu.


Sam Kongres to po prostu spotkanie ludzi interesujących się samym zagadnieniem Eucharystii, chcących pogłębić swą wiedzę na ten temat z osobami, które tę wiedzę posiadają i chcą nam przekazać. Mówcami byli biskup pomocniczy archidiecezji w Miami, Jego ekscelencja Felipe Estevez, ojciec Andrew Apostoli, franciszkanin z Nowego Jorku, znany mi z wielu programów w radiu i telewizji EWTN, ojciec Joseph Fessio, jezuita, absolwent uniwersytetów w Spokane, Lyons we Francji i w Regensburgu w Niemczech, gdzie się doktoryzował, założyciel Ignatius Press, największego katolickiego domu wydawniczego w Stanach Zjednoczonych i wiceprezydent uniwersytetu Ave Maria w Naples, Floryda. Przemawiali także dr Scott Hahn, światowej sławy teolog, wykładający poza swym uniwersytetem w Steubenville także często w Rzymie, Marcelino D’Ambrosio, doktor teologii i pisarz, matka Adela Galindo, Nikaraguanka, założycielka zgromadzenia „Sług Przebitego serca Jezusa i Maryi”. Homilię w sobotę wygłosił ojciec Jordi Rivero, a w niedzielę, na zakończenie kongresu Jego Ekscelencja Arcybiskup John Favalora, arcybiskup Miami.


Same spotkania trwały cały dzień w sobotę, od 8 rano, do 22, a w zasadzie nie skończyły się wcale, bo przez cały czas trwania kongresu był do naszej dyspozycji Pan Jezus obecny w Najświętszym Sakramencie. W niedzielę od rana trwały kolejne spotkania, zakończone popołudniową mszą koncelebrowaną pod przewodnictwem arcybiskupa Favalora.



W tym krótkim felietonie nie zdołam napisać tego, czego się dowiedziałem w ciągu kilkunastu godzin wykładów. Pewnie przy innych okazjach wykorzystam tę wiedzę. Chciałem tylko powiedzieć tu, że był to cudowny weekend. Pełen cudownych przeżyć, intelektualnych i duchowych. Pogłębiłem swą wiedzę i wiarę. Żeby tylko dało się to uczucie i te wiadomości zatrzymać na zawsze! Na szczęście większość spotkań była nagrywana, więc będę mógł jeszcze raz posłuchać niektórych mówców.



Mówiąc o mówcach… ja, rzecz jasna, głównie się chciałem spotkać z Hahnem, ale wiedziałem, że nie będzie to łatwe. Jest on naprawdę znaną osobą w Stanach i niemal każdy uczestnik tego kongresu chciał z nim zamienić parę słów. A to było ponad tysiąc ludzi. Scott podpisywał swe książki i okładki płyt i kaset, które można było zakupić i równocześnie rozmawiał z kilkoma na raz osobami. Z jego prezentacji dowiedziałem się, że wstał o 3 rano tego dnia. (Powiedział to w kontekście narzekania niektórych, że w Miami było zimno. Rzeczywiście było w nocy koło 10 stopni, w dzień ociepliło się do dwudziestu paru, przy pięknej słonecznej pogodzie. W Steubenville także było 10, gdy Hahn jechał na lotnisko, ale poniżej zera i parę centymetrów świeżego śniegu na ulicach.) Po trzech wykładach, każdy trwający ponad godzinę, i po spotkaniu setek osób między tymi prezentacjami, wracał on popołudniu z powrotem do Ohio. Szanse na to, żebym urwał z jego harmonogramu choćby 10 minut były zerowe. Ale… jeżeli taka wola Boża…



Gdy nadeszła moja kolejka na otrzymanie autografów Hahna w zakupionych książkach, w paru zdaniach opowiedziałem moje przeżycia w drodze do Boga i jaki on miał na to wpływ. Zaznaczyłem, że chętnie bym porozmawiał z nim dłużej na ten temat. Hahn oddając mi ksiązki powiedział: „Napisałem tam mój domowy numer telefonu. Zadzwoń w tygodniu po 21, chętnie z tobą porozmawiam”. Wow! To właśnie pokazuje klasę tego człowieka. Będąc światowej sławy teologiem, autorem wielu książek, wykładowcą i profesorem zapraszanym na wykłady na całym świecie, (od 5-11 marca będzie on wykładał w Athenaeum Pontificium Regina Apostolorum w Rzymie), ma czas i odwagę, żeby dać swój prywatny numer telefonu jakiemuś kierowcy mówiącemu ze śmiesznym akcentem, który chciałby się z nim podzielić swoimi przeżyciami.



Do samej rozmowy z Hahnem wrócę, jak tylko się ona odbędzie. Może nawet zadzwonię do niego dzisiaj. Ale mówiąc o Hahnie, przypomniał mi się profesor Thomas Howard. Także konwertyta, także człowiek wielkiego formatu, wykształcony, inteligentny, filozof i anglista, autor kilkunastu książek i profesor angielskiego w seminarium Św. Jana w Bostonie. Wywiady z nimi obydwoma można znaleźć po polsku na stronie apologetyki, pisałem też o nich w felietonie zatytułowanym „Scott Hahn”.
Pod koniec tego felietonu są bezpośrednie linki do wywiadów z nimi obydwoma. Ja w każdym razie korespondowałem z profesorem Howardem przez wiele miesięcy, wymieniając od czasu do czasu listy pocztą elektroniczną. Zawsze odpowiadał mi on szybko, zawsze chwalił mój angielski (co było tylko grzecznością z jego strony, zapewniam was) i nasza korespondencja zakończyła się tylko dlatego, że padł mi kiedyś komputer i straciłem wiele adresów, łącznie z jego adresem. Była to więc wyłącznie moja wina.



Nie zrozumcie mnie źle, ja nie mam poczucia niskiej wartości. Nie mam też kompleksów. Ale wiem, że człowiek prowadzący działalność naukową i dydaktyczną, taki, który wykłada i jeździ z odczytami po całym świecie, do tego pisze książki, po prostu nie ma czasu. Wiem, że praca doktorska Hahna ma 80 stron tytułów samej bibliografii. Ten człowiek jest znany z tego, że jest tytanem pracy. Dlatego tylko uważam, że jest on człowiekiem przez duże C. Dlatego uważam, że żyje on Ewangelią, o której uczy, bo ma czas dla każdego. Śmiało mógł mnie zignorować w tym tłumie ludzi go oblegających, lub wyszukać jakikolwiek pretekst. Nie byłby zresztą to nawet pretekst, patrząc obiektywnie, nie może on się z każdym spotykać, kto o to poprosi, to jest po prostu niemożliwe. Dzisiaj wpisałem się do własnej księgo gości, odpowiadając Darkowi i przepraszając go za to, że zaniedbałem naszą znajomość, ale i ja nie bardzo radzę sobie z tym, że doba ma tylko 24 godziny. Rozumiem więc doskonale ludzi zajętych. Tym bardziej cieszę się, że nie zawiodłem się na Hahnie i postaram się nie zabierać mu zbyt wiele jego cennego czasu. Ale ile tego czasu mi się mu uda ukraść, z tym się z wami tu za parę dni podzielę.


Sam kongres był międzynarodowy, bo było sporo uczestników przybyłych z Południowej Ameryki. Jedna taka grupa, z Antyli Holenderskich, przybyła pod opieką polskiego księdza, który jest ich opiekunem i kapłanem od kilkunastu lat. Ksiądz Andrzej jest niemalże moim ziomkiem, pochodzi z południowo-wschodniej Polski i cieszę się, że mogliśmy zamienić kilka słów na ziemi amerykańskiej. Mam nadzieję, że odwiedzi mnie on tutaj i może zostawi swój wpis w księdze gości. Spotkanie to przypomniało mi, że chyba nie ma takiego zakątka na świecie, gdzie by nie znalazła się jakaś polska dusza. Chciałem napisać „zabłąkana”, ale przecież piszę o kapłanie. Gdzie on tam zabłąkany. On zna dobrze drogę.



Ojciec Apostoli, którego wyświęcił na kapłana arcybiskup Sheen, wspaniały i święty amerykański biskup, święty w przenośni, ale proces w jego sprawie toczy się dość szybko, więc zapewne i dosłownie będzie ogłoszony świętym, opowiedział zabawną historię, zasłyszaną od arcybiskupa Sheena. Gdy przyjechał on kiedyś pociągiem do jakiegoś nieznanego mu miasteczka, zapytał chłopca spotkanego koło dworca o drogę do kościoła. Chłopiec najpierw zaczął tłumaczyć, ale widząc, że kapłan nie rozumie za bardzo skomplikowanej drogi, postanowił go zaprowadzić. Po drodze zapytał o powód wizyty. Arcybiskup odpowiedział, że przyjechał porozmawiać z ludźmi. –O czym? Zapytał chłopiec. –Opowiem im, jak się dostać do nieba. –Nie możesz tego zrobić! zawołał chłopiec. –Dlaczego? –Jak możesz uczyć jak się dostać do nieba, jak nawet do kościoła Najświętszej Marii Panny nie potrafisz trafić?


Jestem przekonany, że ojciec Andrzej z Antyli Holenderskich bez problemu zaprowadzi swoją owczarnię do nieba, na Kongres eucharystyczny w Miami trafił bez pudła. Szczęść Boże i powodzenia w tej trudnej i tak odległej od Ojczyzny misji.





No comments:

Post a Comment