W Wielką Sobotę tatuś musiał pojechać do szpitala, a w Niedzielę Wielkanocną widać było wyraźnie, że organizm taty osłabiony wieloletnią chorobą przegrywa ostatnią walkę. W poniedziałek byłem ponownie w samolocie do Polski i przesiadając się w Monachium zadzwoniłem do Krakowa, aby dowiedzieć się, że tatuś we wtorek, 18. kwietnia nad ranem, odszedł do Domu Ojca.
Mój tata był niezwykłym człowiekiem. Niezwykłym dlatego, że był pod wieloma względami zupełnie normalny. Taki, jaki każdy z nas powinien być. Ostatnio jednak takie zwyczajne zachowanie jest czymś niezwykłym. Nigdy na przykład nie prawił mi kazań o wierze, o Bogu. Zawsze sam pokazywał, jak się wierzy. Kościół, wiara to były zawsze rzeczy ważne dla Niego. Najważniejsze. Nigdy na przykład nie opuścił mszy bez ważnego powodu. Może ktoś powiedzieć, że dla ojca rodzina powinna być najważniejsza, ale ja na to odpowiem, że tego nie da się rozdzielić. Właśnie tylko wtedy, gdy Boga postawi się na pierwszym miejscu, można być dobrym ojcem dla rodziny. Bez Boga jest to zupełnie niemożliwe.
Pamiętam z dawnych czasów taką choćby sytuację, gdy z powodu reformy administracyjnej i likwidacji powiatów, tata, który był jednym z wiceprezesów PZGS-u mógł zostać prezesem Wojewódzkiego Związku, pod warunkiem wstąpienia do partii komunistycznej. Odmówił jednak i na dodatek powiedział na jakimś zebraniu w komitecie partii dlaczego odmawia. Powiedział, że nie może zostać członkiem partii zabraniającej praktykowania tego, w co on wierzy. Nie muszę dodawać, że był to koniec zawodowej kariery taty. A było to przecież w czasach, gdy kupno płaszcza na zimę odkładało się często przez kilka lat, bo po prostu nie było pieniędzy na jego kupno. To takie właśnie zachowanie uczyło nas, jak ważny jest Bóg i nasza wiara.
Tata tak, jak do wiary, do Boga, podchodził do całego swego życia. Praca nie była czymś, co się „robi”, to było także jego życie. Problemy służbowe były jego własnymi zmartwieniami i zawsze był dobrym gospodarzem powierzonych mu zakładów i przedsiębiorstw. Nigdy za to nie zwracał zbyt wielkiej uwagi na siebie. Zawsze się dziwił, powracając z kolejnych wizyt w szpitalach, jak bardzo cierpiący są tam ludzie. Nie widział, że sam jest jednym z nich. Wiele lat starał się ukrywać przed rodziną i znajomymi swą chorobę, zawsze pokazując uśmiechniętą twarz. I podczas naszych rozmów telefonicznych, nawet, jak nie miał czasem siły na utrzymanie w ręce słuchawki, zawsze nieodmiennie odpowiadał, że czuje się bardzo dobrze, coraz lepiej.
Rodzice przeżyli razem ponad 50 lat. Pokazali nam, czym jest prawdziwa miłość. Bo miłość to nie jest "zakochanie", a przynajmniej nie tylko. Nikt nie czuje rok po ślubie tego, co czuł na pierwszej randce, czy nawet w dniu ślubu. I całe szczęście. Nie można w takim stanie psychicznym funkcjonować latami. Miłość dojrzała jest głębsza, prawdziwsza. Bazuje na świadomych wyborach. I dzięki temu nie jest kłamstwem, gdy obiecujemy w dniu ślubu "miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci".
Moi rodzice w tych ostatnich latach pokazali swym życiem, że gdy obiecywali sobie wzajemnie prawie 52 lata temu, że chcą "wytrwać w tym związku w zdrowiu i w chorobie, w dobrej i złej doli aż do końca życia" nie rzucali tych słów na wiatr. One zawsze coś dla nich znaczyły, a w ostatnich latach mama swą opieką nad tatą udowodniła to w praktyce. A tata, który nigdy nie wstydził się prac domowych i zawsze chętnie pomagał mamie, ubolewał bardzo w ostatnim czasie, że brak mu sił, aby wyręczyć mamę w domowych porządkach i innych zajęciach w domu
Św. Paweł pisze w 1. Liście do Koryntian czym jest prawdziwa Miłość. Miłość przez duże „M”. Oto jak ten „Hymn do Miłości” sparafrazował mój przyjaciel, Jacek:
A miłość cierpliwa jest, jest wielce łaskawa.
Miłość nie zna zazdrości - nic jej poklask, sława.
I obcą jest jej pycha, bezwstydu nie znosi,
Nie chce swego i gniewem złym się nie unosi.
Wszystko złe zapomina, ni się nie weseli
Wraz z niesprawiedliwością - z prawdą radość dzieli.
Ona trwa niewzruszenie. Złe zrządzenia losu,
Każdą boleść przyjmuje bez słów skargi głosu.
Nadzieję ma we wszystkim i wszem wiarę daje.
Wiecznie jest - trwa niezłomna - Miłość nie ustaje.
Bo nie jest jak proroctwa zgasłe wraz z ziszczeniem,
Ani jak dar języków zagrożon zniknieniem
Albo jak wiedza, której z czasem nam nie stanie,
Gdyż częściowym zaledwie jest ludzkie poznanie
I wyrocznie czynione przez umysły małe.
Znika więc, co maluczkie - trwa, co doskonałe.
Tak jak gdy dzieckiem będąc, jak dziecko patrzamy
I czujemy jak dziecko, a gdy dorastamy,
Stawając się mężami, rzeczy dobrze znane
Inne widzimy - większe - od nowa poznane;
Tak teraz oczom naszym dane są widzenia -
Piękne - choć wciąż niepełne - ledwie rozmarzenia,
Bowiem część nam odkryta lecz dzień ów nastanie,
W którym, jak zna nas Ona, tak i Jej poznanie
Nastąpi w pełni blasku - Jej wespół z siostrami.
My w czas, gdy Triada zstąpi, chórem odśpiewamy
Pieśń chwały ku czci Onej, co prym w Trójcy wiedzie.
Będą: Wiara, Nadzieja - z Miłością na przedzie.
Przerwałem na chwilę pisanie tego tekstu. Jestem w Krakowie, w kafejce Internetowej w Pasażu Bielaka i poszedłem do Bazyliki Trójcy Świętej, kościoła przy klasztorze Dominikanów na 12. na mszę w intencji za duszę taty. I w dzisiejszej Ewangelii słuchaliśmy, jak zmartwychwstały Jezus spotyka na drodze do Emaus dwóch uczni, ale oni Go nie poznają. Opowiada im o tym, jak Mesjasz musiał cierpieć i umrzeć i dopiero podczas „łamania chleba”, czyli Eucharystii poznali Go, ale On im zniknął z oczu. Oczywiście, że zniknął. To znak, że teraz Jezus naprawdę jest obecny sakramentalnie, w Eucharystii, nie fizycznie z nami. Zniknął im z oczu, ale pozostał wśród nich.
Nasi bliscy, którzy odeszli, także w pewnym sensie są teraz nawet bliżej nas, niż za życia. Nie tak, jak Jezus, który w Sakramencie Eucharystii jest fizycznie obecny w każdym Tabernakulum, na każdej mszy, ale duchowo są oni z nami nawet bardziej teraz, niż gdy byli wśród nas. Tata mieszkał w Krakowie, a ja za oceanem. Spotkać się z nim mogłem tylko podczas moich krótkich pobytów w Polsce lub Jego u mnie. Teraz wierzę, że tata jest ze mną cały czas i już nawet nie jest nam potrzebny telefon, żeby porozmawiać. Wystarczy modlitwa i On na pewno mnie usłyszy. Na pewno też przekaże moje modlitwy Panu, którego Oblicze ogląda zapewne teraz twarzą w twarz. I na pewno nie przestanie opiekować się nami i modlić się za nas wszystkich. A i ja o Nim nigdy nie zapomnę i proszę wszystkich o modlitwę w intencji Jego duszy. Bóg zapłać.
Na koniec chciałbym podziękować wszystkim, którzy wspomagali tatusia swą opieką i modlitwami przez cały okres jego choroby. Przede wszystkim mojej siostrze, Ewie Dudek z mężem i dziećmi. Wiem, że im nie potrzebuję dziękować, wszystko, co zrobili dla taty, zrobili z miłości do niego. Córki zawsze podświadomie szukają mężów podobnych do ojców, więc nie muszę dodawać, że Janek też jest wspaniałym facetem i okazał wiele serca dla swego teścia w jego trudnych chwilach. Kasia i Maciek, wnuki mojego taty, także pomagali radą i „dyżurami” przy dziadku, gdy babcia musiała wyjść. Także mojej żonie, Grażynce, jej mamie Władzi i moim dzieciakom, za podtrzymywanie mnie na duchu w trudnych chwilach i wszystkie modlitwy. Dziękuję.
Dziękuję też wszystkim pracownikom służby zdrowia, którzy zetknęli się z tatą w czasie jego choroby. Szczególnie chciałem podziękować dr. Andrzejowi Komorowskiemu za zawsze okazywane serce i pomoc w początkowej fazie choroby, Dr. N. Med. Markowi Wyczółkowskiemu ze Szpitala Rydygiera za życzliwość, serce, pomoc i opiekę nad tatą, pani dr. Teresie Weber, specjaliście leczenia bólu, za wszystko, co dla nas zrobiła i za to, że dzięki niej tatuś nie cierpiał więcej niż było to naprawdę nieuniknione i nieznanym mi z nazwiska pracownikom II Oddziału Wewnętrznego Szpitala im Dietla za opiekę w ostatnich dniach życia taty. Nie dosyć, że nie okazali żadnej niechęci czy zniecierpliwienia nowym pacjentem w okresie Świąt, to wręcz przeciwnie, niezwykle serdecznie zaopiekowali się nim i okazali dużo serca mamie i całej naszej rodzinie, i to wszyscy, od lekarzy przez pielęgniarki i personel pomocniczy. Takie gesty widać i jesteśmy za nie Wam niezmiernie wdzięczni. Jak widać, pacjent ciągle dla wielu jest nie tylko „przypadkiem”, ale także cierpiącym człowiekiem, któremu należy okazać miłość i współczucie. Bóg zapłać!
I jeszcze jedno... Tato! Tobie także dziękuję za wszystko. Pamiętaj o nas i opiekuj się nami, żebyśmy się wszyscy tam z Tobą spotkali. Kochamy Cię i nie zapomnimy.
Twój syn, Piotr.
Ś + P
Ludwik Jaskiernia
(3 VII 1928 – 18 IV 2006)
Najukochańszy tata, mąż, dziadek, brat i teść.
Odszedł we wtorek nad ranem do Domu Ojca po długiej chorobie.
Msza żałobna odbędzie się w kaplicy na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie w piątek, 21. kwietnia o godzinie 11:40 po czym nastąpi odprowadzenie zwłok do miejsca ich spoczynku.
Niech odpoczywa w pokoju.
Moje najszczersze wyrazy współczucia z powodu śmierci ojca:
ReplyDelete,,Oto ogłaszam wam tajemnicę: nie wszyscy pomrzemy, lecz wszyscy będziemy odmienieni.W jednym momencie, w mgnieniu oka, na dźwięk ostatniej trąby - zabrzmi bowiem trąba - umarli powstaną nienaruszeni, a my będziemy odmienieni.Trzeba, ażeby to, co zniszczalne, przyodziało się w niezniszczalność, a to, co śmiertelne, przyodziało się w nieśmiertelność. A kiedy już to, co zniszczalne, przyodzieje się w niezniszczalność, a to, co śmiertelne, przyodzieje się w nieśmiertelność, wtedy sprawdzą się słowa, które zostały napisane: Zwycięstwo pochłonęło śmierć. Gdzież jest, o śmierci twoje zwycięstwo? Gdzież jest, o śmierci, twój oścień? Ościeniem zaś śmierci jest grzech, a siłą grzechu Prawo. Bogu niech będą dzięki za to, że dał nam odnieść zwycięstwo przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Przeto, bracia moi najmilsi, bądźcie wytrwali i niezachwiani, zajęci zawsze ofiarnie dziełem Pańskim, pamiętając, że trud wasz nie pozostaje daremny w Panu." 1Kor.15:51nn
Maranatha
Szczere współczucia,
ReplyDeletepozostawiam w modlitwie i zawsze
z Bogiem zarówno tu i tam.