Parę tygodni temu odezwał się do mnie ktoś na gadu-gadu i chciał porozmawiać. Niestety, jechałem akurat samochodem i nie mogłem z nim rozmawiać, więc zachęciłem go do wpisu do księgi gości. I rzeczywiście, zamieścił on tam swój komentarz, podpisany "numer gg". Zeszło mi trochę z odpowiedzią, ale w końcu się na nią zdecydowałem. Choć nie bez pewnych oporów, bo trudno odpierać zarzuty, gdy się je nie do końca rozumie, albo gdy są one oparte na nieprawdziwym założeniu.
Przede wszystkim nie wiem o którym artykule „numer gg” mówi. Zapewne chodzi mu o jeden z tekstów dotyczących homoseksualizmu. On sam przyznał w rozmowie na gg, że jest gejem. Ale zarzut, że mój tekst „ma pewne braki, czy nawet błędy, ponad to jest wyjątkowo skrajny, posługuje się ogólnikowymi stwierdzeniami, stereotypami”, bez podania konkretów, niewiele pomaga. Wydawało mi się, że pisałem o problemie homoseksualizmu bardzo konkretnie. To właśnie on pisze tu bardzo ogólnikowo. Dalej czytam we wpisie do księgi gości:
„Autor zapomina ze jesteśmy przede wszystkim ludźmi a dopiero potem wypełniamy role narzucone nam przez społeczeństwo. A jako ludzie wszyscy jesteśmy równi. Moim skromnym zdaniem człowieka powinno się oceniać według tego co robi, jak się zachowuje w określonych sytuacjach, jakie na wartości, jak żyje, a dopiero potem czy jest gejem, liberałem, zwolennikiem aborcji. Nie uważam żeby bycie gejem zamykało drogę do bycia katolikiem i człowiekiem wierzącym w Boga.”
Cóż. Nie wiem, na jakiej podstawie „numer gg” uważa, że zapominam, że jest on człowiekiem. Cała motywacja z mojej strony, by pisać o homoseksualizmie wynika z faktu, że uważam każdego człowieka za brata. To, jakie role mamy w społeczeństwie, w ogóle nie było tematem moich rozważań. On w ogóle nie zrozumiał ani moich intencji, ani tego, co starałem się przekazać. Pisze on dalej, że „nie uważa, by bycie gejem zamykało drogę do bycia katolikiem i człowiekiem wierzącym w Boga”. I ja nigdy inaczej nie uważałem. Czym innym jest „bycie gejem”, czy też bycie złodziejem, dziwkarzem, pijakiem, mordercą, hipokrytą, czy jakimkolwiek grzesznikiem, a czym innym bycie katolikiem. Czymś zupełnie innym jest jeszcze nasza wiara.
Problem z homoseksualizmem polega na tym, że ludzie o takich skłonnościach utożsamiają się ze swymi skłonnościami. Mówią: „Jestem gejem”. Tego nie mogę zrozumieć, ani zaakceptować. Ja mam skłonności heteroseksualne, ale nie mówię o sobie „jestem dziwkarzem”. Podobają mi się piękne samochody, ale nie określam siebie „jestem złodziejem samochodów”. Denerwują mnie różni ludzie, czasem do tego stopnia, że miałbym ochotę ich dusić własnymi rękami, ale nie mówię o sobie „jestem mordercą”. Dlaczego? A jednej strony dlatego, że tak się nie mówi. Tak się nikt nie określa. Gdybym tak zaczął o sobie mówić, naraziłbym się na śmieszność. Po drugie nie robię tych rzeczy, na które mam ochotę. Nie kradnę samochodów, nie zdradzam żony, nie duszę ludzi, którzy mi działają na nerwy. Bóg dał mi rozum, sumienie, wolną wolę i całe życie dokonuję wyborów. Tym się różnię od zwierząt, że nie postępuję tak, jak nakazuje mi instynkt, uczucia, impuls, ale tak, jak uważam, że należy postępować. Uważam, że istnieje coś takiego, jak prawo naturalne, jak obiektywne standardy moralności i że muszą one pochodzić od Stwórcy. Jeżeli zaś istnieją, to muszę się im podporządkować. Stwórca objawił nam je najpierw poprzez Mojżesza i Proroków, a potem w pełni przez Swego Syna, Boga-Człowieka, Jezusa Chrystusa. Depozyt wiary, Tradycja Apostolska, został częściowo spisany i znany nam jest jako Nowy Testament. Ta Dobra Nowina jest nieomylnym Słowem Bożym,
Ta wiara ma swoje konsekwencje. Nie muszę sam rozstrzygać, co jest dobrem, a co złem. Ja to wiem z całą pewnością, bo nieomylnie naucza mnie tego Kościół. Jeżeli Kościół uczy, że życie ludzkie jest święte od momentu poczęcia do momentu naturalnej śmierci, to mnie nie pozostaje nic innego, jak przyjąć tę naukę. Nie muszę kombinować, kiedy aborcja jest dopuszczalna, jakie zrobić wyjątki, jakie znaleźć kruczki prawne. Nie ma wyjątków. Nigdy nie jest dopuszczalna. Koniec dyskusji. Podobnie homoseksualizm. Skłonności do osób tej samej płci to nie jest jeszcze grzech. Tak, jak nie jest grzechem to, że mnie się podobają wszystkie dziewczyny. Ale tak, jak ja muszę żyć w czystości, tak musi postępować każdy inny człowiek. Oczywiście dla każdego oznacza to co innego. Dla kawalera, wdowca, kapłana, dla homoseksualisty, to życie w celibacie. Dla mężczyzny żonatego życie z tą, której obiecało się miłość i wierność aż do śmierci. Co oznacza właśnie to. Miłość i wierność. I grzech nieczystości z osobą tej samej płci nie jest „gorszy” niż grzech nieczystości z osobą płci przeciwnej. Grzech jest po prostu grzechem.
Każdy z nas grzeszy. Nie możemy powiedzieć, że jesteśmy lepsi, czy gorsi od innych. Nie wiemy, jakie oni mają problemy, jakie naciski, jak ich wychowano, jak ich szatan omamił. Nie uważam się więc wcale za lepszego od homoseksualistów. A Bóg nas nie będzie porównywał do nikogo. Rozliczy nas z tych talentów, jakie każdy z nas otrzymał, a nie jakie dostał nasz brat, czy siostra. I z pewnością będzie bardziej miłosierny dla tych, którzy otrzymali cięższe krzyże. A skłonności homoseksualne są bardzo ciężkim krzyżem. Nie dość, ze te osoby najczęściej miały bardzo trudne dzieciństwo: Rozbite domy, brak kochającego ojca, często do tego były wykorzystane seksualnie w bardzo młodym wieku przez kogoś, komu ufały, a kto je tak zawiódł, to jeszcze w konsekwencji mają skłonności, z którymi nie potrafią sobie poradzić. Nie dość, że otrzymują sprzeczne sygnały, z jednej strony od Kościoła, a z drugiej od liberalnej prasy, polityków i działaczy, to na domiar złego spotykają się z nienawiścią, czasem przemocą, wyzwiskami i to nieraz od osób głośno mówiących, że są chrześcijanami.
Szatanowi wszystko jedno z której strony nas zaatakuje. Geje są przekonani, że to, co robią nie jest grzechem, ale reszta społeczeństwa nie może się z tym pogodzić. Niewierność małżeńska z kolei jest raczej uważana za grzech nawet przez tych, którzy ją praktykują, ale prasa, autorzy scenariuszy filmowych, społeczeństwo ją, wydaje się, zaakceptowali. Zresztą trudno tu uogólniać. Tak czy inaczej konsekwencją jest to, że sam akt, sam grzech wydaje się być wszechobecny. Bo nam wystarczy pretekst, żeby zagłuszyć własne sumienie. Dużo łatwiej idzie nam dawanie ucha kudłatemu, niż Bogu.
Ja nie piszę w swych tekstach o tym, że ktoś jest gorszy, że kogoś powinniśmy nienawidzić. Wręcz przeciwnie. Jedyna motywacja, jaką się kieruję, to miłość. To, że piszę, że homoseksualizm jest grzechem nie wynika z tego, że nienawidzę homoseksualistów, ale z tego, że ich kocham. Ale miłość, ta prawdziwa, nie polega na tym, że się na wszystko pozwala. Moje dzieci, które bardzo gorąco kocham, mają bardzo wiele zakazów i obowiązków. Dlatego, że mam obowiązek wychować je na dobrych obywateli, ale także, a raczej przede wszystkim mam obowiązek wychować je tak, by osiągnęły zbawienie. Przekazać im wiarę, zrobić z nich prawdziwych chrześcijan.
Kiedyś będę rozliczony z tego, co tu piszę. Dlatego muszę myśleć, a nie kierować się uczuciami. Muszę pisać prawdę. Mnie naprawdę bardzo żal ludzi o skłonnościach homoseksualnych. Tak, jak żal mi każdego człowieka uzależnionego od grzechu. Ale chorych trzeba leczyć, a nie wmawiać im, że są zdrowi. Nie pomożemy komuś, kto ma raka, mówiąc mu, żeby się nie martwił, bo to normalny, naturalny stan i 5% społeczeństwa też na to cierpi. Raka trzeba wyciąć, potraktować chemią, naświetlić, robić co się da, by się go pozbyć z organizmu. Nie zawsze się to udaje, prawda. Ale to nie znaczy, że nie powinniśmy próbować.
„Numer gg” kończy w ten sposób:
„Mam nadzieje ze autor potraktuje ja jako konstruktywna krytykę nie jego osoby której znać nie mogę, lecz jego poglądów, które moim zdaniem nie prowadza do szeroko rozumianego dobra, lecz do eskalacji antagonizmów społecznych.
pozdrawiam autora i życzę mu głębszego odczuwania bożej miłości, która pozwala lepiej zrozumieć nie tylko Boga. ale przede wszystkim ludzi
numer gg”
Cóż, ja inaczej rozumiem dobro, niż on. Dla mnie dobrem jest osiągnięcie zbawienia. Antagonizmy społeczne nic tu nie mają do rzeczy. Inaczej też rozumiem „miłość Bożą”. Dla mnie Krzyż jest jej symbolem. Jezus nie nauczał „ róbta co chceta”, ale powtarzał: „Idź i nie grzesz więcej”. Święty Paweł wyraźnie uczy:
Nie łudźcie się! Ani rozpustnicy, ani bałwochwalcy, ani cudzołożnicy, ani rozwięźli, ani mężczyźni współżyjący z sobą, ani złodzieje, ani chciwi, ani pijacy, ani oszczercy, ani zdziercy nie odziedziczą królestwa Bożego. (1 Kor 6, 9b-10)
I nie wiem, czemu „gg” życzy mi lepszego zrozumienia ludzi. Ja ludzi rozumiem doskonale. Zwłaszcza grzeszników. Jestem jednym z nich od niemal 50 lat. Ale to, że rozumiem dlaczego grzeszymy, nie zmienia faktu, że powinienem pisać tu, że grzech jest grzechem i że każdy, kto tego nie pojmie, naraża się na utratę zbawienia. I nie ma tu większego znaczenia, czy jest to rozpustnik, bałwochwalca, cudzołożnik, złodziej, pijak, oszczerca, czy mężczyzna współżyjący z innym mężczyzną. Nie łudźcie się, tacy nie odziedziczą Królestwa Bożego. Chyba, że…
Chyba, że przyznają, że są grzesznikami. Bo Miłosierdzie Boże jest nieograniczone, ale tylko ten kto wie, że jest chory, może się uleczyć. Jak ktoś sam się oszukuje i udaje, że nie ma problemu, związuje Lekarzowi ręce. Ale jeżeli ja naprawdę kocham swojego brata i widzę, że jest śmiertelnie chory, to jakże mu nie powiedzieć tego? Gdyby moje dziecko uzyskało diagnozę lekarską mówiącą, że ma raka, to jakże nie zacząć leczenia? Nawet, jak samo leczenie miałoby być trudne, bolesne i powodujące dyskomfort psychiczny? Ale jaka jest alternatywa? Zamilczeć? Fakt, że wtedy dziecko nie straciłoby dobrego samopoczucia. Na chwilę. Bo ciężka choroba, gdy ignorowana, musi spowodować śmierć. A ja naprawdę chciałbym z każdym z moich braci, z każdym człowiekiem, spotkać się z Niebie. Nawet, jakby droga tam wiodła przez niezbyt komfortowe tereny.
Wchodźcie przez ciasną bramę. Bo szeroka jest brama i przestronna ta droga, która prowadzi do zguby, a wielu jest takich, którzy przez nią wchodzą. Jakże ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia, a mało jest takich, którzy ją znajdują. (Mt 7, 13-14)
No comments:
Post a Comment