Ostatnie parę dni zajmowałem się wymianą wpisów w księdze gości z Tadeuszem. Sprowokowało mnie to do paru przemyśleń na temat ludzkiej natury. Sama nasza wymiana poglądów dotyczyła pana Szczypiorskiego i fragmentu jego książki pod tytułem „Z pamiętnika stanu wojennego”. Fragment, który przytaczam na swojej stronie mówi o antysemityzmie, a Tadeusz, jako argument za tym, że nie powinienem go rozpowszechniać, podaje różne fakty, (czy też mity), z życia pana Andrzeja.
Nie będę tu pisał o tym, czy przytoczone przez niego przykłady są prawdziwe, czy nie. Nie jest to tutaj wcale istotne. Ja nie pisałem o panu Szczypiorskim, nie zajmowałem się wcale jego osobą i dalej nie zamierzam tego robić. Trudno zresztą oceniać czyjeś postępowanie, jeżeli znamy jego życie tylko z różnych, mniej lub bardziej prawdziwych notek biograficznych znalezionych na Internecie. Mnie chodzi jednak o coś zupełnie innego.
W ostatnią niedzielę w Ewangelii mogliśmy usłyszeć następujące słowa Jezusa:
Jezus przemówił do tłumów i do swych uczniów tymi słowami:
Na katedrze Mojżesza zasiedli uczeni w Piśmie i faryzeusze. Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie. Mówią bowiem, ale sami nie czynią. (Mt 23, 2-3)
Pan Jezus ostrzega przed mieszaniem różnych rzeczy: Oceną życia faryzeuszy i ich nauczaniem. Oni, jako spadkobiercy Mojżesza, nauczali autorytatywnie. Żydzi byli zobowiązani do wykonywania tego, co mówili im przełożeni synagogi. Wynikało to z ich urzędu. Osobiste grzechy faryzeuszy nie miały tu nic do rzeczy. Co więcej, wiemy, że czasem sam Bóg przez nich przemawiał, niejako nawet wbrew ich woli, czy też zamiarom. Widzimy to w tym fragmencie Ewangelii:
Wówczas jeden z nich, Kajfasz, który w owym roku był najwyższym kapłanem, rzekł do nich: Wy nic nie rozumiecie i nie bierzecie tego pod uwagę, że lepiej jest dla was, gdy jeden człowiek umrze za lud, niż miałby zginąć cały naród. Tego jednak nie powiedział sam od siebie, ale jako najwyższy kapłan w owym roku wypowiedział proroctwo, że Jezus miał umrzeć za naród. (J 11,49-51)
Oczywiście pan Szczypiorski nie ma autorytetu Mojżesza i nie ma autorytetu Piotrowego. Być może nie ma go w ogóle. Nie przepisywałem jego książki dlatego, że jest ona w jakimkolwiek stopniu autorytatywna. Zrobiłem to tylko dlatego, że akurat z tym fragmentem, który przytaczałem, zgadzam się całkowicie. Argumentowanie Tadeusza, że Szczypiorski jest taki, siaki, czy zupełnie inny, nie ma w tym kontekście za bardzo ani sensu, ani specjalnej wagi.
Niemal każdy z nas jest w jakimś stopniu hipokrytą. Bardziej lub mniej świadomie. Osoby, które naprawdę zawsze potrafią dokładnie tak samo postępować, jak nakazują głoszone przez nich poglądy, są tak rzadkie, że stają się znane na całym świecie. Są autorytetami moralnymi i zostają świętymi. Od razu nasuwają się przykłady Matki Teresy z Kalkuty i Jana Pawła Wielkiego. Ale na tak heroiczną świętość stać naprawdę niewiele osób.
Podczas ostatniego pobytu w Polsce spotkałem się z przeorem zakonu Dominikanów w Krakowie i podczas naszej rozmowy wspomniałem o swoich problemach z życiem tak, jak tutaj głoszę, że żyć się powinno. O tym, że sam nie zawsze postępuję tak, jak nakazuję innym. On jednak zapewnił mnie, że jest to normalne i on także czasem głosi co innego z ambony, a co innego robi. Nie w tym sensie, rzecz jasna, że cynicznie nakazuje innym coś, czego sam nie ma zamiaru robić, ale czasem jest trudno postępować tak, jak się postępować powinno. Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi i wszyscy czasem upadamy.
Fakt ten jednak nie może powodować zaprzestania mówienia innym, jak postępować trzeba. Kapłan głosząc kazanie nie ma nam się spowiadać ze swoich grzechów, bo od tego ma swojego spowiednika. Nie może też zmieniać depozyt wiary, by usprawiedliwić swoje upadki. Ma nam przekazać naukę Jezusa i apostołów w niezmienionej formie, takiej, jaką usłyszał od swych poprzedników. Niezależnie od swych potknięć i słabości.
Bardzo łatwo nam przychodzi ocenianie innych. Zwłaszcza tych, którzy żyli w czasach rządów komunistycznych. Każdy teraz jest bezgrzesznym, czystym, doskonałym rycerzem, który przyjeżdża na białym koniu i robi na około czystki. Niestety, w tamtych czasach wybory wcale nie były takie proste, jednoznaczne i łatwe.
Teraz, gdy Polska jest częścią Europy, gdy każdy może mieć paszport w kieszeni i jechać kiedy chce na zachód, gdy podczas wyborów naprawdę nasz głos może coś zmienić, trudno niektórym zrozumieć jak wyglądało życie w tamtym okresie. Co się wtedy działo z osobami, które nie zgadzały się na współpracę z reżimem. Ilu wybitnych intelektualistów pracowało czy to jako taksówkarze, czy kierowcy autobusów miejskich, czy też gdy pisali, to co najwyżej w takich periodykach, jak „Cement, Wapno, Gips”. Ile osób nie mogło dostać paszportu z „innych ważnych przyczyn państwowych”, bo ktoś na nie doniósł, bo nie poszły na fikcyjne wybory, czy odmówiły współpracy z reżimem.
Pan Szczypiorski może nie był jednym z tych, którzy należeli do najodważniejszych. Nie wiem. Nie był też zawsze pupilkiem władzy, bo w stanie wojennym był jednak internowany. Jakby nie było z jego życiem, nie mnie to oceniać. Ja byłem prostym, fizycznym pracownikiem w prywatnej firmie, a w okresie stanu wojennego już byłem za granicą w wolnym kraju, więc na pewno nie mam żadnego prawa do oceny motywów i przyczyn, dla których ktoś postępował tak, a nie inaczej. Nie musiałem odmawiać współpracy, bo nikt mi jej nie proponował. Pan Sobiesław Zasada, który był moim pracodawcą w okresie przed samym wyjazdem, także miał to w „największym poważaniu”, że nie jestem i nie mam zamiaru być członkiem partii komunistycznej. Nie tego wymagał od swoich pracowników.
Moja rodzina jest stosunkowo nieliczna. Osób o nazwisku „Jaskiernia” jest na całym świecie niewiele ponad sto. Wszyscy jesteśmy głęboko wierzącymi, praktykującymi katolikami. Jest jednak jeden członek naszej rodziny, który został komunistą. Jurek jednak został nim w dość interesujących czasach.
Pod koniec lat siedemdziesiątych w Krakowie istniała grupa członków PZPR, którzy naprawdę myśleli, że komunizm można zreformować. Przede wszystkim mam tu na myśli pana Szumowskiego, naczelnego Gazety Krakowskiej, organu KW PZPR i jego zespołu redakcyjnego, ale także właśnie Jurka. Od własnej nauczycielki w szkole wiedziałem, że gdy przychodził on jako lektor partyjny na obowiązkowe dla nauczycieli prelekcje, nikt nie poprawiał klasówek i nie nadrabiał zaległych wpisów do dziennika, ale wszyscy słuchali go ze sporym zainteresowaniem. Gdy członkowie partii i innych organizacji nauczyli się mówić ludzkim głosem i uwierzyli w możliwość demokratycznych zmian, zaczęli wywalać starych, zmurszałych działaczy i właśnie Jurek na tej fali odnowy został wybrany w tajnych, demokratycznych wyborach przewodniczącym partii na UJ-cie i później szefem ZMS-u. To wtedy było naprawdę coś.
W roku 80. można było całkiem nieźle żyć z wożenia Gazety Krakowskiej do Warszawy. Za jeden egzemplarz, który kosztował złotówkę w każdym kiosku Ruchu w Krakowie, można było na Warszawskim dworcu dostać nawet 50 złotych. Krakowska była lepsza niż Radio Wolna Europa. Ale ten przykład podaje, jaki był głód wiedzy, głód prawdy w tamtych czasach. Wszyscy mieli nadzieję, ale nadzieja ta wiązała się raczej z reformą komunizmu, niż z jego obaleniem. Raczej celem był „komunizm z ludzką twarzą”, a nie demokracja w stylu zachodnim. Naprawdę nikt nie przypuszczał wtedy, że nie minie nawet 10 lat i odbędą się wolne wybory do dwuizbowego parlamentu. Przykład ten także podaje, że można było być członkiem PZPR i uczciwym, odważnym człowiekiem.
Wcześniej jednak niż przyszły wolne wybory, przyszedł stan wojenny. Nadzieje upadły, a społeczeństwo się zupełnie spolaryzowało. Nagle wszystko zostało albo białe, albo czarne. Nie było kompromisów, każdy musiał się opowiedzieć za czymś: Albo z komuną i przeciw narodowi, albo przeciwnie. Ja osobiście byłem przekonany, że Jurek wtedy przejdzie do opozycji. Że odda legitymacje partyjną. Całe jego dotychczasowe postępowanie wskazywało, moim zdaniem, na taką decyzję. Jednak, gdy wpatrzony w ekran telewizora w obozie dla uchodźców w Austrii, śledziłem rozwój wypadków w Polsce, zobaczyłem go, siedzącego koło Hermaszewskiego na jakimś spotkaniu WRONy. Okazało się, że wybrał współpracę z rządem.
Nawiasem mówiąc jedyny powód, dla którego był on wtedy pokazywany, to fakt, że zachód gubił się w domysłach, co się stało z Lechem Wałęsą. Zachodni dziennikarze przypuszczali, że te zdjęcia z obrad WRONy były pokazane w Dzienniku TVP dlatego, żeby pokazać światu, że rząd prowadzi rozmowy z Wałęsą. Jurek by dość podobny do Lecha w tamtych czasach. Przynajmniej mieli podobne wąsy, a on sam nie był znany wtedy na zachodzie. Koło Hermaszewskiego siedział dla tego, że Hermaszewski był członkiem WRONy do spraw młodzieży, a Jurek był wtedy szefem ZMS-u.
Stan wojenny jednak minął i minęły tak ostre podziały społeczeństwa. PZPR, która nie zdobyła ani jednego miejsca w senacie w pierwszych do niego wyborach, parę lat później wygrała i poczęła ponownie rządzić Polską. Kwaśniewski przez lata był najpopularniejszym polskim politykiem, mimo swej komunistycznej przeszłości i przyłapania na kpinach z pięknego gestu Papieża, całującego ziemię odwiedzanych krajów. Nagle nic już nie było ani białe ani czarne, wszystko się stało znowu szare i nijakie.
Ja sam raz w życiu poprosiłem o coś Jurka. Przekazałem mu prośbę kalekiego chłopca, poznanego przez Internet, któremu kończyła się specjalna renta przyznana przez premiera. Chłopiec ten, znając moje nazwisko, poprosił mnie o pośrednictwo w dotarciu do premiera, a ja, choć bez wielkiej nadziei, zwróciłem się do Jurka, który był wtedy przewodniczącym klubu parlamentarnego rządzącej partii. Jurek zna moje poglądy polityczne i wie, że jesteśmy tu na zupełnie przeciwnych biegunach, a próśb o pomoc dostaje zapewne setki, więc byłem przekonany, że delikatnie odmówi mojej prośbie. Tymczasem gdy dowiedział się, że chodzi o pomoc kalekiemu studentowi, bardzo życzliwie mnie wysłuchał i wytłumaczył, co i jak mam zrobić, aby podanie dotarło do premiera za pośrednictwem jego sekretariatu. Obiecał też, że dopisze na nim pozytywną opinię, że popiera i prosi o pozytywne rozpatrzenie. Wszystko to w okresie, gdy nad jego polityczną karierą zbierały się czarne chmury i naprawdę pomoc innym nie była chyba wtedy jego największym problemem. Miał dość swoich. Pokaza jednak w tym przypadku klasę.
Dlaczego opowiadam tę historię? Bo my wszyscy do pewnego stopnia tacy jesteśmy. Nikt nie jest albo całkiem zły, albo całkiem dobry. W pewnych okresach naszego życia podejmujemy takie, a nie inne decyzje, bo tak nam się wydaje najlepiej. Czasem jesteśmy bohaterami, herosami. Czasem się mylimy. Czasem ulegamy presji. Czasem jesteśmy po prostu tchórzami. Ale to tchórzostwo także wynika z czegoś. Z naszego strachu i naszych słabości.
W Polsce nie brakuje krytyków każdego i wszystkiego. Każdy ma swoją opinię na temat każdej osoby publicznej. Najczęściej przy tym nie zna zbyt wielu faktów. Równocześnie w kraju, który nominalnie jest w niemal 100 % katolicki, takie szmaty jak „NIE” osiągają całkiem niezłe nakłady. Pan Urban, człowiek, który od wielu lat opluwa Polskę i Polaków, cieszy się sporym majątkiem i niezłym życiem, zafundowanym mu przez samych opluwanych. Nie mówię już o fakcie, że przez lata partia komunistyczna, z takim trudem odsunięta od władzy w okresie rodzenia się Solidarności i w pierwszych wolnych wyborach, powróciła do tej władzy na kolejne długie lata. To jest jakaś schizofrenia narodowa, albo masowa hipokryzja. Co prawda w ostatnich wyborach, tak jak w tych pierwszych, ani jeden komunista nie załapał się na służbę w senacie, ale jak tak dalej pójdzie z dogadywaniem się między partiami, które wybory wygrały, nie zdziwię się, jak komuniści powrócą wkrótce do władzy. W wyniku kolejnych, wolnych wyborów.
Cały ten wywód ma na celu jedno: Wykazać, że bardzo trudno jest ocenić człowieka. Jego serce, jego motywy. Każdy nasz krok ma swoje przyczyny, zazwyczaj nikomu szerzej nieznane. Nie wiem, czemu Jurek nie wystąpił z PZPR po ogłoszeniu stanu wojennego. Może wiedział więcej niż ja i inaczej to oceniał. Wtedy, jak mówiłem, każdy kolaborant był jednoznacznie negatywnie oceniany przez większość społeczeństwa. Teraz coraz częściej słychać głosy, że Jaruzelski był bohaterem, co samo w sobie jest niezwykłym kuriozum.
Wiem też, jakie metody stosowała komuna, aby wymusić współpracę. Na przykład dowiedziałem się kiedyś od nauczycielki języka polskiego z XIII LO w Krakowie, pani Sierotwińskiej, że gdy była internowana w stanie wojennym, wezwano ją na przesłuchanie i powiedziano, że jej córka, Berenika, ma białaczkę. Mogłaby jej pomóc oddając swój szpik, ale nie zezwolą jej, jak nie poda nazwisk osób, jej uczni, działających z nią w ruchu wolnościowym mającym na celu obalenie reżimu.
Zastanówcie się, co wy byście w takiej sytuacji zrobili? Jak postąpić? Założyć, że to blef? A jeżeli nie? Czy można ryzykować życie własnego, jedynego dziecka dla ochrony swych uczniów? To nie są łatwe decyzje. A wielu musiało wtedy takie decyzje podejmować. Pani Sierotwińska znała komunistów i znała swoją córkę. Odmówiła współpracy i nie powiedziała niczego. Dostała paszport, bez możliwości powrotu i wyjechała z Polski. Z mężem i córką, która była zdrowa jak rydz. Komuniści blefowali. Nie miała innego wyboru, bo nie mogła uczyć w Polsce, a to jedyne, co potrafiła robić. Po przyjeździe do Kalifornii zaraz przerobili napis nad Los Angeles z HOLLYWOOD na SOLIDARNOŚĆ, cudem unikając aresztowania, a jak tylko mogła ponownie uczyć dzieci w Polsce, zostawiła Amerykę i wróciła do ukochanego Krakowa.
Jurek pozostał wierny partii komunistycznej. Zmieniała ona kilka razy nazwę, ale zawsze była to partia lewicy. Ale teraz był on posłem wybieranym demokratycznie i ministrem w rządzie utworzonym na skutek demokratycznych wyborów. Trudno więc komuś zarzucać, że jest przy władzy, jeżeli to w wolnym kraju i na drodze wolnych wyborów do tej władzy doszedł. A do tego, jak zilustrowany przykład z pomocą dla kalekiego chłopca ilustruje, nigdy nie przestał być człowiekiem życzliwym i pomocnym tam, gdzie to się naprawdę liczy. Gdy chodzi o konkretnego człowieka.
Tekst pana Szczypiorskiego pozostanie na mojej stronie. Nadal się z nim zgadzam całkowicie i nadal jestem gotów podpisać się pod nim obiema rękami. Można go znaleźć TUTAJ. Jest on, moim zdaniem, prawdziwy i mądry, niezależnie od tego, jakim naprawdę człowiekiem był pan Andrzej Szczypiorski. Opinie o nim są krańcowo różne i można znaleźć takie, które nie pozostawiają na nim suchej nitki i takie, które gotowe ogłosić go świętym. Dla mnie jednak nie ma to znaczenia, bo mnie chodziło tylko o jego opinię w jednej, konkretnej sprawie. A tam zgadzam się z nim w 100%.
Ja po prostu bardzo nie lubię uogólnień. Nie lubię stwierdzę, że żydzi to, Polacy tamto, murzyni trzecie, a cyganie co innego. Czym innym jest dyskusja o konkretnym człowieku, a czym innym takie uogólnianie. Co prawda mógłby ktoś mi zarzucić, że w cytowanym fragmencie książki Szczypiorskiego on właśnie uogólnia, ale nie zgodzę się z tym. Nie pisze on przecież, że „wszyscy Polacy” są antysemitami. Nie zarzuca niczego całemu narodowi. Opisuje pewne zjawisko, a więc pewnych uogólnień nie da się uniknąć, ale jest bardzo ostrożny i wyraźnie pisze, że jest to zjawisko marginalne. Pisze on: „I oto nie ma Żydów, ale zostali antysemici. Niewielu ich, lecz są tak krzykliwi, że słychać ten bełkot na wszystkich kontynentach.” Jest spora różnica między powiedzeniem, że „wszyscy Polacy są antysemitami” a zdaniem, że jest ich niewielu. To pierwsze stwierdzenie powoduje, że zaczyna mi się burzyć krew, to drugie jest wyważone i prawdziwe.
Natomiast gdy jakaś osoba bredzi, to ja sam bardzo chętnie ją skrytykuję. Niezależnie od tego, jakiego jest ona pochodzenia. Nie jestem tu niesprawiedliwy i nie dyskryminuję nikogo. Przypominam, że gdy rabin gminy żydowskiej w Niemczech, Paul Spiegel, bełkotał na temat aborcji, to napisałem o nim jeden z felietonów i wspomniałem go w jeszcze innym. Ten pierwszy można znaleźć TUTAJ. Przypomnę tylko, że nie oceniam tam samego pana Spiegla. Może on być najcudowniejszym, najwspanialszym człowiekiem na świecie. Ale nie zmienia to w najmniejszym stopniu faktu, że w przypadku krytyki biskupa za to, że porównał aborcję do holokaustu, pan Spiegel się po prostu skompromitował i wygłupił. Mam więc nadzieję, że Tadeusz z księgi gości rozumie moje motywy zamieszczenia teksty Szczypiorskiego. Nie zmienię zapewne jego poglądów, ale wklejanie mi czyichś opinii o Szczypiorskim do księgi gości mija się z celem. Gdy będą mnie one interesowały, sam potrafię je znaleźć na Internecie.
No comments:
Post a Comment