Na moim forum znowu zaczęła się gorąca dyskusja na temat Intronizacji Chrystusa Króla i Szymona Hołowni. Nie bardzo wiem zresztą co ma Intronizacja wspólnego z Hołownią, ale jakoś tak wyszło, że wyszliśmy od jednego, a doszliśmy do drugiego. Zostawmy więc na moment sprawę Intronizacji, a zastanówmy się nad Hołownią.
Od lat zastanawia mnie jak dotrzeć z Ewangelią do tych osób, którym nie po drodze do kościoła. Jak ewangelizować tych, którzy nie są ewangelizacją w ogóle zainteresowani. Albo nawet jak dotrzeć do tych, którzy szukają Jezusa, ale są „obcy”. Nie są jednymi z nas. I nie zastanawia mnie to tylko teoretycznie, ale w praktyce staram się jakoś to wprowadzać w moim życiu. Na przykład przez pisanie blogów. Dzięki takiemu blogowi dotarłem nawet kiedyś do pewnej zagubionej dziewczyny. Pisałem już kiedyś o tym, ale powtórzę tę historię, bo ilustruje ona doskonale to, co chciałbym przekazać.
Skontaktowała się ona ze mną przez gg. To był zresztą do końca jedyny nasz kontakt i ona zawsze używała nowego numeru. Powiedziała, że jest satanistą i zaczęła obrażać „wszystkie moje świętości”. Akurat jechałem swym truckiem, ale zatrzymałem się i zaczęliśmy rozmawiać. Nie będę opisywał całej naszej, trwającej zresztą, z długimi przerwami, wielomiesięcznej konwersacji. Powiem tylko tyle, że bardzo serio podszedłem do jej problemu, bo wyczułem instynktownie, że ona szukała Boga. Mimo, że sama bardzo długo nie chciała się do tego przyznać. Nikt jednak nie pisze do „nawiedzonego truckera” bez powodu (oczywiście poza tymi, co koniecznie chcą wiedzieć co wiozę i ile moje Volvo ma koni). Zwłaszcza nikt tak głęboko zanurzony w satanizm jak ona. Nie raz jeszcze zjeżdżałem na pobocze swoją ciężarówką, by prowadzić z nią długie dyskusje.
W końcu i ona zaczęła się zmieniać. Coraz mniej obrażała Kościół, Boga, czy mnie, coraz więcej pytała, coraz bardziej się „oswajała” z ideą kochającego Boga. Bo ona przecież szukała tylko miłości. W końcu doszło do tego, że zdecydowała się pójść na pieszą pielgrzymkę do Częstochowy. I co? I jak tylko wróciła, napisała do mnie takie mniej-więcej słowa:
„Wiesz, ja pieprzę takie chrześcijaństwo. (prawdę mówiąc wyraziła się troszkę dosadniej). Nikt mnie tam nie chce. Nie umiem się ubrać, nie umiem śpiewać, nie umiem się zachować, wszyscy szli razem, zgraną paczką, a ja kilkadziesiąt metrów za nimi, wściekła, że się dałam nabrać. Wszyscy tylko mieli do mnie pretensje, a ja wszystkim przeszkadzałam. Wracam do swoich satanistów, tam przynajmniej jestem u siebie!”
Tak się skończyła wielomiesięczna praca, pełna modlitw, poświęceń i trudu. Każdą przeszkodę mogliśmy pokonać, ale nie udało nam się pokonać najgorszej przeszkody: „chrześcijan” nie widzących innego człowieka. I to chrześcijan z tych „dobrych”, wydawałoby się. Nie każdy w końcu chodzi na piesze pielgrzymki. Po tych można by się spodziewać, że jest to sam kwiat chrześcijaństwa, prawda?
Ale jest to problem wielu grup. Ludzie w „Odnowie”, w „Neokatechumenacie”, czy innych tego typu grupach często się zamykają w sobie. Tworzą wspaniałe rodziny, ale zamknięte na zewnątrz. Dobrowolnie tworzą swoje własne getta, odgrodzone od świata wysokim murem. A gdy już wyjdą, to czasem robią to tak „subtelnie”, że skutek jest dokładnie przeciwny od zamierzonego. Hołownia w wywiadzie dla Przekroju powiedział:
„Kiedyś na moje spotkanie autorskie przyszły dwie miłe panie, chyba z Radia Maryja. Usiadły w pierwszym rzędzie i zaczęły się chwalić: Pan tu opowiada, że z młodzieżą trzeba delikatnie. Proszę pana, do nich nic nie dociera, więc my z koleżanką w ubiegłym roku w wielkim poście zrobiłyśmy im coś takiego, że oni już do końca życia będą pamiętać, że w piątek nie chodzi się na dyskoteki! Dociekałem, co takiego zrobiły: puściły gaz, strzelały śrutem, ale one dalej emocjonowały się, że dzisiejsza młodzież musi szanować piątek. Zapytałem więc z innej strony: Proszę pani, a co pani robiła 3 września, dokładnie o 17.30. Ona: Ale o co panu chodzi? A co się wtedy stało? Ja się urodziłem, to były moje urodziny, dlaczego pani na to nie zareagowała w żaden sposób? Ona na to: A kim pan dla mnie jest? No właśnie, a kim jest Jezus dla tych ludzi? Zanim zacznę na nich lecieć z policjantem, powinienem zapytać sumienia, co zrobiłem, żeby oni wiedzieli, kim jest Jezus. Moja wolność kończy się tam, gdzie ogranicza wolność drugiego. Nie chcę cię nawracać, chcę ci pokazać, czym jest wiara dla mnie. Nie mam ochoty wchodzić w sferę twojej wolności i zacząć ci w niej dłubać. Ty nie wchodź z butami w moją.”
Właśnie. Jak to rozumieć: „Nie chcę cię nawracać, chcę ci pokazać, czym jest wiara dla mnie. Nie mam ochoty wchodzić w sferę twojej wolności i zacząć ci w niej dłubać. Ty nie wchodź z butami w moją”? Nie ze wszystkim się z Hołownią zgadzam, ale trudno mu zarzucić, że się kryje ze swą wiarą. Wprost przeciwnie. On wychodzi z Ewangelią do świata. I robi to na tyle atrakcyjnie, że na pewno dociera do wielu, do których żaden ksiądz dotrzeć nie może. Co więcej, dostrzega, że wiarę można dyskretnie zaoferować bez narzucania jej, bez wpychania jej innym w gardło. Ale jeden Hołownia sprawy nie rozwiąże.
Ja mam od jakiegoś czasu na to swój własny pomysł. Połączenie forum o truckach z forum o wierze. Czy to działa? I tak i nie. Na pewno są osoby nigdy nie przekraczające granicy. Niektórzy wręcz od początku mówią: „Ja tu jestem tylko dla ciężarówek!”. Ale mija miesiąc, czy dwa, czasem ktoś ma zadanie z religii… i zagląda na drugą stronę. Czasem zostaje na dłużej. Nie działa więc uniwersalnie, ale co z tego? Zawsze chodzi tylko o jednego człowieka. Tym bardziej, że są także osoby przychodzące tylko podyskutować o wierze. Tym ciężarówki nie są do niczego potrzebne. Jednak sama idea forum, to dotarcie do chłopaków interesujących się motoryzacją i "dyskretne dawanie świadectwa wiary". Oferta. Na tyle, mam nadzieję, atrakcyjna, że może ją niektórzy kupią.
Nie każdy jednak ma takie możliwości i talent jak Hołownia. Nie każdy przemierza 18-kołowcem Amerykę, mając do tego ma odrobinkę wiedzy o Bogu i ślad talentu literackiego. A także wielką miłość do Jezusa, która, mam nadzieję, pokrywa braki teologiczne i literackie. Każdy jednak ma „coś”. Każdy ma jakiś talent. Każdy coś może zrobić. Jak pisałem niedawno, nikt z nas nie musi nawrócić całego świata. Wystarczy przekonać do Boga dwie osoby. I te pójdą dalej. Ale każdy z nas musi zmienić swoje nastawienie do wiary. Musimy, jak pierwsi chrześcijanie, wyjść. A więc wstańcie, chodźmy! Zróbmy pierwszy krok. Każdy z nas. Inaczej chrześcijaństwo stanie się jakąś „marginalną filozofią grupki nawiedzonych dziwaków”.
Scott Hahn zapytany jakie było jego nastawienie do katolicyzmu, gdy pierwszy raz się nawrócił i został chrześcijaninem, (był wtedy nastolatkiem, w licealnym wieku), odpowiedział, że on w ogóle nie uważał katolików za chrześcijan. To właśnie koledzy-katolicy zwykle potrafili wypić najwięcej na imprezach, najbardziej klęli, najbardziej wulgarnie się zachowywali. Gandhi także podobno miał powiedzieć, że zostałby chrześcijaninem, gdyby chrześcijanie nimi byli. Może więc zacznijmy nimi być. Pamiętając ostatnie słowa Jezusa, jakie przekazał nam święty Mateusz: „Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody.[…] Uczcie je zachowywać wszystko, co wam przykazałem.” (Mt 28, 19a-20a)
A co z „moją satanistą”? Usłyszałem potem od niej tylko jeszcze raz. Po wielu miesiącach odezwała się z Włoch, że wyjechała tam i wstąpiła do nowicjatu. Nic więcej o niej nie wiem, ale wierzę, że Duch Święty może pokonać nawet takie przeszkody, jakimi są chrześcijanie.Ja w każdym razie ciągle o niej pamietam w swoich modlitwach.
No comments:
Post a Comment