Sunday, September 30, 2007

Akcja “40 dni dla życia” trwa nadal. Ale by się udała, potrzebuje także Ciebie!

Nigdy nie byłem działaczem, członkiem jakiś organizacji, jakiegoś ruchu. Te organizacje, do których się zapisałem, jak Militia Immaculata, czy Knights of Columbus, nie wymagają w zasadzie fizycznej obecności na zebraniach. Oczywiście, że lepiej by było, jakbym się przyłączył aktywnie do różnych akcji jakie organizują na przykład Rycerze Kolumba, ale mój charakter pracy de facto wyklucza taką możliwość. Tak było też i z ruchem Pro Life. Ruchem mającym na celu obronę życia ludzkiego od poczęcia do naturalnej śmierci. Ograniczałem się do pisania czasem o tym ruchu, noszenia podkoszulków z napisem „PRO LIFE”, do nalepek na ciężarówce. Jednak ponieważ parę dni temu rozpoczęła się w Stanach akcja 40-dniowego postu i modlitw dla obrony ludzkiego życia i zakończenia aborcji, a ja akurat byłem w domu, postanowiłem się przyłączyć.

Oczywiście modlitwy i post to w pewnym sensie najłatwiejsza część tej akcji. Przynajmniej dla mnie. Wymaga tylko decyzji, ale można potem już nie opuszczając domu, czy też w czasie jazdy, wypełniać swoje postanowienia. Akcja jednak polegała także na modlitwie i czuwaniu przed kliniką aborcyjną. Aby dać świadectwo swym wierzeniom, sprowokować ludzi do myślenia, może spowodować to, że ktoś zobaczywszy nas przemyśli czym rzeczywiście jest aborcja i odstąpi od decyzji zabicia swego dziecka. Poszedłem więc pierwszego dnia pod klinikę, spodziewając się, że zastanę tam kilkadziesiąt osób, złączonych na wspólnej modlitwie. Stanę sobie z boczku, nie zauważony przez nikogo i dołączę do modlitw.

Rzeczywistość okazała się jednak troszkę inna. Pod kliniką były cztery kobiety i kilkoro dzieciaków. Nie bardzo więc mogłem się gdzieś ukryć w kąciku, zobaczono mnie od razu i powitano serdecznie. Na dodatek, ponieważ był to pierwszy dzień akcji, panie te musiały udać się wkrótce do kościoła na pierwsze spotkanie z potencjalnymi uczestnikami akcji. Na następną godzinę mogła zostać tylko jedna z nich, a później i ona musiała odejść. Tak więc zostałem sam i z kogoś, kto nigdy w życiu nie brał udziału w takiej akcji znalazłem się w samym centrum wydarzeń.

Darmowy Hosting na Zdjęcia Fotki i Obrazki


Sama klinika, w której dokonuje się aborcji znajduje się kilkadziesiąt metrów od skrzyżowania z jedną z głównych arterii komunikacyjnych w Charlotte. Dużo ludzi w godzinach szczytu przejeżdża tamtędy i czekając na zmianę świateł stoi dokładnie naprzeciwko kliniki. Z jednej strony więc jest to doskonałe miejsce na taki protest, ale z drugiej wiąże się to z tym, że człowiek słyszy to, co inni myślą o takim proteście. Wielu co prawda popiera i okazuje swoje poparcie, ale nie brakuje i takich, którzy są za utrzymaniem legalności aborcji i głośno i wyraźnie mówią co myślą o takich jak ja.

Na szczęście czasy, gdy policja aresztowała uczestników takich protestów już minęły. Sąd Najwyższy ustalił, jakie zasady mają obowiązywać w czasie takiego apelu i jak widać na zdjęciu, rozciągnięto na trawniku przed kliniką czerwoną tasiemkę, której nam nie wolno było przekraczać. Jedyna niedogodność więc to konieczność wysłuchiwania często obraźliwych i agresywnych komentarzy. Ale to tylko świadczy o tym, że taki protest działa i że jest potrzebny.

Ponieważ wyraziłem gotowość dodatkowego uczestnictwa w tej akcji, wyznaczono nam jedną godzinę w sobotę. Przyszliśmy całą rodziną i modliliśmy się wspólnie przed kliniką. Ponieważ był to już wieczór, czas nasz miną spokojnie. Samochody przejeżdżały tylko obok, czasem zwalniając, aby przeczytać na czym polega ta akcja i przeciw czemu protestujemy. A ja piszę o tym tylko z jednego powodu: Aby pokazać, że tego typu akcje, aby mogły się udać, wymagają naszego w nich uczestnictwa. Nie zakładajmy, że jak jest coś organizowane, to na pewno ktoś tam przyjdzie i to zrobi, bo ten ktoś to często musi być ktoś z nas. Czasem bez nas akcja upadnie, będzie się rwała, nie będzie mogła odnieść sukcesu. I nie przejmujmy się, że nigdy jeszcze czegoś takiego nie robiliśmy. Zawsze musi być przecież ten pierwszy raz.

I nie musi to być taka akcja jak te nasze 40 dni dla życia. Może to być choćby pomoc w stołówce dla bezdomnych. Może to być kółko różańcowe w parafii. Może to być pomoc udzielana starszym ludziom żyjącym w naszym sąsiedztwie. Może to być cokolwiek. W końcu nie zapominajmy, że na Sądzie Ostatecznym nie będziemy sądzeni tylko z tego, jakie popełniliśmy grzechy, ale i z tego, a może nawet przede wszystkim z tego, jakiego dobra nie uczyniliśmy. A dobro to powinniśmy czynić nie dlatego, że się boimy piekła, ale z miłości do Boga i ludzi. Bo rzeczy te są nierozdzielne. Święty Jan, umiłowany uczeń Jezusa, przypomina nam:


Jeśliby ktoś mówił: Miłuję Boga, a brata swego nienawidził, jest kłamcą, albowiem kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi. Takie zaś mamy od Niego przykazanie, aby ten, kto miłuje Boga, miłował też i brata swego.
(1 J 4, 20-21)

A miłość to nie jest coś, co się mówi, nie jest to nawet coś, co się czuje. Prawdziwa miłość to jest coś, co się robi. Zakaszmy więc rękawy i zabierajmy się do roboty. Ja przeżyłem swoją inicjację w ruchu "Pro Life". Naprawdę nie bolało, a pozostała satysfakcja z dobrze wykonanego obowiązku. A jak naprawdę wykonamy swą pracę dobrze, na pewno usłyszymy od Pana te słowa:


Dobrze, sługo dobry i wierny! Byłeś wierny w rzeczach niewielu, nad wieloma cię postawię: wejdź do radości twego pana!
(Mt 25,21)

No comments:

Post a Comment