Wiem, że kazania powinno się pisać przed, nie po mszy świętej, ale ja zawsze byłem spóźniony ze wszystkim, więc i to „kazanie” będzie na wczoraj. No, może na dzisiaj rano. Tak czy inaczej jest spóźnione. Ale ponieważ Słowo Boże zawsze jest aktualne, to może wielkiego nieszczęścia nie będzie. A dzisiaj w Kościele czytaliśmy Ewangelię z przypowieścią o synu marnotrawnym. Jednak o tej przypowieści pisałem poprzednio już parokrotnie, więc może tylko przypomnę, że te teksty można znaleźć TUTAJ i TUTAJ. Dzisiaj chciałbym podzielić się uwagami na temat pozostałych czytań z dzisiejszej mszy świętej.
Kościół zawsze stara się dobierać czytania parami. Nie jest nigdy przypadkiem, że akurat to, a nie inne czytanie ze Starego Testamentu jest dobrane do Ewangelii. Święty Augustyn powiedział, a Kościół za nim powtarza: "Nowy Testament jest ukryty w Starym, natomiast Stary znajduje wyjaśnienie w Nowym" – Novum in Vetere latet et in Novo Vetus patet (Św. Augustyn, Quaestiones in Heptateuchum, 2, 73: PL 34, 623; por. Sobór Watykański II, konst. Dei verbum, 16). Nie da się więc zrozumieć Słowa Bożego, gdy się nie czyta Biblii jako jednej całości. A ponieważ „Nieznajomość Pisma Świętego jest nieznajomością Chrystusa” (to święty Hieronim), to widać jak ważne jest, by to Pismo poznać i zrozumieć.
Dzisiejsze pierwsze czytanie było z Księgi Wyjścia, rozdział 32. Jak pamiętamy wszyscy, Izraelici pod wodzą Mojżesza zmierzają przez pustynię do Ziemi Obiecanej. Ale nie wszystko jest tam tak, jak być powinno. Ciężko im się wyzbyć nawyków, jakich nabrali przez lata mieszkania wśród Egipcjan i gdy Mojżesz zostawił ich samych, by spotkać się z Panem na Synaju, zrobili sobie bożka, złotego cielca i oddawali mu boską cześć. Bóg się rozgniewał, a dzisiejszy fragment tej księgi przytacza nam rozmowę na ten temat między Bogiem a Mojżeszem:
Gdy Mojżesz przebywał na górze Synaj, Bóg rzekł do niego: Zstąp na dół, bo sprzeniewierzył się lud twój, który wyprowadziłeś z ziemi egipskiej. Bardzo szybko odwrócili się od drogi, którą im nakazałem, i utworzyli sobie posąg cielca ulanego z metalu i oddali mu pokłon, i złożyli mu ofiary, mówiąc: Izraelu, oto twój bóg, który cię wyprowadził z ziemi egipskiej. I jeszcze powiedział Pan do Mojżesza: Widzę, że lud ten jest ludem o twardym karku. Zostaw Mnie przeto w spokoju, aby rozpalił się gniew mój na nich. Chcę ich wyniszczyć, a ciebie uczynić wielkim ludem.
Bardzo mi się podoba ten fragment, bo wybrany naród Boga nagle stał się „ludem Mojżesza”. Zagniewany Bóg już nie nazywa ich swoim narodem, mówi Mojżeszowi: „…sprzeniewierzył się lud twój, który wyprowadziłeś z ziemi egipskiej…”. Co więcej daje Bóg Mojżeszowi niesamowitą obietnicę:
Chcę ich wyniszczyć, a ciebie uczynić wielkim ludem.
Każdy, kto zna choć trochę kulturę wschodu wie, jak kusząca była taka propozycja. Dzieci zawsze były widziane tam jako wielkie błogosławieństwo i każdy, kto miał dużą rodzinę, kto tworzył wielki klan, miał poważanie i był uważany za kogoś szczególnie wybranego przez Boga. Izraelici zawsze uważali się za dzieci „Abrahama, Izaaka i Jakuba” i zawsze mieli poczucie, że są jedną, wielką rodziną. Nagle Bóg obiecuje Mojżeszowi, że nowy naród wybrany będzie jego narodem, jego ludem. Ale Mojżesz zaczyna prosić Boga za swymi braćmi. Odrzuca kuszącą propozycję i wstawia się za Izraelitami, którzy tak bardzo zgrzeszyli przeciw Bogu. Przypomina też Mu, że ten lud jest Jego, zawsze był. Nie Mojżesza, nie nikogo innego, ale właśnie jedynego Boga:
Mojżesz jednak zaczął usilnie błagać Pana, Boga swego, i mówić: Dlaczego, Panie, płonie gniew Twój przeciw ludowi Twemu, który wyprowadziłeś z ziemi egipskiej wielką mocą i silną ręką? Wspomnij na Abrahama, Izaaka i Izraela, Twoje sługi, którym przysiągłeś na samego siebie, mówiąc do nich: Uczynię potomstwo wasze tak liczne jak gwiazdy niebieskie, i całą ziemię, o której mówiłem, dam waszym potomkom, i posiądą ją na wieki. Wówczas to Pan zaniechał zła, jakie zamierzał zesłać na swój lud.
Oczywiście nie znaczy to wcale, że Bóg zmienił zdanie. Że postanowił wykonać plan „B”. Bóg od początku wiedział, co się stać musi. Nie wiedział tego jednak Mojżesz i cała ta rozmowa była potrzebna jemu, nie Bogu. Jest to prawda, którą każdy z nas powinien sobie uświadomić. Jak się modlimy, żeby zmienić Boga, to możemy sobie darować te modlitwy. To się na pewno nie stanie. Modlić się powinniśmy po to, żeby Bóg odmienił nas.
I to nas przenosi do drugiego czytania i do osoby Świętego Pawła. On sam, jak pisze w Liście do Tymoteusza, był kiedyś bluźniercą, prześladowcą i oszczercą. Ale też przyznaje, że działał z nieświadomością i w niewierze. Otrzymał łaskę i przejrzał na oczy, nawet jak towarzyszyła temu chwilowa utrata wzroku. Ale czasem tak musi być, czasem musimy oślepnąć, żeby nasze dusze zaczęły jasno widzieć. Święty Paweł przypomina, że Jezus przyszedł na świat zbawić grzeszników, spośród których on, Paweł, jest pierwszy.
Ale Święty Paweł także przypomina nam swą postawą Mojżesza, bo i on sam był nieodrodnym dzieckiem Narodu Wybranego i kochał go do tego stopnia, że gotów był nawet oddać swoje zbawienie za nawrócenie się swoich braci:
Prawdę mówię w Chrystusie, nie kłamię, potwierdza mi to moje sumienie w Duchu Świętym, że w sercu swoim odczuwam wielki smutek i nieprzerwany ból. Wolałbym bowiem sam być pod klątwą [odłączony] od Chrystusa dla [zbawienia] braci moich, którzy według ciała są moimi rodakami. Są to Izraelici, do których należą przybrane synostwo i chwała, przymierza i nadanie Prawa, pełnienie służby Bożej i obietnice. (Rz 9,1-4)
Niesamowite słowa i niesamowite bohaterstwo. Jak Mojżesz na Syjonie, tak Święty Paweł tutaj gotowi są do największych poświęceń dla swych braci, aby tylko oni uzyskali zbawienie. Odrzucając zaszczyty, odrzucając honory, poświęcając się dla innych ludzi. Jakże to odmienna postawa od tej, jaką pokazał brat syna marnotrawnego z dzisiejszej Ewangelii. Brat, który był pełen zawiści, zły na ojca, że przebaczył bratu to, co według niego było niewybaczalnym grzechem.
Oczywiście teraz trzeba by popatrzyć do lustra. Kogo tam zobaczymy? Czy Mojżesza błagającego za swych błądzących współplemieńców? Czy Pawła gotowego oddać swe zbawienie dla zbawienia swych rodaków? Czy może starszego brata z przypowieści, wściekłego, że ktoś komuś coś wybaczył? Czy nam w ogóle leży na sercu dobro naszych rodaków? Czy modlimy się za nich, pościmy w ich intencji, czy raczej najchętniej posłalibyśmy ich wszystkich do piekła? Bo łatwo się oburzać na starszego brata z przypowieści o synu marnotrawnym, dużo trudniej zauważyć, że to my sami nim jesteśmy.
No comments:
Post a Comment