Dużo wszyscy narzekamy, że nasz świat schodzi na psy. Wizerunek naszej rzeczywistości, jaki odbieramy z programów telewizyjnych, seriali, filmów, wiadomości agencyjnych i opowiadań znajomych raczej nie nastręcza optymistycznie. Czasem mamy wrażenie, że cała kultura chrześcijańska to już wymarła, odległa przeszłość.
Gdy masz wielki rodak, Karol Wojtyła, papież Jan Paweł Wielki odszedł do domu Pana, wszyscy byliśmy świadkami czegoś niesamowitego. Okazało się nagle, że on nawet po śmierci był w stanie zjednoczyć nas wszystkich. Albo raczej należałoby powiedzieć, że bardziej nawet po śmierci, niż za życia. I to nie tylko katolików, nie tylko chrześcijan, ale zjednoczył wszystkich ludzi.
Jednak taka sytuacja nie trwała długo. Była ona zbudowana raczej na uczuciach, niż na wewnętrznych przekonaniach i woli, więc jak uczucia żalu za tym wielkim Polakiem osłabły, przepadła także ta jedność. Wróciliśmy do naszej neopogańskiej rzeczywistości. Rzeczywistości, w której nasze postawy wobec życia są tak negatywnie kreowane przez popkulturę. Kreowane, nie odzwierciedlane, bo życie nigdy nie jest aż takie złe, jak je obrazują filmy. Jednak te filmy powodują powolne głupienie odbiorców, otępienie i wzrost obojętności na zło, czy na niemoralne zachowania.
Ilekroć powracam do Sienkiewicza, Trylogii, Krzyżaków, czy nawet noweli i „W pustyni i w puszczy” zawsze najbardziej zdumiewa mnie jak bardzo są jego książki przepełnione Bogiem. Ale to nie wynika wcale z tego, że był on kimś szczególnie religijnym. To samo można zauważyć i w innych powieściach z tamtego czasu. Po prostu wiara była nieodłączną, integralną częścią życia ludzi. Teraz, obawiam się, już tak nie jest. A przynajmniej nie widać tego w większości książek i filmów.
Jednak zamiast narzekać, że jest tak, jak jest, można zacząć robić coś pozytywnego. Można zacząć kreować inny obraz rzeczywistości. W końcu ludzi głęboko wierzących, ludzi, dla których Bóg ciągle jest Kimś najważniejszym w życiu, nie brakuje. Jest nas miliony. I na tych milionach można także zarobić sporo pieniędzy. Udowodnił to chociażby Mel Gibbson kręcąc film o Męce Pana Jezusa.
Wczoraj byłem w kinie. Z powodów, jakie podałem wyżej, nie chodzę często do kina. W ostatnich latach widziałem dosłownie kilka filmów. Pasję, Opowieści z Narnii, Egzorcyzmy Emilii Rose, Władcę Pierścieni. Może jeszcze jeden, czy dwa. Wczoraj jednak zobaczyłem film współczesny. O życiu normalnych Nowojorczyków. Z gatunku, który można by określić „romantyczną komedią”.
Choć może „komedia” nie będzie tu odpowiednim słowem. Film ma parę zabawnych scen, ale nie jest to film mający nas rozśmieszać. Raczej wzruszać. I to robi doskonale. Oglądając ten film nie raz ryczałem jak bóbr.
Film ten jest bowiem przede wszystkim historią miłosną. Ale miłość w tym filmie bardziej przypomina „agape” niż „eros”. Co prawda film jest także o tym, co zrobić, gdy nagle okazuje się, że jesteśmy w ciąży, a w ciążę nie zachodzi się przez „agape”, ale film nie jest o seksie. Film mogą oglądać nawet dzieci. Film jest o rodzinie, o przyjaźni, o miłości braterskiej i o świętości życia poczętego.
Nie chcę tu opowiadać filmu, bo mam nadzieję, że będzie on dostępny w Polsce. Nie chcę zepsuć nikomu przyjemności oglądania. Mam bowiem nadzieję, że każdy kto będzie mógł, zobaczy ten film. Naprawdę warto. Warto dlatego, że jest to po prostu dobry film. Dobrze nakręcony, dobrze wyreżyserowany, z dobrymi aktorami. Jest zabawny i wzruszający. I jest tak bardzo katolicki. Nie w sensie mówienia kazań. Nikt tam nawet nie wspomina Boga, wiary. Ale w sensie codziennego życia w czymś, co nazwałbym „kulturą katolicką”.
Bohaterowie filmu są pochodzenia latynoamerykańskiego. Są więc katolikami. I to widać w tym filmie kilka razy. Nie przez przypadek, jest to założone przez producentów filmu. Na szyi głównego bohatera można dostrzec szkaplerz. Gdy siedzi w poczekalni kliniki aborcyjnej, odmawia trzymany w rękach różaniec. W domu jego rodziców na ścianie widać obraz Matki Bożej z Guadalupe. Przed posiłkiem odmawiają modlitwę. To przecież niewiele, może ktoś powiedzieć, ale z drugiej strony tak dużo.
To tak, jak w powieściach Sienkiewicza. Przecież one nie są religijne, ale jego bohaterowie cię modlą, śpiewają godzinki, spowiadają się, chodzą do kościoła. To była część ich życia. W filmie „Bella” także widzimy tylko momentami takie rzeczy, ale są one jak powiew świeżego powietrza. Film ten bowiem pokazuje dom, rodzinę, która jest… jak mój dom, jak moja rodzina. Pokazuje coś zupełnie innego niż taką „rzeczywistość”, jaka istnieje w serialach telewizyjnych.
Niedawno przeczytałem w felietonie pana Kucharczaka w Gościu Niedzielnym, że od czasu legalizacji aborcji w Wielkiej Brytanii zabito tam siedem milionów dzieci. W Stanach zabito ich ponad 40 milionów. To są niewyobrażalne ilości. Może przez to, że jest ich tak wiele, zupełnie zobojętnieliśmy na ich wymowę. I to jest także powód, dla którego każdy powinien zobaczyć ten film.
Film ma tytuł „Bella”.. Ciepły, mądry, wzruszający i bardzo dobry film. O rodzinie, o miłości, o przyjaźni, czyli o tym, co w życiu najważniejsze. Film, który każdy człowiek powinien zobaczyć. Zwłaszcza młody człowiek. Zwłaszcza młoda dziewczyna. Serdecznie go polecam.
No comments:
Post a Comment