Wednesday, January 14, 2009

Ekumenizm bez kompromisów

W tę niedzielę zaczyna się Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan. Czym jednak jest prawdziwy ekumenizm? Czy jest to coś ważnego? Czy naprawdę musimy poświęcać temu tyle czasu? Aż cały tydzień modlitw? Jeżeli to jest takie ważne, to dlaczego? I dlaczego do tej pory ekumenizm przyniósł tak mizerne owoce?

Poniżej jest tłumaczenie odczytu Petera Kreefta na temat ekumenizmu. Daje on odpowiedź na przynajmniej niektóre z powyższych pytań. Nie jest ono „autoryzowane” w żaden sposób i czasem wręcz jest zaledwie parafrazą, a nie dosłownym tłumaczeniem. Nie było moim celem dosłowne przekazanie słów Kreefta, ale raczej oddanie ich sensu. Zresztą każdy może sam posłuchać, lub przeczytać oryginalny tekst.

Gdy więc profesor Kreeft, wykładowca filozofii z Boston College i „konwertyta” na katolicyzm zabrał na ten temat głos, a ja się z nim całkowicie zgadzam, rozsądną rzeczą wydaje się po prostu przekazanie co ona ma do powiedzenia.


Peter Kreeft. Ekumenizm.

Czy jest nadzieja na zjednoczenie chrześcijan? Jestem coraz bardziej przekonany, że jest na to większa szansa, niż wielu z nas przypuszcza. I moja nadzieja bazuje przede wszystkim na tym, że najbardziej żarliwym ekumenistą jest sam Jezus. Wszyscy znamy Jego modlitwę do Ojca tuż przed Ukrzyżowaniem w 17. rozdziale Ewangelii Jana, „aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili w Nas jedno, aby świat uwierzył”. Jezus bardzo konkretnie łączy apologetykę z ekumenizmem. „Ja w nich, a Ty we Mnie! Oby się tak zespolili w jedno, aby świat poznał, żeś Ty Mnie posłał i żeś Ty ich umiłował tak, jak Mnie umiłowałeś.


Gdy przeczytamy pierwsze trzy rozdziały Pierwszego Listu do Koryntian widzimy, że podział na denominacje był nie tylko skandalem, lecz był wręcz absolutnie nie do pomyślenia i nie do zaakceptowania dla świętego Pawła. Jest to bowiem nie tyle mnożenie grup należących do jakiejś organizacji, co raczej amputowanie członków jakiegoś organizmu. I jak nikt normalny nie kocha wojny, tak też żaden normalny chrześcijanin nie kocha wojny między chrześcijanami, która jest zgorszeniem dla świata i osłabia nasze świadectwo. W jaki sposób podzielony kościół może zjednoczyć podzielony świat? Nasze podziały są więc co najmniej tak trudnym problemem, jak wojny.

Oto dziewięć punktów będących podstawą do nadziei, że ekumenizm się powiedzie. Są często podawane, ale żaden z nich nigdy się nie sprawdził:

1. Rozsądny kompromis.
2. Zrozumienie i edukacja: Nadzieja, że gdzieś w samej istocie rzeczy tak naprawdę to się zgadzamy. Że mówimy to samo, ale innymi słowami i tylko dla tego nie możemy się zrozumieć.
3. Przeżycia mistyczne. Jeżeli coś takiego przeżyłeś, wiesz najlepiej, że powyższy punkt jest prawdziwy.
4. Tolerancja. Akt o nieagresji. “Czy nie możemy wszyscy współżyć w pokoju?”
5. Subiektywizm. Zredukowanie Prawdy do „mojej prawdy”, albo „twojej prawdy”, albo „naszej prawdy”
6. Sceptycyzm. “Tak naprawdę to nikt nie zna prawdy”.
7. Argumenty naukowe. Może przekonamy się nawzajem w jakimś laboratorium?
8. Niepoprawny optymizm. „Coś się wymyśli”.
9. Tymczasowa taktyczna i pragmatyczna koalicja do zwalczania wspólnego wroga. Ekumeniczny dżihad. Powód dobry, ale nie wystarczający. Żaden z powyższych punktów nie jest wytrychem otwierającym drzwi do ekumenizmu.

Złoty klucz.

Jest jednak złoty klucz, który otworzy ten zamek. Ma On na imię Jezus Chrystus. My tego nie dokonamy, ale On może. I musimy sobie bardzo jasno z tego zdać sprawę. Główny powód, dla którego zjednoczenie chrześcijan jeszcze się nie stało faktem jest taki, że my sami tak do końca nie wierzymy w powyższe stwierdzenie.Ciągle nam się wydaje, że to my tego dokonamy.

Jezus jest najpotężniejszym źródłem zjednoczenia świata, ponieważ pochodzi nie ze świata, ale z Nieba. I Jego wola się wcześniej, czy później spełni. W taki, czy inny sposób. Nie wiemy, czy to będzie wcześniej raczej, niż później i nie wiemy w jaki sposób się to stanie. Ale wiemy, że się stanie, bo taka jest Jego wola. Nie wiemy kiedy i nie wiemy jak, ale wiemy Kto.

Papież Jan Paweł II powiedział, że pierwsze tysiąclecie chrześcijaństwa było tysiącleciem jedności, drugie podziałów, 1054, 1517 i ponad dwadzieścia tysięcy denominacji jako owoc reformacji 1517, więc trzecie tysiąclecie może być tysiącleciem zjednoczenia.

Ale jak? Najgłębszy podział jest oczywiście między katolikami i protestantami, Kościoły ortodoksyjne pozostały nienaruszone, nie podzieliły się na dwadzieścia tysięcy rodzajów Credo, liturgii, czy praw. Zachowały pełnię Katolickiej wiary. Z wyjątkiem uniwersalnego uznania autorytetu papieża. Ale to się w swej formie, nie w istocie, zmieniało całkiem często w historii, więc może się zmienić ponownie. Sam papież powiedział, że Ut Unum Sint. Lecz jak protestanci i katolicy mogą osiągnąć jedność? (odcinam się tu zupełnie od rozwiązywania zagadnienia, czy anglikanie są katolikami, protestantami, jednymi i drugimi, czy też ani tymi, ani tymi.) Cóż, na pewno nie przez krzyki, osłabianie swojej pozycji, czy też pójście na kompromis gdy chodzi o Prawdę Objawioną.

Wszystkie poważne różnice pomiędzy protestantami i katolikami dotyczą pytania co tak naprawdę zawiera Prawda Objawiona. Na przykład doktryny Kościoła o Maryi Dziewicy, o świętych, siedmiu sakramentach, prawdziwej obecności Jezusa w Eucharystii, czy czyśćcu. Katolicy je akceptują, bo wierzą, że to jest prawda i to prawda objawiona przez Boga. Protestanci je odrzucają, bo wierzą, że to nie jest prawda i że Bóg tego nie objawił. Protestanci mówią: „Katolicy wierzą zbyt w zbyt wiele doktryn”. Katolicy twierdzą: „Protestanci wierzą w zbyt mało”. Protestanci mówią, że katolicy coś dodali do oryginalnej, czystej i prostej Ewangelii Chrystusa z Nowego Testamentu. Protestantyzm zatem jest to katolicyzm oczyszczony: Katolicka Barka z usuniętymi, według protestantów nie-biblijnymi zanieczyszczeniami.

Gdy studiowałem w Calvin College i interesowałem się katolicyzmem, zakochując się w nim i czując się winnym z tego powodu (bo był to „nieodpowiedni” kościół), zacząłem studiować historię Kościoła by sobie wszystko wyjaśnić. I na pierwszym wykładzie stary, mądry profesor zapytał: „Co to jest Kościół?” Byliśmy świeżo upieczonym studentami, nikt z nas niczego nie rozumiał, więc nikt nic nie odpowiedział. Więc on rzekł: „Zobaczycie, spotkacie kiedyś katolika, który wam powie: ‘Jesteś w złym kościele Jesteś Kalwinistą i jesteś w kościele, który Jan Kalwin założył 500 lat temu.’ Co mu odpowiesz?” Nikt nie miał na to odpowiedzi, a ja pomyślałem: „Wybrałem sobie odpowiedni przedmiot”.

Profesor kontynuował: Oto, co wam katolicy powiedzą: Kościół dzisiaj jest czymś wielkim i wygląda inaczej niż ta organizacja o której czytacie w Nowym Testamencie, ale to jest ten sam organizm. Tak samo jak dąb. Jest tym samym w swej istocie co żołądź. Gdzie tkwi błąd takiego stwierdzenia? Katolicy powiedzą, że Luter i Kalwin odłamali kilka gałęzi dębu, bo były przegniłe i próbowali stworzyć inne, ale tego nie da się zrobić, bo jest tylko jeden Jezus. A więc tylko jeden Kościół. Co im odpowiecie? Gdzie tu błąd? Nikt nie odpowiedział. A ja rzekłem do siebie: “Jestem w odpowiedniej klasie”.

Profesor kontynuował: Oto błąd ich rozumowania. Jezus rzeczywiście założył jeden Kościół, który był jak Arka Noego. I rzeczywiście zaczął gnić i tonąć. I Luter i Kalwin i Knox i inni stwierdzili: Musimy go oczyścić od tych wszystkich dodatków. I oczyścili, odrestaurowali do jego pierwotnej, prostej, nowotestamentowej formy. A więc to my jesteśmy w prawdziwym kościele. To katolicy się mylą. To oni pododawali te pogańskie zwyczaje. Powiedziałem: “O, od razu się lepiej czuję”. Pamiętam, że zapytałem: “Panie profesorze, a więc mówi pan, że gdybym wraz z moim sąsiadem, katolikiem, wsiadł do wehikułu czasu i udał się w podróż w czasie do pierwszego wieku i poszlibyśmy na nabożeństwo razem, to kościół który byśmy zobaczyli byłby bardziej mój, niż jego”? Uśmiechnął się i odrzekł: „To jest dokładnie to, co chcę wam przekazać”. Powiedziałem do siebie: Dobrze. To znaczy, że nie muszę być wielkim teologiem, żeby dojść do prawdy. Jedyne co potrzebuję, to poczytać pisma Ojców Kościoła by zobaczyć, że byli oni kalwinistami. I przeczytałem, udowadniając sobie przy okazji, że byli jednak katolikami. Dlatego teraz jestem tutaj.

Słowo „protestant” znaczy „protestujący”, odrzucający część katolickiej „całości”. Oni uważają, że są to niebiblijne dodatki do tego, co nam dał Jezus. Natomiast „katolicki” znaczy uniwersalny, całościowy, pełny. A więc mamy pozornie nierozwiązywalny problem, bo wierny nauczaniu Kościoła katolik nawet nie dopuszcza możliwości zjednoczenia chrześcijan na gruncie innym niż przyjęcie pełni nauczania Kościoła. Wierzy bowiem on, że wszystkie te doktryny są objawione przez Boga. To protestanci muszą się ugiąć. Katolicy nie mogą iść na kompromis w sprawach depozytu wiary bo to nie jest ich depozyt, ale Jezusa. Wyznaczony przez Boga kurier nie może edytować boskich przesyłek.

Wspólna płaszczyzna.

A więc zjednoczenie musi nastąpić na warunkach katolików. A więc na kompletnej, uniwersalnej płaszczyźnie pełnego depozytu wiary. To nie może podlegać dyskusji dla żadnego prawowiernego katolika. Ale równocześnie zjednoczenie musi nastąpić na warunkach protestantów. Ten warunek także nie podlega dyskusji. To, co mam na myśli, to esencja stanowiska protestantów, czyli „tylko Jezus”. Jezus plus nic więcej. Jezus nie zmieszany z niczym. Jeżeli zjednoczenie jest możliwe, to tylko na takim fundamencie. Jedynym fundamencie Kościoła, jakim jest Jezus Chrystus.

Oczywiście to wcale nie musi, ani nie powinno znaczyć, że „nie mamy Credo poza Jezusem”, czy „Tylko Jezus, a więc nie jest nam potrzebny Kościół”, czy też „Tylko Jezus, a więc nie są nam potrzebne żadne sakramenty”. Większość protestantów ma swoje Credo, kościół i sakramenty.
A więc te płaszczyzny porozumienia się trochę pokrywają. Albo nawet znacznie bardziej, niż trochę. Prawdę mówiąc można wręcz powiedzieć, że jedynym powodem by być katolikiem jest chęć stania się możliwie najlepszym ewangelicznym protestantem.
Mówiąc to dziwne stwierdzenie mam na myśli fakt, że w swej istocie ewangeliczny protestantyzm to stanie się jednością z Jezusem, spotkanie Jezusa, a to jest także najlepszy powód, by stać się katolikiem. To jest przyczyna dla której mamy Mszę, Eucharystię.

Chrystus nie jest wspaniały z powodu Eucharystii. Eucharystia jest wspaniała z powodu Jezusa. To Jezus najpierw dał nam Kościół. Dopiero w konsekwencji tego Kościół nam daje Jezusa. Ale to On sam „umieścił się w Kościele”. Kościół to sługa, kurier, listonosz. Kościół jest Ciałem, ale Ciałem Głowy, którą jest Jezus.
My nie mamy bożków w Kościele. Protestanci oskarżają nas o idolatrię, „eklezjolatrię”, „sakramentologię”, „Mariolatrię”. Ale Chrystus jest jedynym „Idolem”. My wielbimy Jezusa, nie doktryny o Nim. Prawdziwa Obecność Jezusa w Eucharystii jest Prawdziwą Obecnością. Tylko Chrystus jest Absolutem w katolicyzmie. Maryja jest święta tylko w odniesieniu do Jezusa. Dała Go nam z własnego wyboru, zgadzając się być Jego Matką. I On nam ją dal z Krzyża. „Oto matka Twoja”.

Zaskakujące rozwiązanie.

Zjednoczenie katolików z protestantami bez pójścia na kompromis ciągle wydaje się niemożliwe. A jednak jest zaskakujące rozwiązanie, które może sprawić, że niemożliwe stanie się możliwe. „Tylko Jezus”. Jest to „warunek protestancki”, który ja, katolik, przed chwilą sam postawiłem.

Katolicyzm jest spostrzegany przez protestantów jako „Jezus plus pogaństwo”, „arka plus przyrośnięte do niej skorupiaki”, albo jako „Jezus plus ludzkie tradycje”, „Jezus plus papież”, czy „Jezus plus Maryja”. Najpoważniejszym zarzutem protestantów przeciw katolicyzmowi jako religii, nie teologii, jest to, że gwałci biblijną zasadę wystarczalności Jezusa w ekonomii zbawienia. Zaprzecza przekazowi Biblii, że jest tylko jeden pośrednik między Bogiem a ludźmi, człowiek Jezus Chrystus.
Protestanci mają wrażenie, że katolicyzm dodał innych pośredników między człowiekiem a Jezusem: Maryję, świętych, Kościół, sakramenty, księży, ludzką tradycję.
Ja jednak zasugerowałbym, że gdyby protestanci zrobili zaledwie jedną małą poprawkę w ich wizji, zobaczyliby możliwość zjednoczenia. Nie tylko teologicznie, ale głębiej: religijnie i duchowo. Bez pójścia na jakiekolwiek kompromisy. I ta poprawka nie polega na tym, by zobaczyć Jezusa w jakikolwiek inny sposób, ale by spostrzec inaczej Kościół. Nie jako przeszkodę między nami i Jezusem, nawet nie jako pośrednika między nami i Jezusem, ale jako Jego Ciało.

Dlaczego jednak mieliby oni robić taką poprawkę? A która z tych dwu koncepcji Kościoła jest biblijna? *) Niech protestanci odpowiedzą sami. Tylko szczerze. Czytaliśmy wszyscy Biblię. Czy nie jest Ona głównym autorytetem dla każdego protestanta? I gdy protestanci zobaczą prawdziwą tożsamość Kościoła, zaczną go kochać zamiast się go obawiać. Bo Ciało Chrystusa jest Chrystusem tak, jak twoje ciało jest tobą. Nie jest czymś obcym, nie jest przeszkodą. Jak twoje własne ciało może być przeszkodą? To gnoza! Ciało nie jest więzieniem, ani trumną, ani pokutą. Nie jest nawet narzędziem, ani ubraniem, ani domem. To nie jest “mały biały domek”, to jesteś ty. Oczywiście nie jest to “cały ty”. Nie jest to Twoja głowa, ani dusza. Tak samo jest z Kościołem, nazwanym w Nowym Testamencie Ciałem Chrystusa. Kościół to jest Jezus. Ale nie cały Jezus, bo On sam jest głową Kościoła. A Duch Święty Jego duszą.

Protestanci nie przestaną i nie powinni przestawać protestować przeciw Kościołowi Katolickiemu dopóki nie zobaczą totalnie chrystocentrycznego charakteru Kościoła i wszystkich doktryn, których Kościół naucza. Czasem zrozumienie chrystocentryzmu Kościoła może być kluczem do zrozumienia chrystocentycznej natury wszystkich doktryn. Czasem działa to w przeciwnym kierunku. Znam wielu protestantów, którzy przeczytawszy Katechizm Kościoła Katolickiego byli zdumieni jak wszystko co on zawiera jest konsekwentnie chrystocentryczne. Jednak dopóki protestanci tego nie zobaczą, jak mogą nawet myśleć o zjednoczeniu? A jak to mają zobaczyć, gdy im katolicy tego nie pokazują? Lecz jak katolicy mają to pokazać, gdy sami tego nie widzą? I jak mają zobaczyć, gdy nie mają nauczyciela? „Jak to jest napisane: Jak piękne stopy tych, którzy zwiastują dobrą nowinę!”

W tym świetle wydaje mi się całkiem opatrznościowe, że na przełomie drugiego i trzeciego tysiąclecia, tysiąclecia rozłamu chrześcijaństwa i tysiąclecia, miejmy nadzieję, ponownego zjednoczenia, Bóg powołał Jana Pawła Wielkiego. Najbardziej chrystocentrycznego papieża w historii. Najbardziej ekumenicznego papieża w historii i na dodatek takiego, który jest całkowicie, tradycyjnie i entuzjastycznie katolicki. Czy papież jest katolikiem? (śmiech słuchaczy) Jednak były sytuacje w czarnej historii Kościoła, gdy taki dowcip wcale nie był śmieszny. Dzisiaj jest.

Dlaczego nie teraz?

Cóż, jeśli Bóg może to zrobić, jeśli Bóg może sprawić ekumeniczne zjednoczenie, dlaczego nie teraz? Dlaczego to opóźnienie? Ale wiemy, że Bóg nigdy się nie spóźnia. Jeżeli więc nauki Kościoła są prawdziwe, to dlaczego Bóg nie przekona protestantów do tych prawd? Myślę, że powód jest tu bardziej duchowy i personalny, niż teologiczny.

Dlaczego Bóg miałby sprawić, by protestanci zostali katolikami, gdy wielu protestantów, (być może większość), zna Chrystusa bardziej intymnie i bardziej personalnie od wielu katolików, (może nawet większości)? Jak Bóg może przywieść protestantów do pełni wiary w Kościele Katolickim zanim ta pełnia wiary nie będzie tym, co oni poznali u siebie plus jeszcze więcej? A nie mniej? Gdy katolicy poznają Chrystusa lepiej niż protestanci, staną się lepszymi protestantami od protestantów, a wtedy protestanci zostaną katolikami by się stać lepszymi protestantami. Gdy katolicy się nawrócą, to protestanci przyjmą pełnię wiary. Nie wcześniej. Ewangelizacja musi być pierwsza.

Więc myślę, że katolicy muszą się zmienić pierwsi. Ale ta zmiana nie wiąże się w najmniejszym stopniu z pójściem na kompromis w sprawie wiary. Jedynie z odkryciem tego, co jest esencją katolicyzmu. Szczerze mówiąc, to protestanci będą musieli dodać odrzucone z powodu błędnego spostrzegania przez nich pewne doktryny. Ale to, co my musimy dodać, (a raczej odnaleźć), to coś istotniejszego niż doktryny: mianowicie nasz stosunek do Jezusa, który tak zaniedbaliśmy. Bo prawdziwa przyjaźń, prawdziwa relacja z daną osobą jest bardziej istotna niż najprawdziwsza wiedza o niej.

Każdy dobry protestant który tego słucha, powinien zaprotestować przeciw jednej rzeczy jaką powiedziałem kilka chwil temu: mianowicie, że protestantyzm jest zasadniczo ruchem protestu. Ruchem przede wszystkim negatywnym. Protestanci bronią protestantyzmu jako czegoś zasadniczo pozytywnego. Dlaczego? Nie dlatego, że nie mają papieża, transsubstancji, czyśćca, różańca, (co jest rzeczą negatywną), ale dlatego, że mają Jezusa. Ono Go naprawdę znają. Samą esencją protestantyzmu jest prawda o Jego, Jezusa, całkowitej wystarczalności w ekonomii naszego zbawienia.

To jednak oznacza, że dobrzy protestanci są protestantami dokładnie dla tego samego powodu, dla którego dobrzy katolicy są katolikami: dla wierności Jezusowi. Jeżeli więc tak protestanci jak i katolicy są naprawdę szczerzy w swym chrystocentryzmie, jeżeli obie sekcje orkiestry chrystusowej nie chcą niczego poza podążaniem za wskazaniami batuty ich jedynego dyrygenta, Jezusa i gdy nigdy nie ugną się w swym fanatyzmie miłości do Niego i w lojalności do Jego Osoby, to będą zgodnie współbrzmieć. Bo wiemy, że Jezus jest zgodą i jednością. Popatrz na najbardziej intymny wgląd w wewnętrzne życie Trójcy Świętej, jakie mamy w Biblii. Modlitwa Jezusa do Jego Ojca tuż przed śmiercią w 17. rozdziale Ewangelii Jana. Jedność jest jej centralnym motywem. Odejście od Chrystusa było fundamentalnym powodem tragicznego rozłamu w Kościele. Synonimem „odejścia od Chrystusa” jest „grzech”. A więc powrót do Chrystusa będzie przyczyną powrotu Kościoła do jedności. To logiczne. Można by to zapisać w postaci sylogizmu.

To także kwestia świętości. Innym synonimem „powrotu do Chrystusa” jest „świętość”. Gdy biskupi i teologowie zostaną świętymi, katolicy staną się ewangelikami, a ewangelicy katolikami. Gdy zarówno protestanci, jak i katolicy staną się świętymi, zjednoczą się. Bo „święty” oznacza “alter Christos”, “drugi Chrystus”, a Chrystus nie jest podzielony. Ciało Chrystusa nie jest podzielone. Gdy Chrystus powróci na końcu świata by poślubić swoją Oblubienice, nie będzie poligamistą. Kościół nie będzie Jego haremem.

Podsumowanie i przykład.

Zobaczmy to jeszcze raz, ale popatrzmy w innym świetle. Bo ta nadzieja na ekumeniczne zjednoczenie bez pójścia na kompromis to pozornie warunek niemożliwy do spełnienia. A jednak…

Ekumenizm oparł się wszystkim prognozom i oczekiwaniom. Pozornie łatwe mosty nie zostały postawione, na przykład te między katolicyzmem i prawosławiem. Z kolei, wydawałoby się, niemożliwe mosty zostały zbudowane, jak na przykład Katolicko-Luterańska Wspólna Deklaracja o Usprawiedliwieniu. Z mojego własnego doświadczenia widzę, że ta zasada sprawdza się i w moim życiu. Częściej jestem w stanie się zrozumieć z fundamentalistą kościoła Południowych Baptystów (który szczerze wierzy, że czczę Nierządnicę Babilonu i jestem w drodze do piekła), czy z muzułmaninem, (który odrzuca moją wiarę, że Jezus jest Bogiem jako absolutne pogańskie bluźnierstwo), niż z niektórymi aktywnymi członkami laikatu, zakonnicami, (szczególnie byłymi zakonnicami), księżmi i nawet biskupami. Jako katolicy być może przyjmujemy za prawdziwe więcej wspólnych doktryn, ale w pewnym sensie różnimy się między sobą bardziej fundamentalnie.

Oto zagadka. A oto do czego doszedłem, starając się ją rozwiązać. Zacznijmy od Boga, Jego natury i Jego woli. Bóg jest miłością i ponad wszystko chce, byśmy weszli do Jego Miłości na zawsze. Byśmy stali się częścią życia Trójcy Świętej. Wszystko, co Bóg robi, od Wielkiego Wybuchu, do Wcielenia Syna, do troski o każdy włos spadający nam z głowy, wszystko co On robi ma tylko ten jeden cel. I mając na uwadze ten ogólny i bardzo niebiański cel spójrzmy na coś bardzo ziemskiego i szczegółowego. Popatrzmy na sytuację ekumeniczną w bardzo konkretnym miejscu. W Ameryce Łacińskiej. Katolicy narzekają, że ewangelicy, fundamentaliści i zielonoświątkowcy kradną im owieczki. Protestanckie sekty rosną, a procentowa ilość katolików maleje. Jednak może zamiast narzekać należy spojrzeć głębiej na realia Kościoła? Dlaczego tak się dzieje? Myślę, że tą fundamentalną przyczyną jest to, że Bóg jest miłością. To, że On chce każdego przyciągnąć do Siebie. Z powodu duchowej grawitacji. Że życie nie znosi próżni. Tak samo w świecie fizycznym, jak i duchowym.

Gdy Kościół zaniedbał karmienie dzieci bożych pełnią boskiego duchowego pożywienia, które Bóg dał Kościołowi by ten je rozdawał, to dzieci poszły gdzie indziej szukać tego pożywienia. I Bóg na to zezwolił, bo jest dobrym Ojcem. On raczej woli by Jego dzieci opuściły dom i przeżyły, niż by zostały w domu i umarły z głodu.

Oczywiście to nie takie proste. Przyczyny opuszczania Kościoła są różne i nie wszystkie są pozytywne, ale uważam, że jest to mimo wszystko działanie Ducha Świętego. Gdy owieczki znajdują niewiele Chrystusa w Kościele Katolickim, (jakakolwiek by nie była tego przyczyna), a znajdują Go w sektach protestanckich, i to realnie, a nie tylko subiektywnie, czy emocjonalnie, to się zbliżają, a nie oddalają od pełni wiary katolickiej. Opuścili co prawda Eucharystię, prawdziwą obecność Jezusa w Kościele Katolickim, czyli najpełniejszą obecność Jezusa na tym świecie, ale nie znali Osoby obecnej w Eucharystii. Osoby, której Ciało spożywali swoim ciałem, ale nie przyjmowali Jej swoją duszą.

Kiedy głodujące owieczki opuszczają dom by znaleźć mannę Chrystusa w sektach, uczą się lekcji, której powinni się nauczyć w Kościele. Ale się nie nauczyli. Pierwsza lekcja jest jedynym fundamentem na którym można zbudować lekcję drugą i trzecią i czwartą. Czyli pełnia nauczania, pełnia Prawdy jaką posiada Kościół Katolicki spoczywa na jedynym fundamencie. Jako katolicy ci ludzie może i mieli prawdziwego Jezusa w Eucharystii, ale nie mieli Jego prawdziwej obecności w ich sercach i w ich życiu. Mieli wyższe piętra katolickiego drapacza chmur, ale nie fundament. Nie mieli wiary, nadziei i miłości Jezusa - Pana i Zbawiciela. A więc by zostać dobrymi katolikami musieli najpierw zostać dobrymi protestantami.

Duchowa Grawitacja.

Bóg ich wyrwał z Kościoła Katolickiego i umieścił we wspólnotach protestanckich, gdyż Bóg jest Duchową Grawitacją i przyciąga nas jak olbrzymie słońce. Jak Jego promienie są zasłonięte w jednym miejscu, musimy iść w inne miejsce by je odnaleźć. Ale odnaleźć je musimy. One nas przyciągają, dają nam życie. Są kwestią życia i śmierci. Możesz pomyśleć, że przykład z duchową grawitacją jest naciągany, ale dlaczego Bóg miałby mniej przyciągać niż słońce? Dlaczego Łaska miałaby mniej przyciągać niż natura? Dlaczego wszechświat duchowy miałby być mniej zjednoczony przez grawitację niż wszechświat fizyczny? Myślę, że porównanie jest jak najbardziej prawidłowe.

Zobaczmy na fizyczne przyciąganie. Jest ono jak miłość. Zbliża do siebie. Czas i przestrzeń przeszkadzają w osiągnięciu pełnego zbliżenia. […] Gdy ludzkość dzięki Newtonowi poznała prawo ciężkości wynikła z tego technologiczna i naukowa rewolucja. Gdy my poznamy prawa duchowej grawitacji, gdy poznamy, że jest nią Osoba, a Jej imię to Jezus, to będziemy świadkami jeszcze większej rewolucji. On nam ją obiecał. „A Ja, gdy zostanę nad ziemię wywyższony, przyciągnę wszystkich do siebie.” „Przede Mną klęknie wszelkie kolano. a wszelki język wyzna, że Jezus Chrystus jest PANEM - ku chwale Boga Ojca.” To są boskie obietnice. Czemu je ograniczamy do tego, co już widzieliśmy, albo do tego, co zaledwie możemy sobie wyobrazić?

Wszystkie boże czyny przekraczają nasze wyobrażenia i nasze zrozumienie. Jezus jest kluczem do zrozumienia historii, a zatem i do przyszłości ekumenizmu. Nie dzielmy pełnego Chrystusa na zrozumiałe przez nas i przewidywalne kawałki. To jest dokładnie to, co wszystkie herezje próbowały uczynić.
Myślę, że jedność ekumeniczna musi zaczekać, aż Jezus protestantów i Jezus katolików się nawzajem zobaczą. Aż wszyscy zobaczą tego samego Jezusa. Można by powiedzieć: Aż osiągniemy „ewangeliczną intymność”. To samo się tyczy Prawosławia. Oni muszą zobaczyć adorację i piękno Jezusa w nas, albo zjednoczenie będzie kompromisem. Tak samo z Żydami. Żydzi muszą zobaczyć, że jesteśmy bardziej „żydowscy”, bardziej wierni Bogu, bardziej męczeńscy niż Żydzi. To samo z Muzułmanami. Oni muszą zobaczyć w nas ich „islam”, ich absolutne oddanie się Bogu. I Buddyści muszą w nas zobaczyć większy pokój. I nawet osoby światowe, maniacy seksualni, muszą w nas zobaczyć radość, której oni szukają i nie mogą znaleźć.

To jest konieczność, nie opcja, nie nieosiągalny ideał. Konieczność z powodu grawitacji. To nie wybór, to natura rzeczy. Jak fizyczna grawitacja. Może być opóźniona, spowolniona, jak grawitacja może być opóźniona przez rękę łapiącą spadające jabłko, ale tylko tymczasowo. Żadne sztuczki nie zmienią natury rzeczy. Natura zawsze w końcu zwycięży. W opuszczonych budynkach wyrasta trawa, a Jezus jest bardziej jak trawa, niż jak budynki. Zatem nie powstrzymujmy Jego wzrostu.

*) Moja uwaga na marginesie. Niedawno pisałem o Kościele jako Ciele Jezusa i Jego Oblubienicy. Można to przeczytać TUTAJ.

*) Pełny tekst Wspólnej Deklaracji o Usprawiedliwieniu jest TUTAJ i TUTAJ, a krytyczna analiza i rys historyczny TUTAJ.

No comments:

Post a Comment