Thursday, September 10, 2009

Fronda mi brzydnie.

Nie jestem na „Frondzie” zbyt długo. Zaledwie na początku tego roku zamieściłem swój pierwszy post. Jednak jestem wystarczająco długo, by sobie wyrobić swoje zdanie na temat tego portalu. I coraz mniej mi się on podoba.

Dlaczego? Dlatego, że Jezus jakiego znam z „Biblii” i Jezus, jakiego widzę w wielu braciach uważających się za katolików nie są, że tak brzydko powiem, kompatybilni. A ja jestem zakochany w tym biblijnym Jezusie, nie w tym lansowanym przez Frondę.

Pan Tomasz Terlikowski, którego zawsze darzyłem szacunkiem i podziwiałem za celność spostrzeżeń i ostrość pióra, pisze na swym blogu w tekście zatytułowanym „Międzyreligijne pitu pitu”, że „Asyż w Krakowie – to kolejna z cyklu wielkich, kosztownych, i nikomu niepotrzebnych (poza organizatorami) imprez międzyreligijnych.” No nie wiem. Może jednak są one komuś potrzebne?

I kosztowne? Nie rozumiem dlaczego zawsze jest podnoszony argument kosztów, gdy tylko ktoś chce skrytykować jakąkolwiek imprezę niezgodną z jego przekonaniami. Tak było np. zawsze z okazji każdej papieskiej pielgrzymki do Polski. Zwłaszcza "za komuny". Ale jeżeli nawet ten argument wtedy miał swoją wagę, bo w czasach nieudolnej gospodarki było to obciążenie dla niewydolnego systemu, to w dzisiejszych czasach wszystkie miasta wolnego świata prześcigają się w pomysłach jak ściągnąć do siebie choćby najmniejszą grupę ludzi na konferencję, zjazd, konwencję czy w ogóle cokolwiek. Takie imprezy nie kosztują, one zarabiają na siebie. Promują miasto, dają zarobić hotelarzom, restauracjom, a ci z kolei płacą podatki i zarabia na tym także miasto

Pan Terlikowski pisze dalej, że „wcale nie chodzi to, że mam coś przeciwko takim spotkaniom. Nie mam. Ale mają one sens, gdy są rzeczywiście dialogiem, gdy podejmuje się na nich kwestie ważne dla wyznawców różnych religii, także wtedy gdy są one trudne. A w Krakowie (i gdzie indziej także) zwyczajnie się tego nie robi. Z muzułmanami nie rozmawia się o tym, że ich współbracia w wierze mordują i prześladują chrześcijan (w Arabii Saudyjskiej, Sudanie, Egipcie itd.), a ich religia wciąż karze (i na nic zdają się zapewnienia islamskich dialogistów, że tak nie jest, bo są ofiary) konwersję na chrześcijaństwo śmiercią. Nie zadaje się także pytania o to, czy i kiedy w Arabii Saudyjskiej (której król jest jednym z liderów dialogu międzyreligijnego) wydana zostanie zgoda na budowę kościoła, i kiedy przestanie się karać więzieniem za noszenie krzyżyka czy wspólne czytanie Pisma Świętego. Takie pytania nie padają. Zamiast tego chrześcijanie biją się w piersi za nieodpowiednie traktowanie muzułmanów w Europie…”

…tylko co to ma wspólnego z czymkolwiek? Jeżeli muzułmanie karzą śmiercią za konwersję na chrześcijaństwo, to tym bardziej należy budować mosty i współpracować z tymi, którzy pragną wspólnie modlić się o pokój. Nie rozwiąże się każdego problemu zaczynając kolejną wojnę krzyżową. Powiem więcej: Nie rozwiąże się żadnego problemu w taki sposób.

Spotkanie w Krakowie nie ma na celu rozwiązanie wszystkich problemów i różnic między chrześcijanami i muzułmanami, więc nie róbmy mu z tego powodu zarzutów. Cel takiego spotkania jest inny. Gdy byłem w tym roku w Ziemi Świętej, widziałem wspólnie pracujących studentów chrześcijan, żydów i muzułmanów, razem tworzących jakieś rzeźby mające ozdobić park na jeziorem Genezaret. Niby niewiele, ale jak dużo. Ci ludzie już są „wygrani”. Im już będzie bardzo trudno nienawidzić, bo wyznawcy innych religii to nie są jacyć abstrakcyjni „obcy”, ale koledzy i koleżanki ze wspólnych wakacji. I taki też cel mają krakowskie spotkania. Wspólny krok w kierunku cywilizacji miłości, cywilizacji życia.

Jednak nie jest moim celem dokładna analiza tekstu pana Terlikowskiego. To nie chodzi tylko o niego, choć on jest na „Frondzie” teraz szefem, więc jego poglądy będą w jakiś sposób kształtowały profil wydawnictwa. Chodzi także o „tradycjonalistów” i w ogóle o „ducha Frondy”.

Czasem bardzo trudno uchwycić co to jest. Nie wiem. Może ten brak miłości, czy miłosierdzia. Gdyby ktoś np. chciał sobie wyrobić zdanie o pontyfikacie Jana Pawła Wielkiego na podstawie forum i blokowiska Frondy, to mógłby pomyśleć, że jedyne, co się wtedy stało to incydent z pocałowaniem Koranu i wspólne modlitwy „z poganami” w Asyżu. Jakże odmienny obraz od tego, jaki np. przedstawia EWTN, gdzie praktycznie nie ma tygodnie, by co najmniej dwie audycje nie byłyby poświęcone jego nauczaniu. W USA powszechnie się uważa, że Jan Paweł II będzie doktorem Kościoła, nikt go nie nazywa inaczej, niż „wielkim” i tylko wśród swoich, w Polsce, coraz więcej ludzi uważa niemal za „znak honoru” opluć go i zdołować.

„Ewa_t_”, z której wieloma poglądami się nie zgadzam i która sama siebie określa jako agnostyczkę napisala na swoim blogu w tekście zatytułowanym "o sztuce prowadzenia sporu" coś, czemu trudno nie przyznać racji: „Dam Wam dobrą radę- NIE wyzywajcie nikogo od masonów, Żydów i głupków. To samo tyczy się tekstów, sugerujacych, że ktoś ma jakies sympatie np proradzieckie czy socjalistyczne. Stosując taki argument sami sobie wystawiacie laurkę. Ja np nie uważam, że jeśli ktoś mówi mi, że jestem lewakiem ,postępowcem, ateuszem, a żyję bo mama zapomniała włożyc zarodek, który stał się mną, do lodówki, itp itd- nie uważam, że ta osoba jest w stanie mnie obrazić.

To w zasadzie wszystko. Trzeba rozmawiać, ale uważajmy jak się do siebie zwracamy. Uważam bardzo by kogoś (zbytnio) nie urazić i nie stosować argumentów poniżej pasa. Tego samego oczekiwałabym od innych.”

Smutne słowa, ale niestety prawdziwe. I nie bardzo można się dziwić tym, którzy tu (na Frondę) przychodzą jako agnostycy i ateiści, że nimi pozostają. Chrześcijaństwo, jakiego są tu świadkami wcale nie zachęca. I jeżeli jedyne ich wyobrażenie o Jezusie powstanie na podstawie tego, co tu zobaczyli, to są bardzo niewielkie szanse na to, by kiedykolwiek tymi chrześcijanami zostaną.

A Jezus? Cóż. On jadał z grzesznikami, przyjaźnił się z celnikami, podawał rękę cudzołożnicy, zrywał kłosy w szabat, jadł niemytymi rękami, nie rzekł słowa o okropnej politycznej sytuacji swojej ojczyzny i krytykował faryzeuszy. Czyli tych, którzy byli bez skazy. Bez zarzutu. Doskonali. Jak on śmiał? Nic dziwnego, że się doigrał. Zawsze wierni nie mogli znieść takiego czegoś i pokazali Mu czyje na wierzchu. Prawda? Czy może jednak nie? Hmmm.

No comments:

Post a Comment