No i po wyborach. Przegraliśmy z kretesem. Cóż. Takie jednak są realia demokracji. Nie zawsze nasz kandydat wygrywa. Zresztą w tym roku głównie były to głosy przeciwko Bushowi i jego polityce. Ludzie pytani o motywy głosowania na Obamę mówili, że dla nich Obama sygnalizuje zmianę w polityce, gdy McCain jest kontynuatorem tego, co było w ostatnich latach. Kontynuatorem polityki Busha.
Ironią losu jest to, że Obama najprawdopodobniej rzeczywiście zmieni wszystko, lecz nie tak, jak to sobie wyobrażają jego wyborcy. Obama udowodnił swą dotychczasową karierą polityczną, że jest bardzo liberalny, bardzo lewicowy w swych poglądach. Bardziej nawet, niż był Clinton i znacznie bardziej, niż jest to w stanie strawić przeciętny obywatel amerykański. Nawet ten, który na Obamę głosował. A sam Obama, będąc bardzo inteligentnym i przebiegłym politykiem, prowadził kampanię wyborczą w bardzo stonowanym tonie. Więc albo jego poglądy zmieniły się w ostatnim roku radykalnie, albo była to zwykła gra polityczna,. Ja jednak nie wierzę w takie cudowne zmiany poglądów kandydatów ubiegających się o urząd.
Ja w sumie jednak chciałbym tu napisać o czymś zupełnie innym. Polityka mnie nie bardzo interesuje. To, czy coś się tu zmieni nie ma wielkiego znaczenia. Nie zmieni się zresztą aż Tak bardzo. Poza tym za cztery lata będą nowe wybory. A za kilkanaście lat nikt nie będzie pamiętał o tym, co zrobił 44. prezydent USA. Mnie interesują tylko moralne aspekty tego wyboru. I o tym chciałbym napisać w paru słowach.
Pierwszy jest bardzo pozytywny. Mimo, że nie głosowałem na Obamę, byłem i jestem dziś bardzo dumny z jednego faktu. Amerykanie wybrali po raz pierwszy na prezydenta Murzyna. Zaledwie pół wieku minęło od czasu, gdy Murzyni walczyli o swe obywatelskie prawa, tak proste, tak podstawowe, jak prawo do zajmowania dowolnego miejsca w autobusie, czy korzystania z tych samych ubikacji, co biali. Teraz Amerykanie wybrali jednego z Murzynów na swego przywódcę, swego prezydenta. Syn imigranta z Afryki, wychowany w rozbitym domu, wychowany przez babcię. Mimo to był wstanie zdobyć staranne wykształcenie, na najbardziej prestiżowych uczelniach amerykańskich, ukończyć je z wyróżnieniem i zostać senatorem i prezydentem USA.
Obama udowodnił, że „American Dream”, amerykańskie marzenie kariery „od pucybuta do milionera” (czy też od syna emigranta do prezydenta) to nie jest teoria, ale ciągle żywa rzeczywistość. Udowodnił także, że Amerykanie nie są hipokrytami. Że nie tylko twierdzą, że nie są rasistami, ale są w stanie to udowodnić swymi głosami. Że rasizm należy już do przeszłości, choć był bolesną rzeczywistością zaledwie kilkadziesiąt lat temu. Oczywiście nie znaczy to, że nie ma tu pojedynczych osób o rasistowskich poglądach. Takie się zdarzają wszędzie. Jednak Amerykanie jako naród na pewno już nimi nie są. W tym aspekcie wczorajsze wybory okazały się historyczne i przełomowe. I z tego aspektu wczorajszego wyboru się cieszę i fakt ten napawa mnie dumą.
Natomiast znacznie mniej mnie cieszą poglądy Obamy. Zwłaszcza zupełny brak jakiegokolwiek szacunku dla ludzkiego życia od momentu jego poczęcia, czy dla tradycyjnego modelu rodziny. Jako amerykański senator Obama głosował przeciwko prawu zabraniającemu pozbawienie życia dziecka, które przeżyło „nieudaną aborcję”. Głosował przeciw uznaniu nienarodzonego dziecka za osobę, która ma prawo do SCHIP „State Child Health Insurance Program”, Stanowego Programu Ubezpieczeń Zdrowotnych dla Dzieci. Głosował przeciw prawu zabraniającemu przewożenie nieletnich matek do innego stanu w celu usunięcia ciąży. Głosował za federalnym finansowaniem badań nad sklonowanymi komórkami macierzystymi. Badań, które zabijają powstałe już ludzkie życie. Głosował przeciw prawu nakazującemu poinformowanie rodziców nieletniej matki, że będzie ona miała aborcję w innym stanie. National Right to Life Committee, organizacja oceniająca stanowisko polityków w sprawie obrony życia dała Obamie 0%, natomiast „NARAL Pro Choice America”, organizacja popierająca legalną aborcję w USA, przez ostatnie trzy lata oceniała corocznie Obamę na 100%. W 2007. roku Obama został uznany przez National Journal, polityczny tygodnik wychodzący w Waszyngtonie, za „najbardziej liberalnego senatora”. To nie jest opinia tego tygodnika, to jest wynik sprawdzenia w jaki sposób Obama głosował. Obama jest za uznaniem „małżeństw” homoseksualnych, za finansowaniem przez państwo aborcji, za rozdawaniem środków antykoncepcyjnych itd., itp. Co gorsze, Obama będzie miał większość w obu izbach parlamentu i będzie mógł swobodnie zamieniać swoje poglądy na prawo obowiązujące w tym kraju.
Jest jeszcze jeden aspekt tego, co się stało wczoraj. Kwestia nominacji sędziów do Sądu Najwyższego USA. Są to nominacje na całe życie. Dokonuje ich prezydent, a zatwierdza senat. Teraz w sądzie jest czterech konserwatywnych sędziów (nawiasem mówiąc wszyscy są katolikami), a piąty katolicki sędzia im jest starszy, tym bardziej skłania się w kierunku przyznania, że w amerykańskiej konstytucji nie ma żadnego „prawa do aborcji”. Była więc duża szansa, że federalne prawo nakazujące legalizację aborcji we wszystkich stanach może ulec wkrótce zmianie. Nie oznaczałoby to, że nagle aborcja byłaby nielegalna, ale oznaczałoby to, że teraz poszczególne stany same te sprawy by regulowały. Jednak w ciągu najbliższych lat paru sędziów zakończy swą służbę z powodu wieku i stanu zdrowia i raczej trudno się spodziewać, bu Obama zastąpił ich konserwatywnymi sędziami. Nieograniczone prawo do zabijania nienarodzonych dzieci prawdopodobnie pozostanie prawem w USA przez długie lata.
I to sprowadza nas do najważniejszego zagadnienia w całym tym zamieszaniu politycznym. Do tego, co jest w naszych sercach. Gdy pytano w Ohio osoby wychodzące z lokali wyborczych, (a Ohio jest jednym z kluczowych stanów w każdych wyborach), jak głosowali, to okazało się, że głosy katolików rozłożyły się w stosunku 51% za McCainem, 49% za Obamą. Natomiast Evangelical Christians, konserwatywni i „gorący w wierze” protestanci (wśród których jest wielu byłych katolików, którzy odeszli od Kościoła, bo był On dla nich zbyt „letni”) głosowali w 70% na McCaina i tylko w 29% na Obamę. I gdyby katolicy tak głosowali, jak głosowali nasi bracia ewangelicy, mielibyśmy teraz innego prezydenta.
W USA jest 60 milionów katolików. Wielu polityków uważa się za katolików. Problem polega na tym, że albo nie znamy moralnego nauczania Kościoła, albo się przeciw niemu buntujemy. Zapewne też dla wielu osób jest to po prostu nieistotne. Gospodarka, ekonomia, zarobki, podatki, wydatki, stan konta – to są rzeczy, które determinują nasze wybory. Tylko jakie tak naprawdę mają one znaczenie? Czy na Sądzie Ostatecznym Jezus zapyta nas, czy głosowaliśmy na kandydata, który obiecywał lepsze ubezpieczenia zdrowotne i niższe podatki?
Jezus przyszedł na świat w kraju, który był pod okupacją. W kraju, gdzie Rzym narzucał swe wierzenia, łupił Żydów podatkami, a pieniądze te przeznaczał także na finansowanie kultów bożków. I co? I nic. Nie znajdziecie żadnego słowa na temat sytuacji politycznej, czy gospodarczej w całym Nowym Testamencie. A zapytany wprost o podatki, Jezus odparł, by oddać cezarowi to, co należy do cezara. Nasze królestwo jest nie z tego świata. Nasz Król nie rządzi w Waszyngtonie, ani w Brukseli, ani w Warszawie. On powinien być panem naszego serca, naszej duszy, nie naszego systemu politycznego. A gdybyśmy naprawdę uznali Go za naszego Pana, to głosowalibyśmy tak, jak powinniśmy. Ale jeżeli nasza wiara będzie dalej tak letnia i bezpłciowa, jeżeli naszymi bożkami pozostaną nasze konta bankowe, jeżeli to w polityce, nie w Bogu będziemy szukać rozwiązań naszych problemów, to jedyne, co osiągniemy, to kolejne, poważniejsze problemy. A co gorsze, przy okazji, możemy także utracić to, co najcenniejsze. Nasze życie wieczne.
Aniołowi Kościoła w Laodycei napisz: To mówi Amen, Świadek wierny i prawdomówny, Początek stworzenia Bożego: Znam twoje czyny, że ani zimny, ani gorący nie jesteś. Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust. Ty bowiem mówisz: Jestem bogaty, i wzbogaciłem się, i niczego mi nie potrzeba, a nie wiesz, że to ty jesteś nieszczęsny i godzien litości, i biedny i ślepy, i nagi. Radzę ci kupić u mnie złota w ogniu oczyszczonego, abyś się wzbogacił, i białe szaty, abyś się oblókł, a nie ujawniła się haniebna twa nagość, i balsamu do namaszczenia twych oczu, byś widział. Ja wszystkich, których kocham, karcę i ćwiczę. Bądź więc gorliwy i nawróć się! (Ap 3, 14-19)
gdybym miał prawo do głosowania i mieszkałbym w USA nie zagłosowałbym ani na pana Obame ani na pana McCaina. Na pana Obame z przeczyn o których wspomniałeś Hiobie w swoim poście ale na McCaina z innego powodu. Dość mam fundamentalistycznej wizji państwa, państwa gdzie religię wykorzystuje sie do gry politycznej, państwa gdzie nie ważne jakie ma się umiejętności a wystarczy być protestanckim konserwatystą. Konserwatyzm wcale nie oznacza wiery w kreacjonizm i szastanie hasłami o piekle z biblią w ręku. Konserwatyzm to filozoficzna zaduma nad tym co jest niezmienialne. Nie wolno argumentować wiarą! Wiara jest w sercu i tam pozosać musi. Jeśli ktoś nie umie obronić zakazu aborcji prawem naturalnym, roli małżeństwa prawem naturalnym to przykro mi . Pani Sara Paulin była kompletnym niewypałem. To że jest wierzącą chrześcijańską i ma liczną rodzinę budzi mój podziw ale to nie jest konkurs na "najlepszą matkę" czy panią domu ale to wybory na prezydenta USA! Szkoda że protestanci zniechęcają katolików nazywając ich poganami czy bałwochwalcami. Cóż... chciałem podzielić się swoimi przemyśleniami Hiobie :) Mam nadzieje że nie zrozumiesz mnie źle.
ReplyDelete