Większość wolnego czasu poświęcam ostatnio na dyskusję z naszymi braćmi, którzy uważając się za chrześcijan nie są katolikami. Prowadzimy zażarte dysputy na temat znaczenia poszczególnych wersetów Biblii, na temat historii Kościoła, prawdziwej obecności Jezusa w Eucharystii, znaczenia słów Petros-petra itd., itp. Oczywiście te dyskusje nie bardzo prowadzą do czegokolwiek i tygodniami każdy powtarza tylko swoje argumenty. Pomyślałem sobie zatem, że zamiast kontynuować tamtą raczej bezowocną dyskusję, skupię się raczej na szerszym spojrzeniu na to, czym jest Kościół Katolicki. Bo to chyba jest kluczem do zrozumienia naszej wiary.
Protestanci (i od razu zaznaczę, że mówiąc ”protestanci” robię pewne uogólnienie. Jest to niesamowicie rozbity ruch i zawsze się znajdzie ktoś, kto ma inne poglądy. Jednak w takim krótkim eseju nie mogę zajmować się stanowiskiem każdej grupy eklezjalnej. Jest ich bowiem ponad 30 tysięcy. Muszę więc przyjąć jakieś wstępne założenia). A więc protestanci generalnie widzą Boga jako sędziego. Dlaczego tak było, pisałem nie raz i nie chcę tego tu powtarzać. Nie jest to tekst o Lutrze i nie chcę by krytykował on kogokolwiek. Generalizując jednak powtórzę, że dla protestantów usprawiedliwienie to jest ogłoszenie przez Boga, że zostaliśmy uniewinnieni, mimo, że nam się należy sprawiedliwa kara.
Katolickie zrozumienie usprawiedliwienia ma także ten element, ale idzie znacznie dalej. By to zilustrować podam taki przykład. Wyobraźmy sobie, że siedzimy w więzieniu i oczekujemy na wykonanie wyroku. Jesteśmy sprawiedliwie skazani na śmierć, za czyny, których dobrowolnie się dopuściliśmy. Jednak w ostatnim momencie przed egzekucją dzwoni prezydent z wiadomością, że skorzystał z prawa łaski w stosunku do naszej osoby. Ogłasza, że jesteśmy wolni. Otrzymaliśmy łaskę usprawiedliwienia, mimo, że zupełnie na nią nie zasługiwaliśmy. I jak dotąd zilustrowałem zarówno nasze, katolickie, jak i protestanckie rozumienie zbawienia. Kościół Katolicki uczy nas jednak, że to nie jest wszystko.
Luter kiedyś powiedział, że człowiek usprawiedliwiony przez Boga jest jak przykryta śniegiem kupa gnoju. Bóg Ojciec nie widzi naszej totalnej deprawacji, ale widzi tylko swojego Syna, który nas okrywa swoją świętością. On nas uniewinnił, więc choć jesteśmy jak brudne szmaty, dla Boga pozostajemy świętymi. Hmm. Wrócę więc do naszego przykładu z więzienia. Jak to jest naprawdę? Naprawdę jest tak, że prezydent nie tylko nas uniewinnia, ale pozwala nam razem zamieszkać. Adoptuje nas. Usynawia.
Tu przykład z celą śmierci zaczyna kuleć, bo nasze usprawiedliwienie ma jeszcze jeden aspekt, którego nawet prezydent nie jest w stanie nam zaoferować. A jest to bardzo ważny aspekt. My bowiem nie tylko jesteśmy winni, ale także śmiertelnie chorzy. Mamy raka. I Bóg nie tylko nas usprawiedliwia i adoptuje, ale także leczy. Uzdrawia. Nie jesteśmy już ani kupą gnoju, ani brudną szmatą, ale ukochanymi dziećmi Bożymi. Nie jesteśmy już śmiertelnie chorzy, ale mamy życie wieczne.
I gdyby to było wszystko, to już byłaby to najwspanialsza rzeczywistość, jaką można by sobie wyobrazić. Ale to nie jest wszystko. To jest dopiero początek. Bo Bóg oszalał z miłości do nas i nie tylko nas adoptował, nie tylko nas uleczył, ale jeszcze… wziął nas za swą Oblubienicę. Ożenił się z nami. Przez Kościół staliśmy się z Nim jednym ciałem. A Eucharystia, ten Jego największy dar, jest konsumpcją, wypełnieniem naszego związku.
Mamy teraz rok Świętego Pawła Apostoła. Zobaczmy co on pisze o tej rzeczywistości. Spójrzmy na te parę wybranych wersetów właśnie pod kątem rodziny. Rodziny rozumianej bardzo intymnie, personalnie i rodziny rozumianej szerzej. Jako wspólnoty, jako Kościoła.
Gdybym zaś się opóźniał, [piszę], byś wiedział, jak należy postępować w domu Bożym, który jest Kościołem Boga żywego, filarem i podporą prawdy. (1 Tym 3,15)
Kościół jest tu porównany do domu i to nie do jakiegoś budynku, ale domu samego Boga. Werset ten także wyraźnie nas uczy, że to Kościół jest filarem i fundamentem prawdy. Ale żeby tak mogło rzeczywiście być, to nie może być wielu kościołów, uczących swoich tak bardzo zróżnicowanych i wzajemnie się wykluczających nauk. Prawda jest jedna i jej podporą jest Jeden, Święty, Katolicki i Apostolski Kościół. Dom samego Boga.
Nie piszę tego, żeby was zawstydzić, lecz aby was napomnieć - jako moje najdroższe dzieci. Choćbyście mieli bowiem dziesiątki tysięcy wychowawców w Chrystusie, nie macie wielu ojców; ja to właśnie przez Ewangelię zrodziłem was w Chrystusie Jezusie. (1 Kor 4,14-15)
Paweł nazywa się tu ojcem. I jest nim rzeczywiście. Duchowym ojcem Koryntian. Zrodził on dzieci w Kościele przez głoszenie Dobrej Nowiny. Przez głoszenie Jezusa. To nie jest sędzia, który potępia Koryntian (choć prawdę mówiąc im się potępienie należało). Paweł jest dobrym ojcem, który ich upomina i prosi ich o poprawę. Postępuje z Koryntianami jak dobry ojciec w każdym domu. Jak powinien postępować ten, którego ojcostwo jest od Boga. Duchowe. Dlatego też i my nazywamy naszych księży „ojcami”. Bo oni, jak Paweł, pouczają nas i korygują nasze błędy.
Każdy kto ma dzieci, stara się je jak najlepiej wychować. Także czasem karcąc. Nie muszą to być wcale kary cielesne, czasem wystarczy zmarszczenie brwi, odebranie jakiegoś przywileju, czy odesłanie do kąta. Ale my wychowujemy tylko nasze dzieci. Nie dzieci sąsiada. Mimo, że zazwyczaj to one bardziej od naszych potrzebowałyby kary. Ale każdy wychowuje swoją rodzinę. Dlatego Paweł ma prawo wychowywać braci w Koryncie, bo w Kościele, w tym domu naszego Ojca, wszyscy w Jezusie jesteśmy braćmi. A on, apostoł, jest w Bogu Ojcu naszym duchowym tatą.
Albowiem wszyscy ci, których prowadzi Duch Boży, są synami Bożymi. Nie otrzymaliście przecież ducha niewoli, by się znowu pogrążyć w bojaźni, ale otrzymaliście ducha przybrania za synów, w którym możemy wołać: Abba, Ojcze! Sam Duch wspiera swym świadectwem naszego ducha, że jesteśmy dziećmi Bożymi. Jeżeli zaś jesteśmy dziećmi, to i dziedzicami: dziedzicami Boga, a współdziedzicami Chrystusa, skoro wspólnie z Nim cierpimy po to, by też wspólnie mieć udział w chwale. (Rz 8, 14-17)
W powyższym tekście także widzimy jak bardzo „prorodzinny” jest Paweł. Nie tylko możemy wołać do Boga Ojca „Abba”, „Tato”, ale też otrzymaliśmy Jego dziedzictwo. Zostaliśmy dopuszczeni do testamentu. Do Nowego Testamentu. Aby jednak testament mógł się wypełnić, ktoś musi umrzeć. Sam Bóg więc oddał za nas swe życie, byśmy mogli odziedziczyć coś, co tylko On nam mógł ofiarować: Życie wieczne. Jednak dziedzicami są potomkowie, dzieci, a nie obcy ludzie. Musieliśmy być więc wcześniej zaadoptowani i przez adopcję staliśmy się rzeczywiście Jego dziećmi.
Miało być o świętym Pawle i jeszcze do niego wrócę, ale nie mogę się powstrzymać przed zamieszczeniem jeszcze jednego wersetu na ten temat. Chyba mój najbardziej ulubiony werset w całym Słowie Bożym. Tym razem z Listu św. Jana:
Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi: i rzeczywiście nimi jesteśmy. (1 J 3,1a)
I jak już odeszliśmy na chwilę od Pawła, to przypomnijmy sobie przypowieść o Synu Marnotrawnym. Zresztą tutaj to akurat w zasadzie wracamy do Pawła, bo przypowieść tę opowiedział nam święty Łukasz, towarzysz i kompanion św. Pawła. Nic więc dziwnego, że i ta przypowieść pokazuje nam Boga jako kochającego do szaleństwa Ojca. Pokazuje też, że Bóg nie jest zaledwie sprawiedliwym sędzią. Ojciec w tej przypowieści cieszy się serdecznie z powrotu swego syna, którego uważał już za straconego. Starszy syn (który jest nie mniej ważnym niż „syn marnotrawny” i ojciec bohaterem tej przypowieści) postępuje tutaj jak faryzeusz, szukając tylko „sędziowskiej” sprawiedliwości:
„Lecz on odpowiedział ojcu: Oto tyle lat ci służę i nigdy nie przekroczyłem twojego rozkazu; ale mnie nie dałeś nigdy koźlęcia, żebym się zabawił z przyjaciółmi. Skoro jednak wrócił ten syn twój, który roztrwonił twój majątek z nierządnicami, kazałeś zabić dla niego utuczone cielę.” (Łk 15,29-30)
Bóg jest sprawiedliwy, ale Bóg jest przede wszystkim Ojcem. Zanim sprawiedliwie ukarze, miłosiernie wybacza. Zresztą miłosierdzie nie jest przeciwne sprawiedliwości. Jest jego wyższą, doskonalszą formą. Ale by to zrozumieć, trzeba kochać. Tylko kochający rodzice w praktyce stosują miłosierdzie jako formę sprawiedliwości i wybaczają dzieciom, które z płaczem o to wybaczenie proszą. Sędziwie nie są tak skorzy do uległości łzom.
No dobrze, powiecie. Zgoda. Ale co z tym matrymonialnym związkiem? Czy tam się przypadkiem nie zapędziłem troszkę? Nie sądzę. Poczytajmy ponownie, co ma nam do powiedzenia święty Paweł:
Bądźcie sobie wzajemnie poddani w bojaźni Chrystusowej! Żony niechaj będą poddane swym mężom, jak Panu, bo mąż jest głową żony, jak i Chrystus - Głową Kościoła: On - Zbawca Ciała. Lecz jak Kościół poddany jest Chrystusowi, tak i żony mężom - we wszystkim. Mężowie miłujcie żony, bo i Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie, aby go uświęcić, oczyściwszy obmyciem wodą, któremu towarzyszy słowo, aby osobiście stawić przed sobą Kościół jako chwalebny, nie mający skazy czy zmarszczki, czy czegoś podobnego, lecz aby był święty i nieskalany. Mężowie powinni miłować swoje żony, tak jak własne ciało. Kto miłuje swoją żonę, siebie samego miłuje. Przecież nigdy nikt nie odnosił się z nienawiścią do własnego ciała, lecz [każdy] je żywi i pielęgnuje, jak i Chrystus - Kościół, bo jesteśmy członkami Jego Ciała. Dlatego opuści człowiek ojca i matkę, a połączy się z żoną swoją, i będą dwoje jednym ciałem. Tajemnica to wielka, a ja mówię: w odniesieniu do Chrystusa i do Kościoła. W końcu więc niechaj także każdy z was tak miłuje swą żonę jak siebie samego! A żona niechaj się odnosi ze czcią do swojego męża! (Ef 5, 21-33)
Kościół jest Oblubienicą naszego Pana. Czasem mamy takie wyobrażenie, że to my jesteśmy ciałem: Rękami, nogami, uszami i ustami, a On, Jezus-głową. Ale nie takie wyobrażenie chce nam ukazać Paweł. A przynajmniej nie tylko takie. Chce on nam także uświadomić, że chodzi tu raczej o taką jedność Jezusa z Jego Ciałem, jaką mają małżonkowie w swym związku. To prawda, że Jezus jest Głową Kościoła, ale jest tu ten jeszcze głębszy, mistyczny aspekt naszej jedności. „Dlatego opuści człowiek ojca i matkę, a połączy się z żoną swoją, i będą dwoje jednym ciałem. Tajemnica to wielka, a ja mówię: w odniesieniu do Chrystusa i do Kościoła.” Wielka tajemnica rzeczywiście.
Warto sobie także przypomnieć tutaj, że to nie jest coś, co Paweł wymyślił 2000 lat temu. To jest coś, czego Bóg nas naucza od samego początku. Od stworzenia świata. Paweł tylko powtarza tu to, co Bóg powiedział naszym prarodzicom w Raju:
Dlatego to mężczyzna opuszcza ojca swego i matkę swoją i łączy się ze swą żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem. (Rdz 2,24)
Zabawne, że takie słowa padły właśnie wtedy. Adam mógłby zapytać: Opuszcza ojca? Co to znaczy? Jakiego ojca? On był przecież jedynym człowiekiem w historii, który nie mógł tego dokonać. On nie miał ojca, został ulepiony z gliny. Choć oczywiście mamy tu także ten sam aspekt rodzinny. Adam opuścił ojca, Boga Ojca, bo zgrzeszył. I dopiero w Nowym Adamie, Jezusie, odzyskaliśmy naszego Ojca. Zostaliśmy zaadoptowani i zjednoczyliśmy się z Nim tak, że staliśmy się z Nim w Kościele jednym Ciałem.
Dlaczego to właśnie święty Paweł tak wiele pisze o Kościele jako Ciele Chrystusa? Nikt inny w pierwszym wieku nie używa takiej analogii. Myślę, że odpowiedź na to jest oczywista i znajdujemy ją w Biblii.
Wszyscy znamy historię, jak to Szaweł, niezwykle utalentowany uczeń Gamaliela, najwybitniejszego nauczyciela Izraela w dotychczasowej historii, jechał na koniu do Damaszku by prześladować chrześcijan. Co prawda Biblia nie wspomina nic o żadnym koniu, ale takie mamy wyobrażenie tej sceny. Tak zwykle przedstawiają ją dzieła sztuki. I jest to bardzo prawdopodobne wyobrażenie. Faryzeusze zwykle podróżowali pieszo lub na osiołkach, ale to nie była zwykła podróż. To była wojskowa ekspedycja. Miał on karać, więzić, kamienować tych, którzy uwierzyli, że Jezus jest mesjaszem. Dzieje Apostolskie wspominają nam, że był on już obecny wcześniej przy kamienowaniu świętego Szczepana. Najprawdopodobniej jako oficjalny przedstawiciel sanhedrynu, pilnując wykonania wyroku. Pamiętamy więc, że spada on z konia i słyszy takie słowa:
„Szawle, Szawle, dlaczego prześladujesz moich wyznawców?”
Co? Nie zabrzmiało właściwie? Coś nie tak? Oczywiście, że nie tak. Prawdziwy tekst brzmi następująco:
Gdy zbliżał się już w swojej podróży do Damaszku, olśniła go nagle światłość z nieba. A gdy upadł na ziemię, usłyszał głos, który mówił: Szawle, Szawle, dlaczego Mnie prześladujesz? Kto jesteś, Panie? - powiedział. A On: Ja jestem Jezus, którego ty prześladujesz. (Dz 9, 3-5)
Cóż biedny Szaweł miał na to odpowiedzieć? „Z całym respektem, Panie, ale nie wiem o czym mówisz. Nawet Cię nie znam. Ja prześladuję sektę żydowską głoszącą, żeś jest mesjaszem, a nie Ciebie”. Ale dla Jezusa nie było tu wcale rozgraniczenia. Jezus utożsamia się z Kościołem. Jesteśmy jednym organizmem złączonym w mistycznym związku. Kto prześladuje Kościół, prześladuje Jezusa.
Nic dziwnego, że po takim przeżyciu Paweł wszędzie pisze o Kościele w taki właśnie sposób. On to zrozumiał natychmiast. Był w końcu jednym z najwybitniejszych teologów w historii. Popatrzmy więc na kilka innych przykładów, gdzie uczy nas tego faktu, że jesteśmy członkami Ciała Chrystusa:
Czyż nie wiecie, że ciała wasze są członkami Chrystusa? Czyż wziąwszy członki Chrystusa będę je czynił członkami nierządnicy? Przenigdy! Albo czyż nie wiecie, że ten, kto łączy się z nierządnicą, stanowi z nią jedno ciało? Będą bowiem - jak jest powiedziane - dwoje jednym ciałem. Ten zaś, kto się łączy z Panem, jest z Nim jednym duchem. Strzeżcie się rozpusty; wszelki grzech popełniony przez człowieka jest na zewnątrz ciała; kto zaś grzeszy rozpustą, przeciwko własnemu ciału grzeszy. Czyż nie wiecie, że ciało wasze jest świątynią Ducha Świętego, który w was jest, a którego macie od Boga, i że już nie należycie do samych siebie? (1 Kor 6, 15-19)
Podobnie jak jedno jest ciało, choć składa się z wielu członków, a wszystkie członki ciała, mimo iż są liczne, stanowią jedno ciało, tak też jest i z Chrystusem. Wszyscyśmy bowiem w jednym Duchu zostali ochrzczeni, [aby stanowić] jedno Ciało: czy to Żydzi, czy Grecy, czy to niewolnicy, czy wolni. Wszyscyśmy też zostali napojeni jednym Duchem. (1 Kor 12,12-13)
Teraz raduję się w cierpieniach za was i ze swej strony w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół. (Kol 1,24)
Warto szczególnie zwrócić uwagę na ten ostatni werset. Jest on tak bardzo „katolicki”. Od dziecka nam babcie powtarzały, ile razy nas bolało coś, czy spotkała nas jakaś przykrość, „ofiaruj to Bogu”. Dopełniam braki udręk Chrystusa? Dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół? O czym tu mówi święty Paweł? Czy Jezus nie cierpiał wystarczająco? Czy jakby nie umarł tak szybko, ale wisiał na Krzyżu jeszcze godzinę to nie musielibyśmy wraz z Pawłem „dopełniać braków udręk Chrystusa”? Oczywiście, że nie to chce nam on przekazać.
My jesteśmy jednym ciałem. Jesteśmy jedną rodziną. Jesteśmy mistycznym Kościołem-Oblubienicą naszego Pana. Gdy jeden z nas cierpi, cierpimy wszyscy. Bóg nie cierpiał dlatego, byśmy my nie musieli, ale dlatego, by nasze cierpienie miało moc zbawczą. To w jedności z Nim nasz krzyż, nasze udręki mają wartość. A ponieważ jesteśmy jednym ciałem, to ofiarowane Kościołowi mogą zbawić innych ludzi także.
Stąd się bierze na przykład nauka o odpustach. Kościół posiada skarb. Wszystkie cierpienia świętych nie są zmarnowane w żaden sposób, ale są częścią depozytu w tym skarbcu. Dlatego to właśnie Kościół może nam zaoferować odpusty. Skarb łaski oczyszczenia naszej duszy, abyśmy mogli się naprawdę zjednoczyć z naszym Oblubieńcem na wieczność w Niebie.
W Liście do Efezjan Paweł zauważa, że Dom Boży to nie tylko miejsce wspólnego przebywania naszej rodziny, ale także Świątynia:
A więc nie jesteście już obcymi i przychodniami, ale jesteście współobywatelami świętych i domownikami Boga - zbudowani na fundamencie apostołów i proroków, gdzie kamieniem węgielnym jest sam Chrystus Jezus. W Nim zespalana cała budowla rośnie na świętą w Panu świątynię, w Nim i wy także wznosicie się we wspólnym budowaniu, by stanowić mieszkanie Boga przez Ducha. (Ef 2,19-22)
Pamiętamy wszyscy co Pan Jezus powiedział:
Jezus dał im taką odpowiedź: Zburzcie tę świątynię, a Ja w trzech dniach wzniosę ją na nowo. Powiedzieli do Niego Żydzi: Czterdzieści sześć lat budowano tę świątynię, a Ty ją wzniesiesz w przeciągu trzech dni? On zaś mówił o świątyni swego ciała. (J 2,19-21)
Nagle wszystko to zaczyna mieć sens. Wszystko się ze sobą wiąże. Kościół jest „Nowym Jeruzalem”. Świątynia nie jest już potrzebna, została zniszczona przez Rzymian w 70. roku i nie ma potrzeby jej odbudowywać. Ale nie znaczy to, że ona nie istnieje. Istnieje w dalszym ciągu, i jest nią Kościół Katolicki. Zresztą, prawdę mówiąc została ona, stara Świątynia, sprofanowana wcześniej. Nie w 70. roku, ale w momencie śmierci Jezusa na Krzyżu:
A zasłona przybytku rozdarła się na dwoje, z góry na dół. (Mk 15, 38)
Najświętsze miejsce w Świątyni, miejsce, do którego mógł najwyższy kapłan wejść tylko raz w roku nagle stanęło otworem. Żydzi wierzyli, że gdyby tam wszedł ktoś mający jakiś grzech, zginąłby na miejscu. Nawet, jak to byłby najwyższy kapłan. Dlatego arcykapłanowi przywiązywano linę do nogi, by w razie jego śmierci można było go stamtąd wyciągnąć. Tak święte było to miejsce dla Żydów. A tu nagle zasłony już nie ma. I nie ludzie ją rozdarli. Biblia mówi, że rozdarła się „z góry na dół”. Czyli było to działanie Boga. Lecz Jezus wzniósł na nowo Świątynię w trzech dniach. Tak jak obiecał. Wzniósł ją w momencie zmartwychwstania.
Ta rzeczywistość nie ogranicza się do naszego ziemskiego Kościoła. Nie kończy się w momencie naszej śmierci. Jest to rzeczywistość transcendentalna. Przenika świat materialny. Niebo jest tu, na ziemi, a my jesteśmy już teraz w niebie. Zwłaszcza, gdy uczestniczymy w Mszy Świętej. Święty Paweł uczy:
(Bóg Ojciec) oznajmił nam tajemnicę swej woli według swego postanowienia, które przedtem w Nim (Jezusie) powziął dla dokonania pełni czasów, aby wszystko na nowo zjednoczyć w Chrystusie jako Głowie: to, co w niebiosach, i to, co na ziemi. […] wskrzesił Go z martwych i posadził po swojej prawicy na wyżynach niebieskich, ponad wszelką Zwierzchnością i Władzą, i Mocą, i Panowaniem, i ponad wszelkim innym imieniem wzywanym nie tylko w tym wieku, ale i w przyszłym. I wszystko poddał pod Jego stopy, a Jego samego ustanowił nade wszystko Głową dla Kościoła, który jest Jego Ciałem, Pełnią Tego, który napełnia wszystko wszelkimi sposobami. (Ef 1:9-11, 20b-23)
Nasza bowiem ojczyzna jest w niebie. Stamtąd też jako Zbawcy wyczekujemy Pana naszego Jezusa Chrystusa, który przekształci nasze ciało poniżone, na podobne do swego chwalebnego ciała, tą potęgą, jaką może On także wszystko, co jest, sobie podporządkować. (Flp 3,20-21)
W takim kontekście wszystkie nauki Kościoła zaczynają nabierać sensu. Maryja jako nasza Matka, Eucharystia jako nie tylko posiłek, nie tylko uczta, ale także złączenie się cielesne z Jezusem. Mistyczna konsumpcja związku Oblubieńca-Jezusa z Oblubienicą- Kościołem. Między innymi dlatego też Kościół uczy, że nie każdy może przystępować do Komunii Świętej. Nie jest to duży problem w Polsce, gdzie jest niewielu protestantów, ale jest to ciągły problem w USA, gdzie często wizytująca rodzina, czy uczestnicy chrzcin, lub pogrzebów, nie należący do Kościoła uczestniczą w Mszy.
Jak takim osobom wytłumaczyć, że nie mogą przystąpić do Stołu Pańskiego? W ich zgromadzeniach każdy jest mile widziany przy wspólnej, symbolicznej konsumpcji chleba i piciu soku winogronowego. Ale u nich jest to symbol. Podanie ręki. Znak zewnętrzny, bez głębszego znaczenia. My, katolicy, nie mamy wielkiego problemu z podawaniem im ręki. Ale czym innym jest gościnny gospodarz, który podaje rękę, a czym innym ktoś, kto oddaje komuś swą oblubienicę. Eucharystia jest najbardziej intymnym zjednoczeniem się z Bogiem. Jest w pewnym sensie skonsumowaniem małżeństwa. I to, że jest w „pewnym sensie” nie znaczy, że w mniejszym niż w naszych normalnych małżeństwach, ale wręcz przeciwnie. To nasze ludzkie małżeńskie związki są tylko cieniem tego, czym jest nasz, Kościoła-Oblubienicy związek z Jezusem-Oblubieńcem.
Jest to niezwykle piękna nauka, choć trudna. Nie poznamy jej nigdy za naszego doczesnego życia. Niektórzy mistycy otrzymali łaskę bliższego poznania tej prawdy. Wiele świętych właśnie w takich słowach określało Jezusa. Wystarczy wspomnieć świętą Faustynę, dla której Jezus był bardzo realnym, rzeczywistym Oblubieńcem. Mężem. Podobnie zawsze o Jezusie mówiła matka Angelica, założycielka telewizji EWTN. Podobnie też mówi o Nim Katechizm Kościoła Katolickiego:
867 Kościół jest "święty": jego twórcą jest najświętszy Bóg; Chrystus, Jego Oblubieniec, wydał się na ofiarę, aby go uświęcić.
1642 Źródłem tej łaski jest Chrystus. "Jak bowiem niegdyś Bóg wyszedł naprzeciw swojemu ludowi z przymierzem miłości i wierności, tak teraz Zbawca ludzi i Oblubieniec Kościoła wychodzi naprzeciw chrześcijańskim małżonkom przez sakrament małżeństwa"
Dlatego mamy jeden Kościół. Dlatego takim skandalem jest rozbicie chrześcijaństwa. Bóg jest dobrym, świętym Ojcem, a dobry i święty ojciec nie zaczyna nigdy kilku rodzin. Pozostaje wierny, tak, jak obiecał. Nawet, gdy my nie zawsze pozostajemy wierni naszemu Oblubieńcowi.
I jest jeszcze jeden, nawet głębszy aspekt tej nauki. Sam Bóg jest z natury samej rodziną. Trójca Święta to nie jest coś, co Bóg wymyślił, albo coś, co wymyślił Kościół. Bóg Trójjedyny jest taki „od zawsze”. Bóg się nie zmienia, zawsze był Ojcem i Synem i Miłością, która Ich łączy, miłością tak wielką i tak intensywną, że sama ta Miłość także jest Osobą, czyli Duchem Świętym.
Całe stworzenie jest w jakimś sensie obrazem Boga. Jego odbiciem. Ale najbardziej widać to w człowieku. Dlatego Bóg stworzył mężczyznę i kobietę, a nie samotnego człowieka. To rodzina jest najlepszym obrazem Boga i najlepszą ilustracją Trójcy Świętej. I tak, jak stanowimy jedność w rodzinie, jak Bóg jest jeden w Trzech Osobach Boskich, tak Kościół – mistyczne Ciało Jezusa i On- Głowa Kościoła tworzymy jedność. Jeden dom, jedną rodzinę, jedną Świątynię i jedno Ciało.
I gdy się to ogarnie, gdy się to zrozumie, to nagle wszystkie kłótnie na temat znaczenia słowa „petra” stają się nieistotne. My wiemy, że Jezus nie zostawił nas sierotami. Wiemy, że bramy piekielne nie przemogą Kościoła. Wiemy, że jest On z nami aż do powtórnego przyjścia. I niezależnie od tego jak wykrętnych argumentów będą używać bracia, którzy odeszli od Kościoła-Oblubienicy, wiemy, że są to tylko intelektualne gierki. Ale miłości nie da się opisać i rozłożyć na czynniki pierwsze. I jak ktoś naprawdę kocha i rozumie czym jest Kościół, to widzi wyraźnie, że te dyskusje na protestanckich forach są tylko żałosnymi próbami zagłuszenia swojego sumienia przez braci. Bo tak naprawdę to każdy z nas ma w sercu tę tęsknotę za Oblubieńcem i wierzę głęboko, że przyjdzie dzień, gdy wszyscy się zjednoczymy w jednym Kościele. Zapowiedź tego zresztą widać już teraz w Ameryce, gdzie coraz mniej ludzi odchodzi od Kościoła i coraz więcej powraca. Podobno nawet jest już więcej powrotów, niż ucieczek. Myślę, że dlatego, że coraz więcej ludzi rozumie, czym naprawdę jest Kościół. I chwała za to Najwyższemu Bogu! Amen.
Już po napisaniu powyższego tekstu wpadł mi w oko jeszcze jeden werset, ktory doskonale ilustruje to, co chciałem wyrazić:
ReplyDeleteJestem bowiem o was zazdrosny Boską zazdrością. Poślubiłem was przecież jednemu mężowi, by was przedstawić Chrystusowi jako czystą dziewicę. Obawiam się jednak, ażeby nie były odwiedzione umysły wasze od prostoty i czystości wobec Chrystusa w taki sposób, jak w swojej chytrości wąż uwiódł Ewę. ( 2 Kor 11:2-3)
Nie tylko Paweł tu jeszcze raz ukazuje nasz związek z Jezusem jako unię małżeńską, ale przestrzega, by nas nie uwiódł szatan. Co za prorocze słowa! Gdy spojrzymy na rozbicie chrześcijaństwa, na te trzydzieści parę tysięcy denominacji, uczących różnych ewangelii, zwłaszcza w dziedzinie moralności, to widać wyraźnie, że Paweł był tu prorokiem.
I jeszcze jeden aspekt. Wielu uważa, że początkiem Kościoła była śmierć Jezusa na Krzyżu. Gdy wypłynęła woda i krew z Jego boku, symbolizowało to wszystkie sakramenty, a szczególnie chrzest i Eucharystię. Ale w tym momencie Jezus także powiedział "Wykonało się". Święty Hieronim w Wulgacie przetłumaczył to jako "Consumatum est". A to ma także matrymonialny wydźwięk. Na Krzyżu dopełnił się nasz związek. Na Krzyżu Jezus poślubia swą Oblubienicę-Kościół. I podczas każdego przyjmowania Go do naszego serca w sakramentalnej eucharystycznej postaci ponawiamy nasz ślub z naszym Oblubieńcem, konsumując nasz związek.