Thursday, January 05, 2006

Michał Heller i nieskończenie wiele światów i ludzkości.

Przeglądam właśnie ponownie stare wpisy do Księgi gości i natknąłem się na cytat z profesora księdza Michała Hellera, zamieszczony przez Anię: „Pana Boga nie interesuje coś mniejszego niż nieskończoność, a więc jeśli stworzył ludzkość, to stworzył nieskończenie wiele ludzkości. Nie wiem, czy tak jest, nikt nie wie. Ale to ładnie pasuje do nieskończoności. Dwie hipotezy, Boga i nieskończenie wielu światów, nie muszą się wykluczać.” Cytat ten tak skomentował Marek w swoim wpisie do księgi gości: „Nie znam tego pana, ale za te słowa już go lubię. Cóż za trzeźwe połączenie wiary i nauki. Serio mówię.”

Ja także nie znam księdza profesora i na pewno nie dorównuję mu wiedzą, inteligencją, ani erudycją. To jeden z najwybitniejszych znawców kosmologii, filozof, teolog i fizyk. Wybitny naukowiec i niezwykły człowiek. Ja jestem tylko hobbystą, kierowcą o bardzo ograniczonej wiedzy z zakresu badań księdza profesora. Niemniej jednak mimo to, (a może raczej właśnie dlatego), pozwolę się w jednym punkcie nie zgodzić z Michałem Hellerem.

Zresztą wcale nie jestem pewien, czy to z księdzem profesorem się nie zgadzam, czy z redaktorem Polityki, który z nim przeprowadził wywiad. Ja jestem sceptykiem i wiem, że słowa zamieszczone w prasie bardzo często nie mają wiele wspólnego z tym, co kto rzeczywiście powiedział. Samego tekstu wywiadu nie udało mi się znaleźć, nie wiem, czy to był wywiad autoryzowany i muszę tu polegać na tym, co Ania wpisała do księgi gości. Być może dziennikarz nie przekazał dokładnie myśli księdza. Będę jednak polemizował z tym, co przeczytałem.

Cóż więc mi się nie podoba w słowach księdza profesora? Dokładnie to, co podoba się Markowi. Hipoteza, czy też raczej możliwość, że Bóg stworzył nieskończenie wiele ludzkości. Oczywiście ksiądz profesor się nie upiera, że tak musi być, ale mu to ładnie pasuje. Ja też się nie upieram, że tak być nie może, ale mnie to właśnie nie pasuje do niczego. Dlaczego? Otóż dlatego, że Bóg jest Trójcą Świętą. Jest Rodziną. Ojcem i Synem i Miłością ich łączącą, tak wielką i doskonalą, że jest Ona także Osobą, Duchem Świętym. Jedna z tych Osób w pewnym okresie historii stała się człowiekiem i umarła za nasze grzechy na Krzyżu. To podstawy naszej wiary. Rzeczy, o których uczą się dzieci w pierwszych latach nauki religii. Gdy założymy jednak, że istnieją jakieś inne „ludzkości” w innych światach, to napotykamy na pewne, nazwijmy je filozoficzno-logiczne, trudności.

Żeby ktoś mógł być nazwany „człowiekiem”, musi posiadać wolną wolę. Nawet, jak ten „człowiek” jest, nazwijmy to umownie, „ufoludkiem”. Niezależnie, gdzie będzie mieszkać ta inna odmiana ludzkości, musi mieć wolną wolę, by nie być tylko gatunkiem zwierząt. Bo mnie nie przeszkadza koncepcja, że w odległych galaktykach może istnieć życie. Mogą być tam rośliny i zwierzęta. Nawet tak rozwinięte, jak nasze ssaki. Nie wierzę, żeby tak było, ale jeżeli tak jest, to mi to też w niczym nie przeszkadza.

Problem jest z ludzkością. Marsjańską, wenusjańską, czy ludzkością z zupełnie innej galaktyki. Oczywiście wszyscy wiemy już od dawna, że Marsjan nie ma, ja tych terminów używam symbolicznie. Jeżeli bowiem na odległej planecie żyją inteligentne ufoludki, obdarzone wolną wolą, to czy i one popełniły grzech pierworodny? I czy one także otrzymały swego Zbawiciela? I kto Nim jest? Czy także Jezus? A jeżeli tak, to czy stał się on „ufoludkiem” i ma nie dwie natury, ale trzy? Czy może nieskończenie wiele natur? Jeżeli natomiast nie popełniły grzechu pierworodnego, to czy i ich „niebo i ziemia” przeminął? I jeżeli tak, to dlaczego? A jeżeli nie, to jak to będzie? Część wszechświata będzie odmieniona, a część nie? A co z przemijaniem czasu? My przecież, przebywający twarzą w twarz z Bogiem nie będziemy już podlegać przepływowi czasu. Co z tymi innymi „ludzkościami”?

Dla mnie jest to niepotrzebne komplikowanie czegoś, co jest bardzo proste. Wierzę, podobnie jak ksiądz profesor, że jest bardzo wiele bytów. Wierzę jednak, że są one „duchowe”. Istnieją poza naszą materialną rzeczywistością. Wierzę, że nie mamy siedmiu rodzajów aniołów, ale że jest tych niewidocznych dla nas stworzeń dużo, dużo więcej. Anioł to zresztą funkcja, nie nazwa rodzaju. Anioł znaczy posłaniec, a nie każde stworzenie żyjące poza naszym materialnym światem jest posyłane do nas. Wierzę, że większość z nich jest stworzona w zupełnie innym celu.

Bóg, gdy w swej mądrości zdecydował na stworzenie świata i człowieka, w zupełności usatysfakcjonował swoją potrzebę stworzeniem jednego świata i jednego gatunku ludzkiego. W odróżnieniu od aniołów, które także mają wolną wolę, ale nie mają upływu czasu, związanego z istnieniem materii i czasoprzestrzeni, my, ludzie, mamy unikalną możliwość nauki i poznawania w czasie i przyjęcia lub odrzucenia Boga w czasie. Ta właśnie unikalna rola dała nam konieczność posiadania Zbawiciela. Bóg nas stworzył, abyśmy Go wielbili, oddawali Mu boską cześć, a ponieważ zgrzeszyliśmy i odeszliśmy od Niego, dał nam Samego Siebie.

Ten plan jest, według mnie, perfekcyjny. Nie widzę potrzeby powtarzania go ani dwa, ani sto, ani nieskończenie wiele razy. Ksiądz profesor pisze, że Boga nie interesuje nic mniejszego, niż nieskończoność. A ja uważam, że Boga interesuje każdy człowiek, każde dziecko, każdy włos na naszej głowie:
Czyż nie sprzedają dwóch wróbli za asa? A przecież żaden z nich bez woli Ojca waszego nie spadnie na ziemię. U was zaś nawet włosy na głowie wszystkie są policzone. Dlatego nie bójcie się: jesteście ważniejsi niż wiele wróbli. (Mt 10, 29-31) Bóg stwarzający nieskończenie wiele światów przypominałby bardziej, moim zdaniem, szaleńca, zwariowanego naukowca, opętanego jakimś amokiem, a nie kochającego Ojca. Bardziej wolę Bożą i Jego charakter ilustruje fakt, że stał się On człowiekiem, małym Dzieciątkiem. Co więcej, stał się kawałkiem chleba, naszym pokarmem. Taki Bóg, mój Bóg, to Bóg pokorny, cichy, a nie ktoś, kto musi stwarzać nieskończone ilości światów i ludzkości dla zaspokojenia swojego niepohamowanego przerostu ambicji.

Jak jadę przez zachodnie, pustynne Stany, spoglądam często w niebo. Gdy zatrzymam się na poboczu, zgaszę światła i popatrzę w bezchmurne, bezksiężycowe niebo, zawsze zdumiewa mnie ilość i piękno gwiazd. To jest dla mnie dowód nieograniczonej hojności Boga. Dla mnie ten cały nieograniczony wszechświat stworzony dla człowieka żyjącego gdzieś na jego uboczu, na prowincji międzygalaktycznej jest znakiem, obrazem niezwykłej Bożej miłości. On naprawdę nie potrafi się ograniczać, ale to nie znaczy, że mnoży wszystko bez opamiętania. Człowiek jest Jego Obrazem i człowiek jest w tym sensie unikalny. A mnożyć można gwiazdy, kwiaty, gatunki motyli i kształty płatków śnieżnych dla tego jedynego, unikalnego człowieka, będącego obrazem prawdziwego Boga.

Ten felieton jest tylko moją opinią. Każdy może się ze mną nie zgodzić. Nie jestem w stanie udowodnić, że mam rację, ani nikt nie jest, przynajmniej na razie, w stanie udowodnić, że się mylę. Po prostu do mojego modelu rozumienia naszej rzeczywistości teoria unikalności człowieka wolnego, myślącego, dużo lepiej pasuje. Ale jeżeli chodzi o sam mechanizm powstania wszechświata, to tu muszę oddać księdzu profesorowi to, co Mu się należy.

Pisałem kiedyś w Argumentach na to, że Bóg istnieje , że świat musi mieć swojego architekta. Ania zamieściła link do ciekawego tekstu Michała Hellera, opisującego pierwsze momenty powstania świata. Fascynujący „film” z pierwszych momentów, sekund i lat istnienia Wszechświata. Doskonała ilustracja tego, co ja chciałem powiedzieć w moim tekście . Pisałem, że ta „pramateria” utworzyła taki doskonały wszechświat, nie może być przypadkiem. „Nie może” piszę nie dlatego, że jestem wierzący, ale dlatego, że matematyczne, statystyczne prawdopodobieństwo takiego wydarzenia jest w praktyce równe zeru.

Naukowcy nie przejmują się zbytnio tym małym prawdopodobieństwem, zauważając, że przecież świat powstał i osiągną równowagę. Te cztery siły, jakie są w naszej rzeczywistości, o których pisze ksiądz profesor, cztery fundamentalne oddziaływania, znane współczesnej fizyce, tzn. oddziaływania grawitacyjne, jądrowe silne, jądrowe słabe i elektromagnetyczne, osiągnęły wartości takie, a nie inne, co umożliwiło stabilną ekspansję materii, powstanie życia na ziemi itd. Nie ma znaczenia, że prawdopodobieństwo tego jest tak znikome, że praktycznie równe zero. Powstały one, a wiec mogły powstać.

Dla mnie jednak te wszystkie fakty wskazują na Architekta. Na Zegarmistrza. Na Inteligencję. Na Konstruktora. Jak by Go nie nazwać. Na Boga, który stworzył doskonały świat. Nauka jest właśnie od tego, żeby nam pokazać, jak to wszystko się rozwijało. Tekst profesora Hellera jest doskonalą ilustracją tej rzeczywistości. Dla mnie jednak niezwykłość, złożoność początku naszej czasoprzestrzeni jest niezwykłym potwierdzeniem faktu, że tu nie ma mowy o przypadku. Naukowcy popełniają podstawowy błąd, odrzucając „z założenia” nawet możliwość istnienia Boga. Tymczasem Bóg się nie boi nauki ani naukowców. Powinien być brany pod uwagę jako równoprawna alternatywa i badany naukowymi metodami. Może nie da się Go zmierzyć i zobaczyć, ale na pewno można Jego istnienie wydedukować, logicznie uzasadnić i filozoficznie potwierdzić.

Link do tekstu profesora zamieściła Ania w księdze gości, a ja go tu powtórzę: http://www.wiw.pl/delta/kosmiczna.asp Zapraszam do przeczytania.

No comments:

Post a Comment