Najpierw trochę wyliczeń o bardzo pesymistycznym wydźwięku. Sprowokowała mnie do nich wiadomość, że statystyczna polska rodzina ma tylko 1,25 dziecka. I prawdę mówiąc trochę mnie ta wiadomość przeraziła i bardzo zasmuciła. Dlaczego? Bo znaczy to, że i naszemu narodowi grozi wkrótce zniknięcie z powierzchni Ziemi.
Cała nasza historia to walka o przetrwanie. Polska leży bowiem nie tylko między dwoma narodami, które zawsze miały ekspansywne ambicje, ale też była „przedmurzem chrześcijaństwa”. Atakowana przez sąsiadów, przez „niewiernych” ze wschodu i sporadycznie napadana przez inne narody, jak choćby Szwedzi. My jednak bohatersko i mądrze się broniliśmy i uważam, że nasz naród należy do najdzielniejszych narodów na świecie. A każdego, który sobie postawił za cel wynarodowienie nas, wymazanie nas z istniejącej rzeczywistości, uważaliśmy słusznie za wroga, którego należy pokonać i unicestwić, albo zawrzeć z nim pokój. Jaka bowiem była inna inna alternatywa? Alternatywą była śmierć narodu.
Narody bowiem są jak ludzie. Rodzą się, rosną, rozmnażają, a potem się starzeją i umierają. Tylko, że nie jest powiedziane, że naród nie może istnieć 10 tysięcy lat. Że musi umrzeć po upływie tysiąclecia. Ale wiemy, że niektóre narody istnieją od tysięcy lat. Inne szybko wymarły, na skutek pokonania przez zewnętrznych wrogów, czy też na skutek wewnętrznego rozkładu.
Kto jest więc teraz największym wrogiem naszego narodu? Nikt inny, tylko my sami. Nikt nam tak naprawdę teraz zewnątrz nie zagraża. To nasze żony i córki mogą nasz naród unicestwić A my je do tego namawiamy. Bo jeżeli będą one miały tylko po „jeden koma dwadzieścia pięć” dziecka, to wystarczy zaledwie 200 lat, byśmy przestali istnieć. Popatrzcie na tę tabelkę:
Żeby nie komplikować zbytnio, przyjąłem, że nas jest 40 milionów, po 10 w każdej grupie wiekowej. Każda kolejna kolumna pokazuje, co się stanie za 20 lat. Ci z przedziału wiekowego 0-20 lat staną się przedziałem wiekowym 20-40, ci najstarsi odejdą na zawsze, a w pierwszym rzędzie urodzą się dzieci tych, co dorośli. Ale jak 10 milionów ludzi stworzy 5 milionów małżeństw, a każde będzie miało po 1,25 dziecka, to zamiast nowych 10 milionów naszych rodaków będzie ich tylko 6,25. W ostatnim poziomym rzędzie jest suma osób z wszystkich grup wiekowych. Sami zobaczcie, jak ich szybko ubywa. Za 200 lat praktycznie nie ma już nikogo.
Czy to znaczy, że Polska zamieni się w puszczę? Że porosną ją dziewicze lasy? Nie sądzę. Ale obawiam się, że naród zamieszkały te ziemie to już nie będą Polacy. Obawiam się, że nawet mogą oni wyznawać inną religię. Religię, która także uczy, że dziecko jest błogosławieństwem i której wyznawcy nie zbuntowali się przeciw tej nauce. Narody istnieją bowiem tylko wtedy, gdy są w nich silne rodziny, a rodzina w Polsce jest teraz chora. I jak się nie wyleczy, to śmierć naszego narodu jest nieuchronna. Rak to choroba komórek. Rodzina jest komórką, z której zbudowane jest ciało narodu. Obawiam się, że nasz naród ma bardzo rozsianego raka na swym ciele.
Ale nie popadajmy w rozpacz. Teraz będzie trochę optymizmu. Zakończyły się właśnie Światowe Dni Młodzieży i setki tysięcy, miliony młodych ludzi spotkało się z papieżem. Bardzo wielu z nich odmieniło na skutek tego spotkania życie. Papież nawoływał do tego, by wyjść na zewnątrz z naszą wiarą. By sięgać do innych. I nie jest to nic nowego, to kontynuacja nawoływania przez Jana Pawła Wielkiego do nowej ewangelizacji. Tylko czasem nas takie wołanie przeraża. Co my możemy zrobić? „Żniwo wielkie, ale robotników mało”. I tu nam może pomóc także matematyka. Jak? W bardzo prosty sposób.
Każdego nas przeraża myśl, że musimy nawrócić miliardy osób. Ale gdybyśmy mieli tylko nawrócić dwie osoby, to już nie jest to zadanie ponad siły, prawda? Powiedzmy więc, że ja tego roku przekonam tylko dwie osoby do tej idei. Tylko dwie. Ale przekonam je także do tego, by one poszły dalej. W końcu wszyscy pamiętamy, że Jordan wpływa do dwóch jezior: Najpierw do Genezaret, a potem do Morza Martwego. Ale Morze Martwe jest… no, właśnie martwe. Martwe, bo nic z niego nie wypływa. A Jezioro Genezaret jest pełne życia. Nie bądźmy więc i my martwi i niech z nas wypływa to, co do nas wpłynęło. Żywa woda. Podzielmy się tym, co otrzymaliśmy.
A więc udało mi się przekonać dwie osoby. I co to zmieni? Zaraz się przekonacie. One z kolejnym roku przekonają kolejne dwie każda, a więc po dwóch latach mamy już czterech przekonanych. I to nie licząc, dla ułatwienia, tych poprzednich. Ciągle nie zmieniliśmy losów świata? A ja myślę, że jednak tak. Bo za trzy lata będzie ośmiu odmienionych, za cztery szesnastu, za pięć trzydziestu dwóch, za sześć sześćdziesięciu czterech, za siedem stu dwudziestu pięciu, za osiem dwustupięćdziesięciu, za dziewięć pięciuset i za dziesięć lat tysiąc.
No, to rzeczywiście wielkie halo, powiecie. Dziesięć lat i tysiąc nawróconych. Co to zmieni? Wszystko, bo to dopiero początek. Następne dziesięć lat wszystko się powtarza, ale już nie zaczynamy od jednej osoby, ale od tysiąca. A więc nie kończymy na jednym tysiącu, ale na milionie. Więc trzecie dziesięć lat zaczyna się od miliona, którzy po roku nawracają dwa miliony, po dwóch latach cztery… i po trzech dziesięcioleciach mamy miliard nawróconych, pałających gorącą miłością do Jezusa ludzi. A teraz to już kwestia paru chwil. Po roku dwa miliardy, po dwóch latach cztery i po trzech nie mamy już kogo nawracać. Zdobyliśmy świat.
To naprawdę jest takie proste, jak powyżej napisałem. To naprawdę polega na tym, by przekonać dwie osoby, że warto żyć dla Jezusa i że trzeba wyjść do innych z Dobrą Nowiną. I, prawdę mówiąc, nie mamy innej alternatywy. Albo zaczniemy tak, jak pierwsi chrześcijanie, głosić wszystkim Jezusa, albo przestaniemy istnieć. Fizycznie i duchowo. I o ile nie mogę nikomu zagwarantować, że nawrócimy cały świat w 30 lat, to mogę zagwarantować, że jak nie spróbujemy, jak się od razu poddamy, to nie mamy nawet szans. Poza tym to nie musi być 30 lat. Nawróćmy jedną osobę w rok, drugą za dwa lata. Przedłuży się to trochę. Trudno. Ale jak nie będziemy siedzieć na rękach, to prędzej czy później jesteśmy po prostu skazani na sukces.
I jeszcze jedno. Zawsze pamiętajmy, że to nie my nawracamy. My dajmy świadectwo prawdzie, ale pamiętajmy, że nawrócenie pochodzi tylko od Boga. Bóg nie wymaga od nas, byśmy odnosili sukcesy, ale byśmy byli wierni. Może więc nie jest to jeszcze czas. Może ziarno zasiane przez nas potrzebuje więcej czasu. Święty Paweł pisze: „Ja siałem, Apollos podlewał, lecz Bóg dał wzrost.” Siejmy więc i podlewajmy i oddajmy resztę w ręce Boga. Ale nie obawiajmy się zbytnio. Bo o ile zewsząd do nas nadchodzące wieści są iście „hiobowe”, to ja, hiob, mam tutaj wieść bardzo optymistyczną. Naprawdę możemy odmienić losy świata i naprawdę niewiele do tego potrzeba. Wystarczy zacząć od siebie, a potem przekonać dwie osoby. Może współmałżonka i dziecko. Może rodziców. Może przyjaciół. Może nawet księdza w naszej parafii. Ale musimy wyjść z tym na zewnątrz. Alleluja i do przodu i zanim przeminie jedno pokolenie, cały świat będzie nasz. Co było do udowodnienia, amen.
Bardzo ciekawy blog i będę musiał tu wrócić kilka razy żeby dobrze go przejrzeć.
ReplyDeletePozdrawiam i życzę sił na jeszcze wiele postów i kilometrów w trasie.