Thursday, November 24, 2005

Święto Dziękczynienia

Dziś w Stanach Zjednoczonych obchodzimy Święto Dziękczynienia. Jest to w zasadzie świeckie święto, kojarzące się wszystkim z indykiem i jakimiś Indianami, którzy pomogli pierwszym pielgrzymom przybyłym na amerykańską ziemię w przetrwaniu pierwszej zimy na skalistym wybrzeżu Massachusetts.

Napisałem „w zasadzie”, bo choć nie jest ten dzień częścią kalendarza liturgicznego Kościoła, to przecież nie można tego święta zrozumieć w oddzieleniu go od Boga. Co prawda dzisiaj nazywane jest ono potocznie „Turkey Day” (Turkey znaczy indyk, nie Turek, nie jesteśmy kanibalami) i raczej kojarzone z wielkimi wyprzedażami w sklepach niż z oddawaniem dziękczynienia Bogu, ale zastanówmy się. Komu to dziękczynienie składamy? Indykowi? Indianom? Zobaczycie sami komu, gdy przetłumaczę za moment fragment deklaracji prezydenta Georga W.

Wcześniej jednak może parę zdań o samym wydarzeniu, na cześć którego to święto powstało. Pewien Indianin imieniem Squanto został porwany na początku XVII wieku przez Anglików i sprzedany w niewolę. W Anglii nauczył się języka i po latach powrócił do Ameryki jako tłumacz i przewodnik w jednej z handlowych wypraw Anglików do Nowej Ziemi. Uzyskawszy podczas niej wolność osiadł u wybrzeży Nowej Anglii w swej rodzinnej wiosce. Gdy ponownie zobaczył nadpływający okręt, witał bez strachu przybyłych Anglików. Niestety tylko po to, żeby ponownie stać się ich niewolnikiem. Wykupiony w Hiszpanii przez zakonników tylko w celu przywrócenia mu wolności powrócił drugi raz do Ameryki, już jako chrześcijanin. Do „Boga białego człowieka” przekonało go działanie właśnie tych zakonników, powracających wolność i godność niewolnikom przywożonym z zamorskich krajów.

Squanto po powrocie do ojczyzny nie zastał jednak już swych krewnych. Wszyscy mieszkańcy wioski zmarli na skutek jakiejś epidemii. Niedaleko jej jednak była pierwsza osada pielgrzymów europejskich, purytan, przybyłych na statku „Mayflower”, którzy schronili się w Nowym Świecie przed religijnymi prześladowaniami ze strony kościoła anglikańskiego. Squanto zamieszkał pośród nich, ucząc ich uprawy kukurydzy i ziemniaków, polowania i przetrwania mroźnych zim północno-wschodniego wybrzeża. Zmarł on wśród nich w listopadzie 1622. roku, prosząc o modlitwę, aby „znaleźć się u Boga białego człowieka w niebie”.

Święto dziękczynienia było obchodzone lokalnie „od zawsze”, a gdy powstało niezależne państwo amerykańskie już w pierwszym roku jego istnienia pierwszy prezydent i jeden z ojców Stanów Zjednoczonych, „oryginalny” George W. (George Washington, znany nam w spolszczonej pisowni jako Jerzy Waszyngton) napisał taką proklamację:


"[…]Kongres postanowił wyznaczyć dzień 29. Czerwca jako Święto Dziękczynienia i wysławiania Boga za dobro i łaskę, wiele szczególnych przypadków miłosierdzia doświadczanego przez wielu z nas, abyśmy pilnie oddali Mu dzięki, a On wziął nas za swój naród wysławiający Go i oddający Mu cześć. Kongres rekomenduje więc poszczególnym ministrom, starszym i wszystkim ludziom mu podlegającym: Uroczyście i poważnie błagajmy, przekonani przez Boże miłosierdzie, byśmy wszyscy, cały naród, ofiarowali Bogu w podzięce nasze ciała i dusze w ofierze, przez Jezusa Chrystusa".

Zaraz, zaraz… a ja myślałem, że ojcowie państwa amerykańskiego byli za rozdzielnością państwa od kościoła… Prawdę mówiąc byli, za rozdzielnością państwa od instytucji kościelnych, nauczeni prześladowaniami purytan przez państwowy kościół anglikański. Ale nie znaczy to wcale, (jak widać z tego nieudolnie przeze mnie przetłumaczonego fragmentu proklamacji z 1676. roku,) że rozdzielność ta znaczyła, że należy wyrzucić Boga z naszego życia. Prezydent Lincoln ustanowił w drugiej połowie XIX. wieku coroczne święto, które teraz obchodzone jest zawsze w ostatni czwartek listopada.

Mnie ten termin szczególnie się podoba, bo doskonale wpisuje się w kalendarz liturgiczny Kościoła Katolickiego. Oczywiście gdy prezydent Roosevelt w 1941. roku wyznaczył ten termin, nie miał on na myśli Kościoła Katolickiego. Motywacją jego była poprawa gospodarki państwa. Chodziło o ustanowienie okresu zakupów świątecznych. Do dziś piątek po Święcie Dziękczynienia jest dniem, w którym sklepy corocznie uzyskują największe obroty. Zaczyna się sezon Bożonarodzeniowy, na ulice wychodzą tysiące przerośniętych krasnali w czerwonych kubraczkach znanych nam jako święci Mikołajowie i zaczyna się szaleństwo wydawania pieniędzy na prezenty pod choinkę.

Kościół Katolicki jednak, o czym zdaje się coraz mniej ludzi pamiętać, Boże Narodzenie zaczyna obchodzić w noc wigilijną. Do tego czasu obchodzimy okres Adwentu, oczekiwania na Mesjasza. Rok liturgiczny zakończył się w poprzednią niedzielę świętem Chrystusa Króla, a w następną będzie pierwsza niedziela nowego roku i pierwsza niedziela Adwentu. Jednak niezależnie od tego, czy dzisiejszy czwartek uznamy za koniec poprzedniego roku, czy początek przyszłego, Święto Dziękczynienia wydaje się być w idealnym miejscu. Bo przecież powinniśmy zakończyć ten rok podziękowaniem Bogu za wszystko i w taki sam sposób zacząć rok następny.

Co więcej, samo słowo „dziękczynienie” po grecku to nic innego, tylko „eucharystia”. Nazywanie ofiary Mszy Świętej „Eucharystią” wzięło się właśnie z tego, że zawsze, gdy Biblia przekazuje nam, jak Jezus sprawuje ofiarę „łamania chleba”, składa najpierw dziękczynienie. Widzimy to między innymi w tym fragmencie:

Potem wziął kielich i odmówiwszy dziękczynienie rzekł: Weźcie go i podzielcie między siebie; albowiem powiadam wam: odtąd nie będę już pił z owocu winnego krzewu, aż przyjdzie królestwo Boże. Następnie wziął chleb, odmówiwszy dziękczynienie połamał go i podał mówiąc: To jest Ciało moje, które za was będzie wydane: to czyńcie na moją pamiątkę! (Łk 22:17-19)

Tak się przyzwyczailiśmy do tej ofiary, że nawet się nie zastanawiamy nad nią. Pomyślmy jednak przez moment. Bóg, ten Nieogarnięty, po trzykroć Święty, Nieskończony Bóg stal się jednym z nas, zwykłym stworzeniem, nie po to, żeby nami rządzić, nie po to, żeby opływać w bogactwa, ale po to, żeby obdarty ze wszystkiego umrzeć śmiercią niewolnika za nie swoje winy. Pojawił się wśród nas, aby zapłacić nie swój dług, abyśmy my mogli żyć z Nim w wieczności. Co za wspaniały dar, co za wspaniały Bóg. Nic dziwnego, że nazywamy ofiarę Mszy Świętej Eucharystią.

Tak więc dzięki Indianinowi imieniem Squanto, hiszpańskim zakonnikom wykupującym wolność niewolnikom przywożonym przez Anglików z Nowego Świata i prezydentom Waszyngtonowi, Lincolnowi i Rooseveltowi, mamy dziś wspaniale święto, klamrę łączącą stary i nowy rok liturgiczny, dzień dziękczynienia Bogu za wszystkie błogosławieństwa i dary, które od niego bez przerwy i w obfitości otrzymujemy. Szczególnie za dar Jego Syna. Nie nazywajmy więc tego dnia „Świętem Indyka”. Indykowi nie zawdzięczamy nic. Wszystkie podziękowania należą się Bogu.


(Na zdjęciu jedno z naszych pierwszych Świąt Dziękczynienia w Stanach. Rok 1982 albo 1983. Grażynka z dumą prezentuje swojego pieczonego indyka, tradycyjnie spożywanego w tym dniu. Możecie mi wierzyć, to był najlepszy indyk na świecie! Palce lizać.)

Image hosted by PicsPlace.to

No comments:

Post a Comment