W mojej nowej firmie każdy z kierowców ma "indywidualną szychtę", własny rozkład godzin pracy. Niektórzy pracują cztery dni w tygodniu, inni pięć - i każdy może w swoje wolne dni, w miarę zapotrzebowania, przyjść dodatkowo do pracy. Niektórzy mają wolne weekendy, inni pracują w niedziele i są też tacy, którzy jeżdżą na dłuższe, dwudniowe trasy, spędzając noc w hotelu.
To, jaką będziemy mieli zmianę decydujemy sami, według starszeństwa. Kierowca pracujący najdłużej w firmie wybiera pierwszy, a ten, który został przyjęty do pracy na końcu - bierze to, co zostało. Proces taki powtarza się co sześć miesięcy.
Gdy się tu zatrudniłem, nie miałem wyboru - otrzymałem pięciodniową, popołudniową zmianę. Zaczynałem o 15 i pracowałem od wtorku do soboty. Zmiana była bardzo dobra, bo były wolne niedziele, ale się skończyła i od ostatnich "wyborów" już jej nie mam.
Gdy ja mogłem wybierać, nie było już nic z wolnymi niedzielami. Miałem tylko pięć możliwości - cztery z nich to były czterodniowe tygodnie pracy, a tylko jedna była pięciodniowa, podobna do mojej dotychczasowej, praca od 15, z wolnymi wtorkiem i środą. Zdecydowałem się więc na tę zmianę.
Co prawda kusiło mnie, by wziąć czterodniową szychtę, bo fajnie jest mieć trzydniowy weekend, nawet, gdy wypada on w środku tygodnia, ale przynajmniej na razie nie bardzo mnie na to stać. Zaczynam od stosunkowo niewysokiej stawki i potrzebuję tych pięciu dni pracy. Gdy po trzech latach moja stawka dojdzie do maksymalnej wartości, czyli zamiast 17,30 za godzinę będę zarabiał 22 dolary, to wtedy będę sobie mógł odpuścić piąty dzień pracy.
Ja teraz mam płacone średnio za 12,5 godziny dziennie. Faktycznie pracuję mniej, ale dla naszej kalkulacji nie ma to tutaj znaczenia. Zatem mój tygodniowy zarobek brutto to około 1100 dolarów. Gdy będę miał stawkę 22 na godzinę i będę pracował cztery dni w tygodniu, zarobię praktycznie tyle samo. Inna sprawa, czy wtedy nie będę chciał zarabiać więcej, ale na razie przynajmniej myślę, że wtedy będę mógł śmiało odpuścić sobie ten piąty dzień pracy.