Wednesday, June 27, 2012

Wolny dzień, ale bardzo pracowity

Dziś był dobry dzień. Przede wszystkim nie byłem w pracy. Ale i tak dzień spędzony pracowicie.

Do pracy nie poszedłem, bo dwa tygodnie temu dostałem mandat. I to mandat niezwykły. Przynajmniej jak na mnie. Mandat za zbyt wolną jazdę.  Prawdę mówiąc to nie bardzo wiem co pan policjant myślał, wypisując mi go, bo ja wcale nie jechałem wolno. Ja stanąłem na środku drogi. Dlaczego? Zaraz opowiem.

Ja jestem stanowczo zbyt nerwowy i do tego zadzior. I tam, gdzie trzeba by wykazać się odrobiną pokory, podskakuję jak kogut. Potem gdy sam na siebie popatrzę, z perspektywy czasu, gdy emocje opadną, stwierdzam, że to było żałosne, ale cóż. Czasu się nie cofnie i co się stało, to się nie odstanie. Zacznę jednak od początku.

Skręcałem w lewo na skrzyżowaniu, gdzie są dwa pasy do skrętu w lewo. Ja byłem na tym zewnętrznym, na wewnętrznym stał duży SUV. Gdy ruszyliśmy, SUV po prostu zjechał na mój pas, taranując mój mały samochód. Cudem udało mi się uniknąć zderzenia. Ratowałem się ostrym hamowaniem i klaksonem, licząc na to, że tamten kierowca spostrzeże swój błąd i wróci na swój pas. Myślę bowiem, że on mnie po prostu nie widział. Jego reakcją było jednak jedynie pokazanie mi środkowego palucha.

No więc, przyznaję, wkurzył mnie maksymalnie. Wyprzedziłem go, zatrzymałem samochód na środku ulicy i wysiadłem, by mu powiedzieć co o nim sądzę. Gość się lekko przestraszył i zaczął cofać, ale w międzyczasie ruszyły samochody jadące na wprost w naszym kierunku, a wśród nich dwa radiowozy. Jeden z panów policjantów najwyraźniej nie grzeszył poczuciem humoru i kazał mi natychmiast wracać do auta. Puścił wszystkich innych, a mnie poprosił o dowód rejestracyjny i prawo jazdy. Po kolejnych pięciu minutach stałem się dumnym posiadaczem własnego mandatu "za spowodowanie zakłócenia na drodze", § 20‑141(h).

W ciągu tygodnia dostałem z pięć listów od adwokatów gotowych za drobną opłatą dwustu dolarów bronić mnie w sądzie, bez żadnej gwarancji wygrania sprawy. Sam mandat to 25 dolarów plus 188 dolarów opłat sądowych. I w sumie wynająłbym któregoś z nich, gdyby w ogóle ich interesowało to, co się stało i dlaczego się lekko zdenerwowałem. Ale to tak nie działa. Oni to mają w pięcie. Oni robią swoją rutynową zabawę, która zwykle działa, bo i oni wszyscy znają się w tych sądach jak łyse konie.  Zwykle, ale nie zawsze. A ja chciałem inaczej.

Wiele księżyców temu, gdy w USA wszędzie jeszcze obowiązywał limit szybkości na autostradach w wysokości 55 mil na godzinę, jechałem z kumplem w dwie ciężarówki z Nowego Jorku do Miami. On pierwszy, ja za nim. On miał ciężki ładunek, ja prawie pusto. I on na każdej górce w Virginii zwalniał do 45, a z górki leciał ponad siedemdziesiąt, a ja równo, wszędzie - 55. Złapał nas policjant i dał nam sprawiedliwie mandaty, za jazdę 71 mph. Moje tłumaczenie nic nie dało, policjant stwierdził, że jechaliśmy razem, więc choć on złapał na radar tylko pierwszy pojazd, to mandaty są dla obu.

Kumpel po prostu zapłacił i to był koniec sprawy. Virginia nie zawiadomiła nawet Północnej Karoliny, gdzie obaj mieszkaliśmy i on miał nadal czyste konto, zero punktów. Ja zapłaciłem adwokatowi, by mnie wybronił w sądzie. Adwokat przegrał, sąd zawiadomił mój stan, a ja straciłem przez to prawo jazdy. Tak więc od tego czasu jestem dość sceptyczny, jeżeli chodzi o przypadkowych adwokatów. Postanowiłem więc się sam bronić.

Pierwsza sprawa w sądzie nie jest przed oczami sędziego, ale jest to spotkanie z "pomocnikiem prokuratora". Gdy ktoś ma, powiedzmy, mandat za brak ubezpieczenia, to przychodzi z zaświadczeniem, że już ubezpieczenie ma i zwykle otrzymuje obniżkę mandatu, albo nawet darowanie kary. I ja na dzisiejszy dzień miałem wyznaczone takie spotkanie. Stwierdziłem, że nic nie tracę opowiadając co się staało, ale też dokładnie przeczytałem, co § 20‑141(h) mówi. A prawo to mówi, że:

"No person shall operate a motor vehicle on the highway at such a slow speed as to impede the normal and reasonable movement of traffic except when reduced speed is necessary for safe operation or in compliance with law; provided, this provision shall not apply to farm tractors and other motor vehicles operating at reasonable speeds for the type and nature of such vehicles."

W ludzkim języku znaczy to mniej więcej tyle, że  "nikt nie powinien prowadzić pojazdu mechanicznego na szosie tak wolno, że utrudnia normalny ruch, z wyjątkiem sytuacji ... itd."

I to stało się moją szansą, bo na mandacie policjant musi zaznaczyć, czy wykroczenie miało miejsce na ulicy (street), czy na szosie (highway). Policjant zaznaczył ulicę, ale prawo, na podstawie którego zostałem ukarany, używa wyraźnie sformułowania "highway".  Zwróciłem więc dziś na to uwagę panu pomocnikowi prokuratora i on oddalił wszystkie zarzuty.

To było po południu, a rano pojechaliśmy z żoną do Południowej Karoliny, do miasteczka oddalonego od naszego domu o sto kilometrów. Szukaliśmy samochodu dla naszej córki, która właśnie uczy się do egzaminu na prawo jazdy i powinna go zdać w przyszłym tygodniu. Chcieliśmy jakiś starszy, dziesięcioletni samochód, z przebiegiem nie większym niż 250 tys km i w cenie nie większej niż 5 tys dolarów. Victoria chciała VW New Beetle, ale nie upierała się przy tym. W sumie zgodziłaby się na każde auto, byle w miarę porządne.

I z tym był największy problem. Bo Garbusy w cenie poniżej 5 tys dolarów zwykle były dość "zmęczone".  Większość z nich też ma manualne skrzynie, a my szukaliśmy automatu. Porządne auta są zazwyczaj po osobach starszych, a te nie kupują Garbusów. Te kupują Buicki, Fordy i Chevrolety. Więc zaczęliśmy szukać amerykańskich aut z niewielkim przebiegiem.

Znaleźliśmy kilkanaście, ale zawsze było jakieś ale. Albo śmierdział, albo po wypadku, albo miał sześciu właścicieli w czasie ostatnich czterech lat, albo klimatyzacja nie działa, a tu dziś 35 stopni, albo to, albo tamto... W końcu trafiliśmy na Taurusa z 2000 roku za 5 tysięcy dolarów, jeden właściciel, przebieg 100 tys km. Na zdjęciach - jak nowy. Skórzane fotele, zielony lakier, kombi. Co prawda 100 km od domu, ale pojechaliśmy.

Na miejscu okazało się, że to tak, jak z pytaniami do Radia Erewań: "-Czy to prawda, że w Moskwie, na Placu Czerwonym rozdają samochody?  -Tak, prawda, ale do waszej informacji wkradło się kilka drobnych nieścisłości. Po pierwsze nie w Moskwie, tylko w Leningradzie. Po drugie nie na Placu Czerwonym, lecz na Newskim Prospekcie. Po trzecie nie samochody, ale rowery, a po czwarte nie rozdają, ale kradną."  Nie było aż tak źle z naszym Taurusem, bo miejsce się zgadzało i przebieg i kolor, ale wnętrze było "szmaciane", nie ze skóry. Co zresztą jest zaletą w naszym klimacie, ale ciągle reklama nie mówiła prawdy.

Powiedzieliśmy więc dealerowi, że specjalnie przyjechaliśmy z tak daleka oglądać auto, bo miało skórę, a tu nici. Nie wiem czy szczerze, czy nie, ale robił wrażenie zażenowanego i zasmuconego i obiecał, że nam z tej okazji obniży cenę i po godzinie negocjacji doszliśmy do 3800. Do tego co prawda trzeba doliczyć podatek, opłatę za dokumenty, rejestrację itp, w sumie jakieś sześćset dolarów, ale to się dolicza do każdego auta kupowanego u dealera.

Samochód jest rzeczywiście jak nowy. Olej zmieniany co 5 tys km, lub częściej. Nic nie śmierdzi, wszystko działa, tapicerka czysta i nie popękana, klimatyzacja dmucha lodowatym powietrzem - słowem auto marzenie. Wersja ośmioosobowa, bo w bagażniku dodatkowe siedzenie. Szczegóły na filmie, bo już go nakręciłem plus kilka fotek poniżej:









Udany dzień, a jutro ruszam do Savannah po kolejny towar. Rozładunek w czwartek w Północnej Karolinie.

Saturday, June 23, 2012

Dobry tydzień

Taki powinien być każdy tydzień. Nie był perfekt, ale było blisko. Weekend w domku, do samego poniedziałku. A w poniedziałek - rozładunki w Charlotte i okolicy. Po rozładunkach powrót do domu i koło południa wyjazd na bazę po kolejny ładunek. Ten także do Charlotte, więc po rozładunkach w środę kolejna noc w domku, we własnym łóżku. W czwartek powrót na bazę i następny wyjazd na południe, Floryda. St. Augustine i Orlando. Czyli - niemal wakacje. Gdyby nie te 20 ton do rozładunku...

Jedyne, co nie wyszło, to powrót w piątek do domu. Niestety rozładunki miałem w takiej kolejności, że zabrakło mi czasu. Najpierw bowiem musiałem pojechać do St. Augustine, później do Orlando i przez to spałem w trucku w noc z piątku na sobotę. Ale w sobotę przed południem byłem już w domu.

Nie ma jednak tego złego, co by nie wyszło na dobre. W sobotę byłem świadkiem zabawnej sytuacji, która mogła się tragicznie skończyć, ale, na szczęście, nie stało się nic złego. W samochodzie jadącym przede mną odpadło koło, a mnie udało się to uwiecznić na filmie i zdjęciach. Film, rzecz jasna, powędrował od razu na YouTube, zatem zapraszam do obejrzenia:




Zdjęcia z mojej trasy, jak zwykle, są na forum, w temacie Tour de USA. Zapraszam.

Sunday, June 17, 2012

80 ton

Szybko minął kolejny weekend w domu. Te 48 godzin wolnego to stanowczo za mało. Gdy pracowałem w naszej firmie, Totus Tuus Trucking, byłem w drodze trzy tygodnie, ale potem często minął nawet tydzień, zanim wyruszyłem ponownie w trasę. Teraz jestem częściej w domu, ale na krótko. I choć pewnie po rozładunku w poniedziałek wrócę do domu na kolejną noc, to i tak brakuje mi czasu na wiele rzeczy, które chciałbym i powinienem był zrobić.

W ubiegłym tygodniu miałem cztery ładunki. To dobra wiadomość ze względów finansowych, ale wolałbym, by ich było mniej. Pieniądze to nie wszystko, a cztery naczepy to dość męcząca propozycja. Nie chodzi nawet o to, że się nie da, ale raczej o to, że się nie chce.

W poniedziałek rozładowałem się w górach, w Północnej Karolinie. Żeby się nie zrywać o trzeciej rano wyjechałem już w niedzielę wieczorem i spałem w aucie przy sklepie. Takie rozwiązanie ma jeszcze tę zaletę, że daje możliwość dłuższego dnia pracy. Po prostu gdy zaczynam rozładowywać towar o siódmej rano nie zaznaczam od razu tego w karcie drogowej, więc mój "czternatogodzinny zegar" jeszcze nie tyka.  Dzięki temu mogłem zjechać na bazę po rozładowaniu towaru i zabrać kolejną naczepę do Baibridge i Albany w Georgii. Ten towar dostarczyłem we wtorek, ale już nie zdążyłem powrócić na bazę. Spałem w Albany w truckstopie i w środę po południu dotarłem do Savannah. Tam czekała naczepa do Atlanty, więc zaraz z nią pojechałem i dotarłem wieczorem pod sklep. W czwartek, po rozładunkach w Atlancie powrót na bazę i ładunek na piątek do Jacksonville na Florydzie. A w piątek powrót na bazę i kolejna naczepa, na poniedziałek, do Charlotte. Wieczorem dotarłem do Matthews i zaparkowałem samochód.

Zatem weekend w domku i zasłużony wypoczynek. Przerzuciłem w ubiegłym tygodniu 80 ton towaru, przejechałem 1800 mil. Średni0 600 kilometrów dziennie, nie licząc godzin spędzonych na rozładunku. Jest więc po czym odpoczywać.

Mam nadzieję, że nie każdy tydzień taki będzie. Trzy ładunki mi w zupełności wystarczą, a i dwa nie byłyby złe, gdyby wiązały się z dłuższą trasą. Na przykład Key West. Problem z otrzymaniem tamtego sklepu polega na tym, że zwykle dostaje go kierowca, który ma już ponad 70 lat i on nie poradziłby sobie z trzema, czy czterema naczepami w tygodniu. Dyspozytor więc dba o niego i daje mu łatwiejsze zadania. Ale poza Key West są i inne sklepy, np. w Miami. Dollar Tree ma tam 50 sklepów, w promieniu 50 mil, więc może uda się wycyganić taką trasę.

Na moim kanale na YouTube przybył nowy film, a na forum - kolejne kilkadziesiąt zdjęć z trasy. Tyle zdążyłem w ten weekend, między kościołem, przebywaniem z rodziną i zerkaniem na mecze na Euro 2012. A za kilka godzin trzeba wstać i zabierać się do kolejnego rozładunku. Ech, życie...

Monday, June 04, 2012

Spotkanie z Nolibabem

Parę dni temu, jak już wiecie zapewne, spotkałem się z Rafałem "Nolibabem". Już kilka razy byliśmy niedaleko od siebie, mijaliśmy się o kilkadziesiąt kilometrów gdzieś w Oregonie, ale nigdy nam się nie udało spotkać. Gdy więc moi wirtualni pasażerowie powiedzieli mi, że Rafał jedzie za mną w odległości około pół godziny jazdy, zatrzymałem się na parkingu i zaczekałem na niego.

Rafał i ja różnimy się dość znacznie w naszych poglądach na wiele spraw. Ale też mamy ze sobą wiele wspólnego. Dlatego chciałem się z nim spotkać i pogadać chwilkę,. Niestety nie było wiele czasu, ja musiałem jechać dalej, mogliśmy zamienić ze sobą jedynie kilka słów. Do tego nic mi się nie udało nagrać z samej rozmowy, choć miałem taki zamiar. Niestety niezbyt ostrożnie nacisnąłem na odpowiedni przycisk w kamerce i nic się nie włączyło. Nic jednak nie szkodzi, nagrało się i tak troszkę z naszego spotkania, a gdy się spotkamy jeszcze raz, będę ostrożniejszy.

Mam bowiem nadzieję, że będzie jeszcze jakieś spotkanie. Rafał jest znanym blogerem, ponad milion osób odwiedziło już jego bloga. Pokazuje w ciekawy sposób życie truckera w Kanadzie i w USA, a nawet jeździł też w Europie i mógł porównać pracę kierowcy tu i tam. Jest inteligentnym i elokwentnym facetem,  ma  przyjemny styl pisania i dobrze, że są tacy ludzie, zmieniający tradycyjne i niezbyt pochlebne wyobrażenie o nas, kierowcach wielkich ciężarówek.

Ludzie często łączą nas, Nolibaba, mnie i Kamisado, mówić, że jesteśmy najbardziej znanymi polskimi truckerami w Ameryce. Na pewno jest w tym wiele prawdy. Jednak to chyba jedyne, co nas łączy. Kamisado bardzo mnie ostatnio rozczarował. Mimo, że się z nim spotkałem parokrotnie, mimo, że mi się zwierzył z wielu rzeczy, jak dobremu przyjacielowi, później parokrotnie wyśmiewał moją wiarę i w ogóle moją osobę. Nie wiem, co go ugryzło i czemu go tak moje przekonania denerwują, ale co by nie było tu przyczyną, nie pokazał on tu klasy.

Nolibab, mam wrażenie, jest zupełnie innym facetem i choć mamy inne poglądy na wiele spraw, to jestem przekonany, że kiedyś będziemy mogli sobie o nich spokojnie podyskutować. Albo po prostu zostawimy na boku to, co nas dzieli i pogadamy o tym, co nas łączy: O naszej pracy i o sposobach komunikacji z Wami.

Poniżej film z naszego spotkania z Rafałem i stary film ze spotkania z Kamilem. Pozdrawiam ich obu i mam nadzieję, że to nie były nasze ostatnie spotkania. Przynajmniej z Nolibabem, bo z Kamisado chyba nie bardzo miałbym już o czym rozmawiać


.

72 hours roadcheck 2012

Poniedziałek odpoczynek na bazie w Olive Branch, MS. We wtorek rano załadunek do magazynów Targetu w Północnej Karolinie i następnie zapewne ładunek z Charlotte do Savannah.

 We wtorek, zaczyna się 72-godzinna akcja policji polegająca na kontroli samochodów ciężarowych w całych Stanach. Jest to coroczne wydarzenie i jest bardzo prawdopodobne, że i mnie nie ominie kontrola. 10 tysięcy inspektorów, 1500 lokalizacji, 60 tysięcy sprawdzonych trucków. Będę jechał przez Tennessee, a tam co kilkadziesiąt mil są parkingi przydrożne, służące za tymczasowe wagi policyjne. Zwykle są zamknięte, ale jutro z pewnością będą pełne "krokodylków". Jednak nie powinienem mieć problemów, bo mam sprawny sprzęt i elektroniczną, a zatem zawsze legalną kartę drogową.

Dziś jeszcze wymieniono mi w ciągniku dwie opony i umyłem cały zestaw, więc będzie się dobrze prezentował. Mam też na szybie naklejkę niedawnej kontroli "CVSA", z lutego 2012, więc choć formalnie jest ona już nieważna, to i tak będzie bardziej aktualna, niż w większości innych samochodów.

CVSA, "Commercial Vehicle Safety Alliance", to międzynarodowa organizacja, działająca w USA, kanadzie i Meksyku, zrzeszająca różne inne organizacje zajmujące się bezpieczeństwem transportu drogowego i promująca te same standardy kontroli pojazdów. Dlatego, gdy auto przeszło "czystą" inspekcję w jednym miejscu i ma na dowód nalepkę na szybie, inne stany i prowincje powinny ją uznać za ważną do końca trzeciego miesiąca od kontroli. Tyle teoria, w praktyce różnie bywa i sam miałem kiedyś ponowną kontrolę po tygodniu. Jednak gdy jest wiele aut do skontrolowania i trzeba niektóre puścić bokiem, samochód z aktualną nalepką na szybie jest pierwszym kandydatem do darowania mu kontroli.

Moja nalepka straciła ważność miesiąc temu, ale lepsza taka, niż żadna i może jakoś przeżyję te najbliższe trzy dni.

Friday, June 01, 2012

Pracowity weekend

Miał być weekend w domu, ale wyjątkowo nie będzie. W naszej firmie, oprócz rozwożenia towarów do sklepów mamy czasem przewozy między centrami dystrybucyjnymi. Jedno z nich znajduje się w Olive Branch, w Missisipi. Kiedyś prosiłem dyspozytora, by mnie wysłał w taką trasę i spełnił mą obietnicę w tym tygodniu. Miałem wyjechać z domu w niedzielę, zabrać naczepę z Savannah i na poniedziałek dowieść ją do Olive Branch. Dziś jednak okazało się, że potrzeba kierowcy by dostarczyć towar do sklepów w okolicy Brunswick, GA. Sklepy przyjmują w sobotę, gdyż w poprzedni poniedziałek było święto i wszystko się przesunęło o jeden dzień. Zatem zamiast rozładunków poniedziałek - piątek, mamy je w tym tygodniu od wtorku do soboty. A ja zaraz ruszam na bazę i czeka mnie pracowity weekend.