Sunday, June 28, 2009

Ty jesteś Skała... (Mt 16, 13-19)

Dzisiaj w Kościele Uroczystość św. Apostołów Piotra i Pawła. W związku z tym dzisiejsza Ewangelia przypomina nam incydent w Cezarei Filipowej:

Gdy Jezus przyszedł w okolice Cezarei Filipowej, pytał swych uczniów: Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego? A oni odpowiedzieli: Jedni za Jana Chrzciciela, inni za Eliasza, jeszcze inni za Jeremiasza albo za jednego z proroków. Jezus zapytał ich: A wy za kogo Mnie uważacie? Odpowiedział Szymon Piotr: Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego. Na to Jezus mu rzekł: Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jony. Albowiem nie objawiły ci tego ciało i krew, lecz Ojciec mój, który jest w niebie. Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie. (Mt 16, 13-19)

Tak się jakoś składa, że ja mam na imię Piotr, że byłem parę tygodni temu w Cezarei Filipowej i że pisałem o tym fragmencie Ewangelii Mateusza parokrotnie. Jest zatem doskonała okazja, by przypomnieć znaczenie tego epizodu z życia Świętego Piotra.

Jeden z moich nauczycieli, były baptysta, Stephen Ray, zawsze powtarza: Ilekroć czytasz Biblię, zawsze zadawaj jak najwięcej głupich pytań. Na przykład: Dlaczego Jezus zabrał uczni do Cezarei Filipowej? Właśnie. Dlaczego? Po co otrzymaliśmy taką informację? Cezarea Filipowa jest daleko od Jerozolimy. Jakieś 200 km na północ w linii prostej. Od Galilei, która także leży na północ od Jerozolimy ciągle jest tam około 60 kilometrów. Na dodatek taka wyprawa jest w „złą stronę”. Nie ma, pozornie, żadnego dobrego powodu, żeby Żyd wybierał się w taką podróż. Nie tylko bowiem w pogańskim terytorium trudno było zachować wszystkie przepisy prawa, jakich musieli przestrzegać Żydzi, ale dodatkowo jeszcze samo miasto Cezarea Filipowa było miejscem kultu bożka Pana.

Samo miasto rozbudował tetrarcha Herod Filip i nazwał je Cezareą na cześć cesarza Augusta Oktawiana. Tradycyjnie nazywało się ono Paneas od bożka Pana, który miał tam 14 miejsc kultu.

Świątynia bożka Pana stoi na olbrzymiej skale, mającej kilkadziesiąt metrów szerokości i kilkanaście wysokości. Ma także szczelinę, która uważana była za bramę piekielną, nie mającą dna. Wypływa z niej rzeka Jordan. Jest to największe, najobfitsze źródło tej życiodajnej rzeki. Jedną z form kultu bożka Pana było wrzucanie dzieci do tej szczeliny. Gdy z wodą nie wypłynęła krew, wierzono, że bożek przyjął ofiarę. Współczesnym Jezusa musiało się wydawać, że taka świątynia będzie stała wiecznie. Taki fundament wydawał się nie do ruszenia.

Właśnie do tej skały Jezus przywiódł swych apostołów i zapytał ich, za kogo go uważają. Piotr odpowiedział, że za Syna Bożego i otrzymał w zamian niesamowitą, niewiarygodną obietnicę. Ale przecież to wcale nie pierwszy raz apostołowie uznali w Jezusie Syna Bożego. Święty Mateusz sam wcześniej nam przytacza taki fragment, mówiący o burzy na Jeziorze Genezaret i spacerze Piotra po wodzie:

A On rzekł: Przyjdź! Piotr wyszedł z łodzi, i krocząc po wodzie, przyszedł do Jezusa. Lecz na widok silnego wiatru uląkł się i gdy zaczął tonąć, krzyknął: Panie, ratuj mnie! Jezus natychmiast wyciągnął rękę i chwycił go, mówiąc: Czemu zwątpiłeś, małej wiary? Gdy wsiedli do łodzi, wiatr się uciszył. Ci zaś, którzy byli w łodzi, upadli przed Nim, mówiąc: Prawdziwie jesteś Synem Bożym. (Mt 14,29-33)

Podobnie w Ewangelii Jana czytamy:


Odpowiedział Mu Natanael: Rabbi, Ty jesteś Synem Bożym, Ty jesteś Królem Izraela!
(J 1,49)

Czemu więc słowa Piotra w Cezarei wywołały inną reakcję Jezusa? Najwyraźniej chodziło o lokalizację. Przyprowadził On ich tam, aby koło tej fałszywej świątyni fałszywego boga powiedzieć Piotrowi, że On, Jezus na Skale, którą jest Piotr, zbuduje swój prawdziwy Kościół, którego bramy piekielne, nieodłączna część kultu fałszywego bożka Pana, nie przemogą.

Osoby negatywnie nastawione do Kościoła wysuwają tu zarzuty, że to było inaczej. Że skalą jest Jezus, nie Piotr, bo w greckim wydaniu NT jest użyte inne słowo. Jezus mówi: Ty jesteś „Petros” i na tej „petra” zbuduję swój Kościół. Zarzut dalej brzmi tak: Petra, Jezus, to wielka skała, a petros to tylko mały kamyczek. Jezus nie nadaje tu więc wcale żadnej znaczącej roli Piotrowi, ale wprost przeciwnie, upomina go i przywołuje do porządku. Zwłaszcza, że po chwili sam nazywa Piotra szatanem.

Te zarzuty dziś można słyszeć już tylko z ust naprawdę niedouczonych i wyjątkowo negatywnie nastawionych wrogów Kościoła. I nie mówię tego, aby obrazić kogokolwiek, jest to tylko stwierdzenie faktu. Zdecydowana większość protestanckich egzegetów przyznaje, że katolicka interpretacja słów Jezusa jest jedyną możliwą do zaakceptowania. Jednak czytając wypowiedzi na polskojęzycznych protestanckich forach czasem odnoszę wrażenie, że oni wszyscy należą do najbardziej anty-katolicko nastawionych fundamentalistów i niezależnie od faktów przyjmują zawsze jedynie taką interpretację, która jest przeciwna temu, czego naucza Kościół. Jednak tutaj nie da się przyjąć takiej interpretacji, jaką oni chcą nam wylansować. Wynika to z co najmniej trzech powodów.

Po pierwsze Jezus i apostołowie rozmawiali po aramejsku, a nie po grecku, a w tym języku jest tylko jedno słowo na określenie skały, „kefa”. Nie jest to tylko spekulacja z mojej strony, ma to także potwierdzenie w Biblii. Święty Paweł nazywa Piotra ośmiokrotnie Kefasem, a Jan w 1. rozdziale swej Ewangelii przytacza słowa Jezusa:
Ty jesteś Szymon, syn Jana, ty będziesz nazywał się Kefas - to znaczy: Piotr. Co więcej, jest niemal pewne, że Ewangelia Mateusza była pierwotnie napisana po aramejsku, a grecki tekst, jaki się zachował jest tylko tłumaczeniem. Skąd to wiemy?

Oto kilka fragmentów z „Historii Kościoła” Euzebiusza z Cezarei, napisanej na przełomie III i IV wieku. Język tłumaczenia jest trochę archaiczny, bo to wydanie sprzed niemal stu lat, ale tylko takim dysponuję:

"Otóż Mateusz Żydom najpierw naukę ustnie głosił, i dopiero gdy się wybierał do innych narodów, napisał swą Ewangelję w języku ojczystym, by dla tych, których opuszczał, pismem zastąpić to, co tracili przez nieobecność jego. Już też Marek i Łukasz byli wydali swe Ewangelję, a Jan, jak powiadają, dotąd tylko żywem się posługiwał słowem. Wreszcie i on chwycił za pióro, a to z następującego powodu: Trzy poprzednie Ewangelję już były powszechnie znane i w jego się również znalazły ręku. Uznał je, jak powiadają, i dał im świadectwo, że zawierają prawdę." (III, 24)

"…[Papiasz] o Mateuszu zaś mówi tak: „Mateusz spisał słowa Pańskie w języku hebrajskim, a każdy tłumaczył je sobie, jak umiał" (III, 39)

„Otóż Mateusz dla Hebrajczyków napisał i wydał Ewangelią w ich języku ojczystym, podczas gdy Piotr i Paweł w Rzymie ewangelję opowiadali i zakładali kościół. Po ich odejściu Marek, uczeń i tłumacz Piotrowy, przekazał nam również na piśmie to, co Piotr głosił; Łukasz zaś, towarzysz Pawła, w księdze swej złożył ewangelję, jak ją ten apostoł rozszerzał. Następnie Jan, uczeń Pański, który spoczywał na piersi Jego,3 także wydał Ewangelję za swego pobytu w Efezie". (V,8)

"Jednym z nich był Pantajnos, i wieść niesie, że dotarł do Indyj, gdzie go już przecie wyprzedziła Ewangelia Mateuszowa, którą podobno znalazł u niektórych mieszkańców, znających Chrystusa. Miał ją tam opowiadać Bartłomiej, jeden z apostołów, i zostawić im dzieło Mateuszowe w hebrajskim spisane języku, które się też aż do owych przechowało czasów. Pantajnos, po dokonaniu wielu czynów wspaniałych, stanął wreszcie na czele szkoły aleksandryjskiej, gdzie ustnie i piśmiennie objaśniał skarby nauk bożych." (V,10)

Druga przyczyna (istotna, bo w końcu mamy jednak tylko grecki tekst Ewangelii Mateusza), to fakt, że w ówczesnej grece nie było żadnego rozróżnienia, poza rodzajem, w znaczeniu słów „petros” i „petra”, „Petros” po prostu jest słowem rodzaju męskiego utworzonym z żeńskiego słowa „petra”. Gdybyśmy czytali Biblię we francuskim tłumaczeniu, uniknęlibyśmy tych problemów, bo przeczytalibyśmy: Ty jesteś Pierre i na tej pierre zbuduję swój Kościół. Słowa Jezusa wypowiedziane po aramejsku autor Ewangelii, lub późniejszy redaktor musiał jakoś przetłumaczyć. Nazwanie mężczyzny słowem rodzaju żeńskiego jest obraźliwe. W Polsce wiemy, że nie można nazwać faceta ani Kasią, ani Zosią, ani Petrą. Zarzuty te jednak przychodzą do Polski głównie zza oceanu, a tam nikogo nie dziwi, gdy tak samo brzmiące imię jest używane przez osoby obu płci. Tutaj doskonale funkcjonują identycznie brzmiące i używane przez mężczyzn i kobiety. Hilary niekoniecznie musi być od razu "pan". Dlatego Amerykanie czasem nie mogą zrozumieć dlaczego koniecznością było zmienienie końcówki słowa „petra”, by mogło być ono użyte jako imię mężczyzny.

Trzecią przyczyną, może najważniejszą i najbardziej przekonywującą, jest kontekst wypowiedzi Jezusa. Zaraz po tym, jak nazwał Piotra Skałą, dał mu klucze i niezwykłą obietnicę. Do kluczy jeszcze wrócę, zobaczmy jednak teraz, co takiego Jezus obiecał Piotrowi:

I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie. (Mt 16,19)

Zauważmy, że jest to obietnica dana tylko Piotrowi, nie wszystkim apostołom. Ale, gdy się nad tym zastanowić, jest ona doprawdy niesamowita. Sam Bóg związuje sobie ręce, powierzając losy zbawienia świata i porządek w Niebie jednemu człowiekowi. I to jakiemu? Takiemu, który niczego nie rozumie, wyskakuje z czymś co chwilę jak Filip z konopi, i już za moment Jezus musi go upominać, ostro nazywając „szatanem”. Przecież taki człowiek, jak Piotr, zaraz namiesza tak, że zbawienie nie będzie dla nikogo możliwe. Poprzekręca całą Ewangelię, pozmienia zamiary Jezusa i będziemy mieli problem, prawda?

Nieprawda. Byłaby to prawda, gdyby zarządzanie Królestwem Bożym polegało tylko na ludzkiej naturze. Ale nie możemy zapomnieć obietnicy Jezusa, prawdziwego Boga, który nie tylko nigdy nie skłamał, ale skłamać po prostu nie może. Boże Słowo ma moc, Bóg przez wypowiedzenie Słowa stworzył świat. Gdy Bóg mówi, że bramy piekielne nie przemogą Kościoła i że co Piotr zwiąże na ziemi, będzie związane w niebie, to tak na pewno się stanie. Nie musimy się obawiać. Tym bardziej, że mamy tego potwierdzenie historyczne. Po dwóch tysiącach lat, mimo wielu kryzysów, wielu naprawdę ciężkich okresów w dziejach Kościoła, herezji tak rozpowszechnionych, jak Arianizm, gdy ortodoksyjni chrześcijanie byli w mniejszości, także wśród hierarchów Kościoła, po takich okresach jak wiek X, który dal początek chrześcijaństwu w Polsce, ale był raczej trudnym okresem w dziejach naszej wiary, po kilku papieżach, którzy nie mieli czasu na zajmowanie się Kościołem, bo zajmowali się swoimi karierami i majątkami, mamy ciągle Jeden, Święty, Powszechny i Apostolski Kościół.

Dla porównania, aby zobaczyć jak to mogło się rozwinąć bez obietnicy Jezusa, bez nadzwyczajnej opieki Ducha Świętego, wystarczy spojrzeć na chrześcijaństwo w wydaniu protestanckim. 500 lat po reformacji, (czy może raczej należałoby powiedzieć „deformacji"?) mamy ponad 30 tysięcy różnych zborów, wyznań, denominacji i odłamów chrześcijaństwa. Okazuje się bowiem, że z samej ludzkiej natury, bez autorytatywnej postaci, bez widocznego namiestnika Chrystusowego, nie da się osiągnąć zgody, jedności, jednoznacznej interpretacji Biblii.

Ale powróćmy do symbolu kluczy. Nie było bowiem przypadkiem, że Piotr je otrzymał. Wszyscy znamy wizerunki, obrazy, czy rzeźby przedstawiające Piotra przy bramie Nieba i otwierającego Je, by wpuścić zbawionych. Ale taka interpretacja nie jest zgodna z tym, czego naucza Kościół i Biblia. Piotr nie w takim znaczeniu jest klucznikiem. Znaczenie symbolu kluczy wyjaśnia nam Stary Testament:

(Iz 22,19-23)
To mówi Pan do Szebny, zarządcy pałacu: Gdy strącę cię z twego urzędu i przepędzę cię z twojej posady, tegoż dnia powołam sługę mego, Eliakima, syna Chilkiasza. Oblokę go w twoją tunikę, przepaszę go twoim pasem, twoją władzę oddam w jego ręce: on będzie ojcem dla mieszkańców Jeruzalem oraz dla domu Judy. Położę klucz domu Dawidowego na jego ramieniu; gdy on otworzy, nikt nie zamknie, gdy on zamknie, nikt nie otworzy. Wbiję go jak kołek na miejscu pewnym; i stanie się on tronem chwały dla domu swego ojca.
(Iz 22,19-23)

Jest to scena pokazująca nam, jak Szebna zostaje usunięty z urzędu zarządcy pałacu i zostaje powołany jego następca, Eliakim. Eliakim otrzyma klucze, władzę, stanie się ostoją, jak skała i będzie ojcem dla narodu wybranego. Co za głębia, jakie bogactwo symboli.

O ile większość protestantów nie neguje, że to Piotr jest skałą, to nadal negują fakt, że obietnica dana Piotrowi była „dziedziczna”. Uważają często, że to prawda, że Piotr był głową Kościoła, prawda, że przewodził apostołom, ale po jego śmierci każdy spadkobierca duchowy apostołów jest równy swym braciom. Siebie, rzecz jasna, także uważają za takich spadkobierców.

Scott Hahn będąc jeszcze protestantem i intensywnie studiując Biblię odkrył sam tę zależność między tekstem św. Mateusza, a tekstem z proroka Izajasza i był z siebie niezwykle dumny. Słusznie, bo wśród „Evangelical Christians” był on wyjątkiem. Bardzo się zdziwił, gdy po zostaniu katolikiem zobaczył, że te jego niezwykle odkrycia są częścią zwykłej liturgii Kościoła i teksty te często są czytane razem podczas niedzielnej liturgii.

Symbol kluczy ma właśnie takie znaczenie: Pokazuje nam, że Piotr otrzymał urząd w Królestwie. Takie samo stanowisko, jak Eliakim. Jak wcześniej Józef na dworze faraona. A cechą każdego urzędu tego rodzaju jest to, że gdy odchodzi jeden zarządca, musi być wyznaczony na jego miejsce następca. Dodatkowo te szczegóły: Tron chwały dla domu ojca swego, ojciec dla mieszkańców Jeruzalem.

Nic dziwnego więc, że nazywamy Papieża Ojcem Świętym. To jego „ojcostwo” jest właśnie wyrazem i odbiciem chwały Ojca w Niebie. Nic dziwnego, że mamy takiego Zarządcę, który ma autorytet i władzę, a równocześnie jest chroniony przez Ducha Świętego przed popełnieniem błędu. Nic dziwnego, że gdy wszystkie kościoły protestanckie idą za zmianami społecznymi współczesnego świata, zmieniając swe doktryny, wierzenia i interpretacje, glosując często w demokratyczny sposób nad tym, co jest, co nie jest moralne, jeden tylko Kościół nadal stoi jak Skała. (Mam na myśli choćby fakt, że antykoncepcja, uważana za niemoralną przez wszystkie odłamy chrześcijaństwa aż do 1931. roku, teraz uważana jest za zwykłą i nawet zalecaną praktykę przez wszystkie denominacje. Niewiele lepiej wygląda kwestia rozwodów i ponownego małżeństwa.)

Bądźmy więc dumni z faktu, że jesteśmy katolikami. Dumni z naszego „Papy”. Nie dajmy się nabierać na zarzuty typu: Czemu nazywamy Papieża ojcem, skoro Biblia, sam Jezus, mówi:
Nikogo też na ziemi nie nazywajcie waszym ojcem; jeden bowiem jest Ojciec wasz, Ten w niebie. (Mt 23,9). To są naprawdę głupie i dziecinne zarzuty, wynikające z nieznajomości Biblii i z tego, że takie wersety wyrywane są najczęściej z kontekstu. Każdy przecież nazywa swego biologicznego tatę ojcem, prawda? Ale nawet jakby i to nie przekonywało, to przecież Biblia pełna jest przykładów nazywania ojcem Abrahama, przywódców Izraela, sam Święty Paweł nazywa siebie ojcem, podobnie jak ojcami nazywa swych przodków, itd., itp. Przykładów są dosłownie dziesiątki. Sam Jezus nazywa ojcem Abrahama, w przypowieści o Łazarzu i żebraku. Mówi też o ojcu w przypowieści o powrocie syna marnotrawnego.

Ten ostatni przykład najlepiej może ilustruje jak rozumieć zakaz nazywania kogokolwiek ojcem, poza Ojcem w Niebie. Właśnie ojciec z przypowieści o synu marnotrawnym jest obrazem Ojca Niebieskiego. Postępuje miłosiernie tak, jak uczy, jak nakazuje Bóg Ojciec. I o tym mówi nam Jezus. Wszelkie ojcostwo musi pochodzić od Prawdziwego Boga. Nie możemy naszym ojcem nazwać Buddy, innych guru, nie może być nim materializm, ani relatywizm. Dlatego właśnie nazywamy ojcami kapłanów i Papieża. Bo oni są dla nas odbiciem Ojca.

A na koniec kilka zdjęć skały, na której stała świątynia Pana, fałszywego bożka pasterzy. To być może w tym miejscu gdzie ja stoję na tych zdjęciach, 2000 lat temu stał Jezus z apostołami. Na zdjęciach jest także Steve Ray (były baptysta) i Scott Hahn (były prezbiterianin, kalwinista), którzy potem na filmach wyjaśniają znaczenie i symbolizm tego miejsca. Audio jest dość marnej jakości i oczywiście mówią oni po angielsku, ale ja się wszystkiego nauczyłem właśnie od nich, więc nic dziwnego w tym, że mówią oni mniej-więcej to samo, co ja napisałem powyżej.





Thursday, June 25, 2009

Pioneer Total Abstinence Association.

Parę dni temu dowiedziałem się o istnieniu organizacji o nazwie “Pioneer Total Abstinence Association”. Została ona założona przez ojca Jamesa Cullena SJ, w Irlandii, w roku 1898. Początkowo była to tylko organizacja dla kobiet, które poprzez modlitwy i umartwienie polegające na obietnicy całkowitego, do końca życia, powstrzymania się od alkoholu, miały dać duchowe wsparcie ludziom zmagającym się z problemem alkoholizmu. Bardzo szybko, na skutek nacisków mężczyzn, organizacja ta zaczęła także przyjmować także ich.

Członkowie tej organizacji obiecują trzy rzeczy: Że się powstrzymają do końca życia od picia jakiegokolwiek alkoholu, (co ojciec Cullen określał jako „heroiczne poświęcenie”), że dwukrotnie każdego dnia odmówią „modlitwę pioniera” i że będą nosić odznakę pioniera przez cały czas. PTAA zawsze podkreślało oddanie się Najświętszemu Sercu Jezusa i ich emblemat to doskonale ilustruje.

Organizacja bardzo szybko się rozrastała i już po kilkunastu latach miała sto tysięcy członków. Pół wieku później co trzeci dorosły Irlandczyk był jej członkiem. Od tego czasu spada ich liczba, ale ciągle dzisiaj jest ich ponad sto tysięcy.

Nigdy nie byłem w Irlandii, ale wiem, że jest tam teraz bardzo wielu naszych rodaków. Może oni pomogliby rozpropagować tę ideę? Myślę bowiem, że taka organizacja bardzo by się przydała także w Polsce. Problem alkoholizmu dotyka wiele polskich rodzin i jest to rzeczywisty, prawdziwy problem. Prawdziwa tragedia dla tych, których to naprawdę dotyka.

Ja sam nie piję już od kilkunastu lat. Zatem dla mnie zostanie członkiem tej organizacji nie jest jakimś „heroicznym czynem”. Jedyne poświęcenie z mojej strony, jakiego musiałem się dopuścić, to opłata dwunastu € za znaczek, jaki wkrótce będę dumnie nosił. I muszę się nauczyć modlitwy, którą obiecałem dwukrotnie w ciągu dnia odmawiać.

Ponieważ sama modlitwa jest napisana dość archaicznym językiem, postanowiłem ją dla siebie przetłumaczyć. Myślę, że Panu Bogu nie robi różnicy, czy ją odmówię po angielsku, czy po polsku. A jakby ktoś z Was chciał się przyłączyć, to proszę korzystać z mojego tłumaczenia. Każdy może je także poprawić i chętnie zamieszczę lepszą wersję tej krótkiej i prostej modlitwy.

Dla każdego, kto byłby zainteresowany tą organizacją, podaję ich adres internetowy: www.pioneerassociation.ie Za pośrednictwem ich strony można bardzo szybko zostać ich członkiem, do czego każdego gorąco zachęcam. A poniżej modlitwa, o której wspominałem. Tekst oryginalny i moje tłumaczenie:

“For thy greater Glory and consolation, O most Sacred Heart of Jesus, for Thy sake, to give good example, to practice self-denial, to make reparation to Thee for the sins of intemperance and for the conversion of excessive drinkers, I will abstain for life from all intoxicating drinks, Amen”.

„Dla Twojej większej chwały i Twego pocieszenia, o Najświętsze Serce Jezusa, ze względu na Ciebie, by dać dobry przykład, by praktykować zaparcie się samego siebie, by Ci zadośćuczynić za grzechy pijaństwa i dla nawrócenia tych, którzy nadużywają alkoholu, powstrzymam się do końca życia od picia napojów alkoholowych. Amen”.

Image Hosted by PicturePush

Orędzie z Medjugorie 25 VI 2009

„Drogie dzieci! Radujcie się ze mną, nawracajcie się w radości i dziękujcie Bogu za dar mojej obecności pośród was. Módlcie się dziatki, aby w waszych sercach Bóg był w centrum waszego życia i dawajcie świadectwo swoim życiem, by każde stworzenie odczuło miłość Bożą. Dla każdego bądźcie moimi wyciągniętymi rękoma, by każde stworzenie zbliżyło się do Boga miłości. Błogosławię was moim matczynym błogosławieństwem. Dziękuję wam, że odpowiedzieliście na moje wezwanie.”

Saturday, June 20, 2009

Polemika z pastorem Garym DeMar na temat doktryny Sola Scriptura

Wikipedia w artykule na temat Scotta Hahna podaje pewną wypowiedź pastora imieniem Gary DeMar jako „protestancką polemikę ze Scottem Hahnem”. Link do tego samego artykułu podał pastor Paweł Bartosik komentując mój felieton o Hahnie na blogu „Frondy”. Postanowiłem zatem się przyjrzeć tamtemu traktatowi i go krytycznie przeanalizować.

Przede wszystkim sam tekst pastora Gary’ego DeMara nie jest bezpośrednią polemiką z Hahnem, ale raczej jest esejem broniącym doktryny „Sola Scriptura”. Ale ponieważ wspomina on tam Hahna, to pewnie dlatego jest on używany przez naszych braci jako argument w dyskusjach na temat „zjawiska imieniem Hahn”. Zobaczmy zatem co pisze pastor DeMar:

"Katolicyzm zawiera wiele biblijnych elementów. Jednym ze znaków rozpoznawczych sekt jest zaprzeczenie boskości Jezusa Chrystusa. Katolicyzm tego nie czyni, gdyż trzyma się Apostolskiego Wyznania Wiary. […] Również judaizm zawiera elementy prawdy, ponieważ odwołuje się do księgi, którą chrześcijanie uznają za Stary Testament Pisma Świętego. Jednak jako systemy teologiczne zarówno judaizm, jak i katolicyzm zawierają poważne błędy. Judaizm nie uznaje autorytetu Nowego Testamentu jako Bożego objawienia, a katolicyzm zrównuje autorytet Tradycji z autorytetem Pisma Świętego."


Pierwszy poważny błąd w argumentacji pastora DeMara. Jeżeli jego zdaniem (z czym katolicy się całkowicie zgadzają) Nowy Testament jest nieomylnym Słowem Bożym, to powinien on wiedzieć co to Słowo nam mówi. Gdyż to nie „katolicyzm” zrównuje autorytet Tradycji z autorytetem Pisma Świętego, ale samo Pismo nas tego wyraźnie naucza. Konkretnie święty Paweł w 2 Liście do Tesaloniczan, rozdział 2, werset 15 wyraźnie nakazuje:

"Przeto, bracia, stójcie niewzruszenie i trzymajcie się tradycji, o których zostaliście pouczeni bądź żywym słowem, bądź za pośrednictwem naszego listu."

A zatem to sam apostoł Paweł, na piśmie, w liście, który został uznany za natchnione Słowo Boże i który jest częścią Nowego Testamentu zrównuje Tradycję ustną z tą, która została spisana. Bo Tradycja jest starsza od najstarszych Ksiąg Nowego Testamentu i wiemy to z całą pewnością, z samej Biblii, że nie cała została spisana.

Dalej pastor pisze:

"Począwszy od 1973 roku zacząłem kwestionować wiele katolickich doktryn. Biblia stała się dla mnie normą wiary. To właśnie Sola Scriptura, tylko Pismo, a nie Biblia plus coś jeszcze, doprowadziła mnie do ponownego przemyślenia tego, czego nauczyłem się w dzieciństwie o katolicyzmie. Przyjąłem to, co zgadzało się z Pismem. Odrzuciłem to, czemu brakowało oparcia w Biblii. Sola Scriptura było punktem odniesienia. Jednak ta właśnie zasada bywa często kwestionowana przez byłych protestantów, którzy przeszli na katolicyzm. Uważam, że jej odrzucenie jest równoznaczne z otworzeniem puszki Pandory zawierającej nieskończoną ilość doktrynalnych innowacji. Pewien katolik wyraził to w ten sposób: "Pismo Święte było i pozostaje naszym głównym, lecz nie jedynym źródłem doktryny"1. I o to właśnie toczy się dyskusja. Podczas gdy protestanci twierdzą, że Biblia jest jedynym źródłem doktryny, kościół katolicki uważa, że pozabiblijna tradycja odgrywa taką samą rolę w jego nauczaniu jak Pismo."


Ten argument miałby wagę, gdyby Kościół wymyślał sobie jakieś nowe doktryny, nie mające żadnych podstaw. Jednak nie tylko takich doktryn nie ma, ale w zasadzie całe nauczanie Kościoła można znaleźć w jakiejś formie w Biblii. Oczywiście nie zawsze jest to werset mówiący wprost to, co przez wieki rozwoju doktryny Kościół, pod wpływem Ducha Świętego, był w stanie wreszcie jednoznacznie i jasno zdefiniować. Ale to nie jest wymyślanie nowych doktryn, ale raczej wypełnienie obietnicy samego Pana Jezusa, który powiedział:

A Pocieszyciel, Duch Święty, którego Ojciec pośle w moim imieniu, On was wszystkiego nauczy i przypomni wam wszystko, co Ja wam powiedziałem. (J 14,26)

Zresztą sam pastor DeMar czasami uznaje tę zasadę, wierząc, że Bóg jest w Trzech Osobach i oddając mu chwałę w Dniu Pańskim. To, że chrześcijanie właśnie w niedzielę czczą szabat i to, że wiemy, że Bóg to są trzy oddzielne Osoby, nie jest nigdzie napisane w Biblii. To jest Tradycja i rozwój doktryny wiary. Gdyby był on rzeczywiście wyznawcą zasady „Sola Scriptura” powinien on odrzucić wiarę w trójjedynego Boga, tak, jak to zrobili Świadkowie Jehowy i czcić szabat tak, jak to robią Adwentyści.

Ale w końcu mamy i krytykę Hahna i jego książki „W domu najlepiej”:

"Rome Sweet Home" jest bardzo dobrze przygotowaną publikacją adresowaną głównie do katolików. Niewielu protestantów przekonałyby argumentu przedstawione przez Hahnów.”

Cóż, to stwierdzenie byłoby może prawdziwe, gdyby nie fakty mówiące coś zupełnie innego. Nawrócenia na katolicyzm w USA przybrały taki zasięg, że można to porównać chyba jedynie (przynajmniej pod niektórymi względami) do „Oxford Movement” w XIX-wiecznej Anglii. I tak, jak w tamtym ruchu wiodącą rolę odegrał kardynał John Henry Newman, tak dzisiaj Scott Hahn stał się tą osobą, dzięki której dosłownie dziesiątki tysięcy protestantów odnajduje piękno Kościoła Katolickiego. Pastor DeMar:


„Celem publikacji jest zaszachowanie katolików, którzy nie znają Biblii.”


Nieprawda. Celem publikacji jest danie świadectwa z niezwykle trudnej drogi duchowej, jaką przeszli oboje państwo Hahn. Pisałem już o tym wielokrotnie, ale powtórzę, bo jest to rzecz niezbyt łatwo dostrzegalna przez Polaków. Mianowicie przejście na katolicyzm, przez pastora, mającego kilkoro dzieci i niepracującą żonę, która także jest z wykształcenia teologiem i która jest jak najdalsza od uznania katolicyzmu za prawdziwą wiarę, nie jest decyzją prostą. Nie ma żadnych argumentów za tym, by tego dokonać. Traci się pracę, przyjaciół, prestiż, status społeczny i czasem(jak w przypadku Hahna) niemalże można stracić żonę. Kimberly tylko dlatego nie rozwiodła się ze Scottem, że serio wierzyła, że opuszczenie przez nią męża może spowodować zagrożenie pozbawienia się przez nią zbawienia. Hahn nikogo nie chce szachować, a książka jego jest przeznaczona szczególnie dla tych, którzy doskonale znają Biblię, bo jest ona pełna odnośników do wersetów Biblii.

DeMar:

Argumentacja zawarta w tej książce przebiega mniej więcej w następujący sposób:
Spójrz na Hahnów. Scott i Kimberley byli zagorzałymi anty-katolikami w czasie studiów w jednym z głównych protestanckich seminariów w Ameryce. Scott mógł zrobić karierę jako pastor i nauczyciel akademicki. Jednak poznając coraz lepiej Pismo Święte, Hahnowie doszli do przekonania, że nie są w stanie znaleźć poparcia dla większości zastrzeżeń kierowanych pod adresem nauczania kościoła rzymskokatolickiego. Z czasem coraz wyraźniej dostrzegali to, co tak na prawdę zawsze wiedzieli – kościół rzymskokatolicki jest prawdziwym kościołem.
Lektura "Rome Sweet Home" wprawiła mnie w stan konsternacji. Trudno było uwierzyć, jak kiepsko Hahnowie argumentowali za katolickim nauczaniem.


„Z czasem coraz wyraźniej dostrzegali to, co tak na prawdę zawsze wiedzieli – kościół rzymskokatolicki jest prawdziwym kościołem”? A skąd to niby taka rewelacja? Jeżeli Hahn coś „zawsze wiedział” to to, że Kościół Katolicki jest Nierządnicą Babilonu, a nie to, że jest On prawdziwym Kościołem. A Kimberly może nie była aż tak wojowniczo nastawiona do KK, ale z pewnością nigdy nie uważała Go za prawdziwy Kościół.

Co do stwierdzenia, że „Trudno było uwierzyć, jak kiepsko Hahnowie argumentowali za katolickim nauczaniem”, to jest to zwykła demagogia. Hahnowie doskonale argumentują w swojej książce, czego najlepszym przykładem jest to, że zostali katolikami. Wbrew sobie, wbrew temu, co chcieli zrobić. Cała argumentacja bowiem od początku była poszukiwaniem argumentów za tym, by nie zostać katolikiem. Jednak Prawda zwyciężyła.

Pastor DeMar dalej krytykuje różaniec, ale jego krytyka zupełnie rozmija się z istotą tej modlitwy. Różaniec bowiem nie jest w swej istocie powtarzaniem modlitwy „Zdrowaś Mario”, ale jest modlitwą polegającą na medytacji, rozważaniu życia naszego Pana i Jego Matki. Jako były katolik powinien on o tym wiedzieć. Zaś jeśli chodzi o „niebiblijne słowa” "Święta Mario, Matko Boża, módl się za nami grzesznymi teraz i w godzinie śmierci naszej", to trudno to uznać za jakikolwiek argument. Czy pastor DeMar modli się wyłącznie słowami z Biblii?

Biblia nam nakazuje modlić się wzajemnie za siebie i Biblia wyraźnie uczy, że ci, którzy odeszli od nas wcześniej są żywymi osobami. Uczy tego Jezus m.in. w Mk 12, 26-27.

Dalej pastor DeMar pyta:

"Jeśli już chcemy powtarzać jakąś modlitwę, to dlaczego nie tę, której Jezus nauczył uczniów? Dlaczego nie Ojcze Nasz? Kiedy uczniowie prosili Jezusa, by nauczył ich modlić się, On nie nauczył ich Zdrowaś Mario."


Typowe dla wielu protestantów podejście „albo-albo”. Jak już coś mamy powtarzać, to czemu to, a nie tamto? Nie wiem. My, katolicy, zawsze podchodziliśmy do Biblii i do naszej wiary jak do skarbca, gdzie jest wiele skarbów. Zatem modlimy się wieloma modlitwami. Także tą, którą nauczył nas Jezus.

A dalej pastor DeMar pisze o tradycji, zupełnie nie rozumiejąc czym ona jest. Nie rozróżnia on też, sądząc po jego wypowiedzi, Tradycji Apostolskiej, która jest Depozytem Wiary, od naszych ludzkich tradycji, których są także pełne wszystkie niekatolickie zbory i wspólnoty chrześcijańskie. W końcu jest ich ponad 30 tysięcy rodzajów, wszystkie uważają Biblię za jedyny autorytet, a jednak wszystkie się między sobą różnią. Zatem postępują według jakiś swoich tradycji, a nie według tego tylko, co nakazuje Biblia. I jest to zrozumiałe, bo Biblia nigdy nie była ani podręcznikiem systematycznej teologii, ani też instrukcją mówiącą jak zakładać i prowadzić kościół.

Pastor DeMar pisze dalej:

"Nie sposób znaleźć w Biblii usprawiedliwienie dla różańca".


Hmm… Jeżeli nie można znaleźć w Biblii usprawiedliwienia dla rozważania tego, o czym nam Biblia mówi, to ja już niczego nie rozumiem. Chyba, że pastor ma na myśli fakt, że w Biblii nigdzie nie pisze, by modlić się w takiej formie, jaką przyjęła modlitwa różańcowa. Ale w takim razie on sam jest tu winien, bo jestem przekonany, że on, jeżeli jest człowiekiem modlitwy, modli się często na różne sposoby zupełnie nieznane nam z Biblii. Ja sam przez wiele lat „religijnie” słuchałem chrześcijańskich rozgłośni radiowych, a mieszkając w USA od 27 lat byłem także wiele razy w protestanckich świątyniach, na ślubach i pogrzebach moich znajomych i byłem świadkiem bardzo wielu modlitw, o których ani sowa nie ma w Biblii. Nie każdy chrześcijanin (albo raczej żaden z nas) nie powtarza tylko w kółko Modlitwy Pańskiej na przemian z psalmami.

Pastor DeMar dalej zajmuje się argumentowaniem, że jednak zasada Sola Scriptura jest nauczana w Biblii. Pozwolę sobie się z tym nie zgodzić i zaraz to uzasadnię. Wcześniej jednak wspomnę tylko, że napisał on, że:

„Hahn przyznaje, że został katolikiem z powodu pytania o sola Scriptura zadanego mu przez pewnego studenta: "Profesorze Hahn, wykazał pan, że zasada sola fide nie jest biblijna, że to hasło Reformacji nie znajduje poparcia w pismach Pawła. Jak zapewne panu wiadomo innym hasłem Reformacji było sola Scriptura – Biblia jest najwyższych autorytetem, nie zaś papież, sobory Kościoła ani tradycja. Profesorze, gdzie Biblia naucza, że sola Scriptura jest jedynym autorytetem?"


O ile prawdą jest, że to pytanie było jakimś krokiem na drodze Hahna do Kościoła, to powiedzenie, że właśnie z tego powodu został on katolikiem jest dużym uproszczeniem, graniczącym z zafałszowaniem faktycznego stanu. Pomińmy to jednak, gdyż być może pastor DeMar po prostu zrobił tu, ze względu na ograniczenia formy, skrót myślowy i zobaczmy same argumenty pastora.

Pisze on zatem:

Wykazanie zasady sola Scriptura nie jest takie trudne. Jezus posługiwał się Biblią, by zbić argumenty szatana. Cytował Pismo, a nie tradycję (Mt. 4,1-10; Łk. 4,1-12). To samo można powiedzieć o Jego dysputach z przywódcami religijnymi. Pytał ich: "Czy nie czytaliście nigdy w Pismach?" (Mt. 21,42). Nie odwoływał się do instytucji kościelnej ani do kapłanów, ani do tradycji.


I co z tego? Gdzie tu jest zasada Sola Scriptura? To tylko pokazuje, że Jezus uznawał Pismo za autorytatywne. Nic nam to nie mówi o wyłączności Pisma. By to lepiej zilustrować podam taki przykład: Mogę stwierdzić autorytatywnie, że woda jest pożyteczna i niezbędna dla naszego zdrowia. Czy to znaczy, że dla zdrowego człowieka „sola aqua” jest wystarczająca? Każdy kto tak myśli, niech spróbuje przeżyć o samej wodzie trzy miesiące.

Jezus odpowiada szatanowi cytatami z Biblii, bo zawsze stara się on argumentować na poziomie adwersarza. Skoro szatan kusi Pana Jezusa cytując Biblię, to otrzymuje biblijną odpowiedź. Podobnie jest w dyskusjach z przywódcami religijnymi, choć nie możemy zapominać, że Jezus nakazuje Żydom także wykonywać wszystko, co ci przywódcy im rozkażą robić:

Wówczas przemówił Jezus do tłumów i do swych uczniów tymi słowami: «Na katedrze Mojżesza zasiedli uczeni w Piśmie i faryzeusze. Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie. Mówią bowiem, ale sami nie czynią. (Mt 23, 1-3)

Z zatem i w Starym Testamencie nie była stosowana zasada „Sola Scriptura”. Faryzeusze, mimo korupcji, uczyli autorytatywnie. Nie było to takie nauczanie jak Kościoła, bo nie byli oni chronieni przez Ducha Świętego tak, jak Kościół jest. Dlatego Jezus mógł obiecać Piotrowi, że cokolwiek zwiąże na ziemi będzie związane w niebie. Ale nie zmienia to faktu, że Jezus wyraźnie potwierdza, że polecenia tych, którzy „zasiadają na katedrze Mojżesza” są wiążące dla wszystkich.

Pastor DeMar podaje kilka innych przykładów, gdzie są używane argumenty z Biblii, ale to ciągle nie uzasadnia tego słówka „sola”. Nikt nie neguje, że Słowo Boże zapisane w Biblii jest Prawdą. Ale to ciągle nie jest argument za tym, że jest to jedyna Prawda. Dalej pastor DeMar pisze:

Faryzeusze, którzy notorycznie unieważniali Słowo Boże przez swoje "tradycje" (Mk. 7,8), wciąż głosili prawdę, o ile trzymali się sola Scriptura. Kiedy "uczeni w Piśmie i faryzeusze" zasiadają na "mównicy Mojżeszowej", tzn. kiedy pozostają wierni Pismu Świętemu, "cokolwiek by wam powiedzieli czyńcie i zachowujcie" (Mt. 23,2-3).


Niestety tu pastor posunął się do sporej nadinterpretacji, żeby nie powiedzieć zafałszowania. Nawiasem mówiąc czasem jest zabawne, gdy adwersarze argumentują przeciwne stanowiska, przytaczając te same wersety. Ja piszę swe odpowiedzi nie przeczytawszy wcześniej całego tekstu i nie wiedziałem, że tu wyskoczy cytat z Mt 23, 2-3, jako argument za „Sola Scriptura”. Sam przed sekundą użyłem go, by pokazać, że w ST ta zasada nie obowiązywała. Kto zatem ma rację?

Pastor pisze, że „zasiadają na "mównicy Mojżeszowej", tzn. kiedy pozostają wierni Pismu Świętemu”. Akurat to stwierdzenie jest bardzo dalekie od prawdy. Religia Mojżeszowa była powszechnie znana z tego, że miała „trzy nogi”: Prawo i Proroków, czyli Pisma, tradycję i nauczanie rabinistyczne. To właśnie do tego nauczania odnosi się pan Jezus. Oczywiście, że powinno ono być oparte o Pisma i tradycję, ale nie zmienia to faktu, że koncepcja „Sola Scriptura” byłaby czymś zdumiewającym dla Żyda w czasach Jezusa.

Po drugie widzimy tu wyraźnie, że nie da się uznać Biblii za jedyny autorytet, bo dwie osoby, patrząc na ten sam werset, widzą w nim diametralnie przeciwne przesłania. Stąd zresztą mamy te tysiące denominacji. Protestanci się dzielą, bo inaczej interpretują Pismo. A skoro nie ma dla nich innego autorytetu poza ich własnym rozumem, to mamy to co mamy. Co jest najlepszym dowodem na bezsensowność zasady Sola Scriptura. Nie może bowiem mieć racji trzydzieści tysięcy zaprzeczających sobie nawzajem interpretacji Pisma. Rację ma tylko jedna z nich, pozostałe są po prostu błędne.

Dalej pastor DeMar argumentuje, w bardzo podobny sposób jak poprzednio, że i św. Paweł używał cytatów z Biblii, a zatem Sola Scriptura jest zasadą jaką i on uznawał. Bezsensowność takiej argumentacji wykazałem już wcześniej. Co więcej, sam św. Paweł nakazuje przestrzegania ustnej tradycji, bezpośrednio zaprzeczając zasadzie „Sola Scriptura”. Cytat z Drugiego Listu do Tesaloniczan zamieściłem na początku tych rozważań. Nie jest to jednak jedyne miejsce w NT, gdzie św. Paweł pochwala tradycję. W kolejnym rozdziale tego samego listu apostoł Paweł pisze:

Nakazujemy wam, bracia, w imię Pana naszego Jezusa Chrystusa, abyście stronili od każdego brata, który postępuje wbrew porządkowi, a nie według tradycji, którą przejęliście od nas. (2 Tes 3,6)

A w pierwszym liście do Koryntian 11,1-2 czytamy:

Bądźcie naśladowcami moimi, tak jak ja jestem naśladowcą Chrystusa. Pochwalam was, bracia, za to, że we wszystkim pomni na mnie jesteście i że tak, jak wam przekazałem, zachowujecie tradycję.

Dlatego bardzo trudno mi się pogodzić z opinią, że zasada „Sola Scriptura” jest biblijna. Tak może powiedzieć tylko ktoś, kto albo nie zna Biblii, albo podchodzi do niej bardzo wybiórczo, pomijając zupełnie te wersety, które nauczają czegoś sprzecznego z ich własną nauką.

To tak, jak z zasadą „sola fide”. Biblia co prawda uczy, że człowiek jest zbawiony, czy usprawiedliwiony przez wiarę, ale nigdzie nie uczy, że „tylko przez wiarę”. Sam Luter, który był przekonany, że właśnie „tylko przez wiarę” jesteśmy zbawieni, dodał słówko „allein” w Rz 3,28, by werset ten mówił, że zbawieni jesteśmy przez samą wiarę. Tymczasem Biblia w wersecie, którego wyznawcy zasady „sola fide” nie chcą zauważać, w Liście Jakuba 2,24, uczy wyraźnie:

Widzicie, że człowiek dostępuje usprawiedliwienia na podstawie uczynków, a nie samej tylko wiary.

A zatem ani sola fide, ani sola Scriptura nie tylko nie są biblijnymi zasadami, ale wręcz stoją w wyraźnej sprzeczności z tym, czego Biblia naucza.

Pastor DeMar stwierdza:

Kiedy Paweł argumentuje za sola fide, odwołuje się do Pisma: "Bo co mówi Pismo?" (Rz. 4,3). Kościół rzymskokatolicki dodałby: "i Tradycja".


Tylko… na jakiej to niby podstawie pastor tak twierdzi? To nie jest żaden argument, to demagogia. My w Kościele bardzo często używamy biblijnych argumentów. Szczególnie podczas dyskusji z protestantami. Zresztą, nawiązując do Scotta Hahna, on jest w tym szczególnie dobry. Zna Biblię jak niewielu ludzi na świecie i właśnie tam zawsze szuka on argumentów. Stwierdzenie pastora DeMara zatem jest zwykłą złośliwością, bez wielkiej wagi i bez oparcia w faktach.

Pastor DeMar:

Paweł sprzeciwił się Piotrowi, rzekomo pierwszemu z papieży, w obronie sola fide (Gal. 2,11), wykazując, że "człowiek zostaje usprawiedliwiony nie z uczynków zakonu, ale tylko przez wiarę [fide] w Chrystusa Jezusa" (w. 16).


Kolejna manipulacja. Mam wrażenie, że pastor DeMar, zarzucając Hanowi, że pisze do nie znających Biblii katolików, sam robi to samo. Pisze do nieznających Biblii protestantów. Tylko przy takim założeniu bowiem można "kupić" jego argumenty. Akurat w przywołanym przez niego wersecie (Gal 2,11) Paweł nie mówi nic ani o zasadzie sola fide, ani o usprawiedliwieniu, ale sprzeciwia się hipokryzji Piotra, który nie praktykował tego, co sam nauczał. I jeżeli ten werset nas czegoś uczy, to tylko tego, że czym innym jest nieomylna nauka papieży, a czym innym praktyka ich życia.

Nawiązując do poprzednio cytowanego fragmentu wypowiedzi Pana Jezusa o faryzeuszach zasiadających na katedrze Mojżesza widzimy i tutaj, że czym innym jest autorytatywne nauczanie, czym innym życie faryzeuszy, biskupów i papieża. Mieliśmy wielką łaskę posiadania przez ostatnie wieki świętych, wspaniałych papieży, ale nie zawsze w historii tak było. A sam Piotr swoją drogę do świętości miał bardzo krętą i z wieloma upadkami. Jednak to nie jest żaden argument ani za prawdziwością zasady sola fide, ani tym bardziej za zasadą sola Scriptura.

Werset 16 mówiący, że „człowiek osiąga usprawiedliwienie nie przez wypełnianie Prawa za pomocą uczynków, lecz jedynie przez wiarę w Jezusa Chrystusa, my właśnie uwierzyliśmy w Chrystusa Jezusa, by osiągnąć usprawiedliwienie z wiary w Chrystusa, a nie przez wypełnianie Prawa za pomocą uczynków, jako że przez wypełnianie Prawa za pomocą uczynków nikt nie osiągnie usprawiedliwienia” nie mówi o „dobrych uczynkach”, ale o „uczynkach prawa”, takich jak obrzezanie. Wystarczy przeczytać kontekst tej wypowiedzi, by to było jasne.

Pominę argumenty pastora DeMara z Dziejów Apostolskich, bo są one identyczne z poprzednimi. Pokazują, że Pismo było autorytatywne. Ale to nie jest żaden argument, bo tego zawsze Kościół nauczał. Nikt tu nie twierdzi inaczej. Jednak ani raz pastor DeMar nie pokazał nam, że to jest jedyne, co nas obowiązuje. Nie są to argumenty za wyłącznością Pisma, ale za tym, że Pismo jest natchnionym Słowem Bożym, a tu nie ma sprzeczności w naszych poglądach.

Dalej pastor DeMar stara się rozprawić z wersetami nakazującymi przestrzeganie Tradycji. To te same wersety, jakie i ja przytaczałem wcześniej. Pisze on:

A co z tymi fragmentami Pisma, które mówią o tradycji? Przysporzyły one wiele trudności Hahnom, a zwłaszcza II List do Tesaloniczan 2,15: "Przeto, bracia, trwajcie niewzruszenie i trzymajcie się przekazanej nauki (tradycji), której nauczyliście się czy to przez mowę, czy przez list nasz". Najpierw jednak spójrzmy na Stary Testament. Zanim został spisany, większość ludzi słyszało Słowo Boże "wielokrotnie i na wiele sposobów" (Hbr. 1,1). Czasami Słowo docierało w postaci słownych wypowiedzi, a czasami w formie spisanej. Z czasem te wszystkie fragmenty objawienia zostały zebrane w formie pisemnej, która w Nowym Testamencie nazwana jest Pismem lub Pismami. W czasach Jezusa ten zbiór spisanych objawień był już rozpoznany jak autorytatywny (Mt. 2,5; Łk. 2,22-24). Żaden sobór nie był potrzebny, by zatwierdzić te księgi. Kanon, czyli zbiór ksiąg Starego Testamentu, nie był produktem starotestamentowego Kościoła. "Kościół nie ma prawa kontrolować, tworzyć ani definiować Słowa Bożego. To raczej kanon kontroluje, tworzy i definiuje Kościół Chrystusa".



Cóż, po pierwsze nie jest to prawda. Nie było w czasach Jezusa ustalonego kanonu pism i każda grupa Żydów uznawała swój własny kanon. Saduceusze i Samarytanie uznawali tylko Torę, Prawo, faryzeusze także Proroków, diaspora miała swoją Septuagintę (z której przeważnie cytował także Jezus, a którą wraz z Żydami odrzucili później protestanci), a odkrycia zwojów w Qumran pokazują, że Esseńczycy uznawali jeszcze inny kanon za natchnione Słowo Boże. Dlatego też właśnie po tym, jak wielu Żydów uznało Jezusa za Mesjasza, faryzeusze zebrali się w roku 90 AD w Jamni by przedyskutować to zagadnienie. Jednak ten „sobór”, do którego odwołuje się bardzo wielu protestantów jako dowód na to, że Księgi Deuterokanoniczne (czy apokryfy, jak oni je nazywają) nie należą do Biblii, ani nie miał żadnego autorytatywnego prawa o decydowaniu o tym, ani nie wiemy czy rzeczywiście odrzucił jakiekolwiek Księgi. Jakby zatem na to nie patrzeć, nie było w czasach Jezusa żadnego jednoznacznego kanonu Biblii.

W tym kontekście stwierdzenie, że „To raczej kanon kontroluje, tworzy i definiuje Kościół Chrystusa" jest zupełnie bezsensowne. Jaki kanon? Ten uznawany przez faryzeuszy? Czy saduceuszy? Czy ten, jaki uznał Jezus? A jeżeli właśnie ten, to czemu go Luter, a za nim cały protestantyzm odrzucili?

"Kiedy powstał już kompletny zbiór spisanych objawień, zawsze odwoływano się do tego kanonu Pisma Świętego. Pismo plus tradycja nie wchodzi w rachubę".


To są ciągle opinie pastora, a nie odpowiedź na pytanie co ze słowami św. Pawła. Poza tym mamy tu logiczną sprzeczność. Paweł nakazuje przestrzegania tradycji w „kompletnym zbiorze spisanych objawień”. A zatem jego słowa są natchnionym Słowem Bożym. Nie można ich wyrzucić, czy uznać, że są już nieważne, bo on je napisał, gdy jeszcze nie był skompletowany Nowy Testament. Nic nam nie daje do tego prawa. Takie interpretowanie nie ma nic wspólnego z „sola Scriptura”, a jest wręcz jej zaprzeczeniem. Jest narzucaniem Pismom swej interpretacji, unieważniającej wyraźne i jasne słowa Pisma Świętego.


"Jezus potępia faryzeuszy właśnie za to, że religijne tradycje stawiali na równi z Pismem (Mk. 7,1-13). Rzymskokatolicka odpowiedź obala samą siebie: "Jezus nie potępił każdej tradycji, potępił tylko fałszywe tradycje, zarówno doktryny, jak i praktyki, które podkopują prawdę chrześcijaństwa". I właśnie o to chodzi".


No właśnie. Tu się zgadzamy. Problemem jest jednak wniosek, jaki pastor DeMar wyciąga z powyższego stwierdzenia:

Jak jednak można określić, która tradycja jest fałszywa? Sola Scriptura! Kościół rzymskokatolicki uważa jednak, że należy odwołać się do kościoła, którego autorytet oparty jest na Biblii i tradycji. Ale coś tu jest nie tak. W jaki sposób ktokolwiek mógłby stwierdzić, że tradycja kościoła rzymskokatolickiego jest fałszywa, jeśli miarą miałaby być właśnie ta tradycja?


To, czym jest Tradycja, jest dość jasne. Nie jest to tak, że Kościół sobie coś wymyśla, a potem stwierdza, że to jest Tradycja. My wiemy co jest Tradycją, bo albo nam to przekazują Ojcowie Kościoła, albo jest to coś, co robimy od czasów apostolskich. Jak np. chrzest niemowląt, czczenie Dnia Pańskiego w niedzielę, siedem sakramentów itd., itp. To się da zbadać, sprawdzić. Mamy tysiące dokumentów z historii Kościoła. Wiemy, co Kościół robił przez wieki. Wiemy zatem, czym ta Tradycja Apostolska jest.

I nie znaczy to wcale, że odrzucamy w jakikolwiek sposób Biblię, ale Biblia po prostu nie na wszystko nam daje odpowiedź. Nigdy nie miała takich ambicji. Kościół funkcjonował kilkadziesiąt lat zanim w ogóle powstała jakakolwiek część Nowego Testamentu i następne kilkadziesiąt, zanim NT został skompletowany. Co więcej, Pan Jezus sam niczego nie napisał i nie nakazał pisania czegokolwiek. Posłał swych uczni, by szli i nauczali, a nie by zaczynali spisywać cokolwiek. I Kościół nadal jest wierny temu nakazowi.


I dalej mamy zdumiewającą konkluzję pastora DeMara. Zdumiewającą, bo jest ona zupełnie niezgodna z tym, czego naucza Pismo Święte. A zatem pastor, pisząc swą opinię, sam sobie zaprzecza. Każe nam wierzyć w jego opinię, sprzeczną wyraźnie z II Tes 2,15 i uznać, że to jego słowa, a nie słowa apostoła Pawła są prawdziwe. Nic bowiem nie upoważnia nas do uwierzenia w taką interpretację:


Jak zatem Paweł pojmuje tradycję w II Tesaloniczan 2,15? Nowotestamentową tradycją jest nauczanie Jezusa ustnie przekazane apostołom. Właśnie dlatego Paweł mógł napisać następujące słowa: "Przypominam wam, bracia, ewangelię, którą wam zwiastowałem, którą też przyjęliście i w której trwacie, i przez którą zbawieni jesteście, jeśli ją tylko zachowujecie tak, jak wam ją zwiastowałem, chyba że nadaremnie uwierzyliście. Najpierw bowiem podałem wam to, co i ja przejąłem, że Chrystus umarł za grzechy nasze według Pism i że został pogrzebany, i że dnia trzeciego został w martwych wzbudzony według Pism" (1Kor. 15,1-4).
Z czasem to nowotestamentowe nauczanie, tradycje, zostało spisane w ten sam sposób, jak miało to miejsce w przypadku nauczania starotestamentowego. Kiedy został zamknięty kanon Starego Testamentu, zaczęto nazywać go Pismem. To samo dotyczy Nowego Testamentu. Po tym, jak nastąpił definitywny koniec porządku Starego Przymierza w roku 70, kanon Nowego Testamentu został zamknięty. Wszystkie księgi Nowego Testamentu powstały przed zniszczeniem Jerozolimy w 70 roku. Wszystko, co Bóg chciał nam powiedzieć o wierze i postępowaniu, możemy znaleźć z Biblii, objawieniu Starego i Nowego Testamentu.


Powyższe stwierdzenia kończące wypowiedź pastora DeMara pełne są nieścisłości i subiektywizmu. Ani stwierdzenie „Kiedy został zamknięty kanon Starego Testamentu” nie ma zbytniego sensu, bo to nastąpiło dopiero po raz pierwszy pod koniec IV wieku i dokonał tego właśnie Kościół, ani stwierdzenie, że wszystkie księgi NT powstały przed rokiem 70 nie jest wcale pewne. (Choć tu ja osobiście bym się chyba zgodził). Jest to jednak moja opinia, nie żadne autorytatywne stwierdzenie faktu. Ale już stwierdzenie, że „Wszystko, co Bóg chciał nam powiedzieć o wierze i postępowaniu, możemy znaleźć z Biblii, objawieniu Starego i Nowego Testamentu” jest wręcz sprzeczna z samą Biblią. Święty Jan bowiem nas uczy, że „Jest ponadto wiele innych rzeczy, których Jezus dokonał, a które, gdyby je szczegółowo opisać, to sądzę, że cały świat nie pomieściłby ksiąg, które by trzeba napisać”. (J 21,25)

Pastor stwierdza dalej:

Wszelka tradycja, która rozwinęła się w Kościele po tym czasie, nie nosi znamion objawienia i dlatego jej autorytet nie może równać się autorytetowi Pisma Świętego. Wszelkie wyznania wiary i katechizmy podlegają osądowi Pisma.

Na co odpowiem, że jeżeli ona rzeczywiście nie nosi znamion objawienia, to tak. To ma on rację. Ale Tradycja Apostolska jest właśnie nam objawiona. Albo raczej objawiona apostołom, a oni nam ją dalej przekazali. I odrzucenie jej jest odrzuceniem Słowa Bożego. Jak wspominałem wcześniej, sam Jezus nam obiecał, że da nam „innego Pocieszyciela, […] Ducha Prawdy, którego świat przyjąć nie może, ponieważ Go nie widzi ani nie zna. Ale wy Go znacie, ponieważ u was przebywa i w was będzie.” (J 14, 16-17) I dalej: „A Pocieszyciel, Duch Święty, którego Ojciec pośle w moim imieniu, On was wszystkiego nauczy i przypomni wam wszystko, co Ja wam powiedziałem.” (J 14, 26)

Zatem rozwój doktryny wiary, która została przekazana Kościołowi przez Jezusa, za pośrednictwem apostołów, nie jest czymś sprzecznym z Biblią. Jest to wypełnienie obietnicy danej Kościołowi przez Jezusa. Kościół Katolicki ma rzeczywiście Ducha Świętego, Ducha Prawdy, który prowadzi Go do pełnego poznania Prawdy, którą jest sam Jezus.

Zatem końcowy wniosek pastora:

Podstawowym błędem rzymskiego katolicyzmu jest odrzucenie zasady sola scriptura.


… jest zupełnie bezsensowny. Bo ani Kościół niczego nie odrzucał, ani zasada ta nie jest głoszona przez Biblię. Jest to nikomu nie znana do XVI wieku doktryna, wymyślona przez Lutra i istniejąca dziś w dziesiątkach (żeby nie powiedzieć tysiącach) wariantów. Sami protestanci nie mogą się zgodzić co ona ma niby oznaczać. Nic dziwnego zresztą, bo każdy mający choćby pobieżną znajomość Biblii widzi poważne trudności wynikające z uznania tej zasady. Nic zatem dziwnego, że człowiek tak dobrze znający Biblię jak Scott Hahn widział z całą ostrością wszystkie problemy tej zasady i że to także stało się kolejnym szczeblem na jego drodze do przygarnięcia pełni nauczania Jezusa, objawionej w Kościele Katolickim.

Friday, June 19, 2009

"W domu najlepiej". Rzecz o człowieku imieniem Scott Hahn.

Właśnie wznowiono w Polsce niezwykle ważną i wartościową książkę „W domu najlepiej”, której autorami są Scott i Kimberly Hahn. Jest to niezwykle ważna książka, bo niezwykle ważną osobą jest Scott Hahn. Ma on wręcz niemożliwy do przecenienia wpływ na amerykański Kościół i coraz większy (między innymi przez swoje wykłady w Rzymie) wpływ na cały Kościół Powszechny.

Hahn wychował się w domu, w którym o Bogu nie wspominało się wcale. Jako nastolatek wpadał często w konflikt z prawem i, jak sam mówi, dzielnicowy znał go po imieniu. Ktoś jednak wyciągnął do niego pomocną dłoń i opowiedział mu o Jezusie. Hahn szybko stał się gorącym wyznawcą chrześcijaństwa, w jego dość ekstremalnej, antykatolickiej formie.

Nie jest tu moim celem streszczanie życia Hahna. O tym, mam nadzieję, każdy przeczyta w jego książce. Wspomnę tylko, że w wieku 25 lat zaproponowano mu stanowisko dziekana wydziału teologicznego w Gordon-Conwell Theological Seminary, gdzie studiował. Tak szybko doceniono jego intelekt i osobistą świętość, jaka wręcz emanuje z tego faceta. On jednak już wtedy miał wiele wątpliwości…

Mówiąc o świętości, jego żona, Kimberly, która sama jest córką pastora, gdy studiowała wraz z mężem w Gordon-Conwell Theological Seminary, otrzymała zadanie napisania referatu o moralnych zagadnieniach stosowania środków antykoncepcyjnych. Oczywiście dla protestantów to jest „nieistniejący problem” i jej własny ojciec, gdy się pobierali i gdy udzielał im ślubu, zapytał jedynie jakiego rodzaju środka mają zamiar używać. Jednak studiując to zagadnienie Kimberly doszła do wniosków podobnych do nauki KK. Scott nie słyszał jej referatu, chodzili do innych klas, ale gdy znajomi zaczęli mu wspominać o tym niezwykłym, jak na protestanckie seminarium, referacie, poprosił żonę o przedstawienie tych argumentów. Zapewne z intencją pokazania jej gdzie popełnia błąd. Cóż, błędów nie znalazł, ale za to powiedział żonie co innego. Mianowicie to, że skoro rzeczywiście każda forma antykoncepcji jest niemoralna, to oni muszą odstawić pigułkę i zacząć stosować naturalne planowanie rodziny. Nawiasem mówiąc państwo Hahn mają dziś sześcioro dzieci…

Inne rzeczy pokazujące charakter tego człowieka to fakt, że już w czasie studiów postanowił on całkowicie oddać Bogu niedziele i nie studiować w te dni, nawet, gdy miał mieć egzaminy w poniedziałek. Mimo to, (a może dzięki temu?), ukończył Gordon-Conwell z honorowym tytułem „summa cum laude”, przyznawanym tylko najlepszym z najlepszych studentów uczelni. Także zawsze praktykowali oddawanie na potrzeby kościoła dziesięciu procent swoich dochodów, nawet, gdy, wydawałoby się, całe 100% nie wystarczało na życie szybko powiększającej się rodziny.

Gdy zatem jego studia teologiczne, które prowadził zawsze, nawet po otrzymaniu dyplomu, przekonały go, że to Kościół Katolicki jest tym prawdziwym Kościołem, Kościołem założonym przez samego Jezusa, nie pozostawało mu nic innego, jak zostać katolikiem. Tylko… Tylko, że to jest dużo łatwiej powiedzieć niż zrobić. Nie dlatego, że Kościół robi jakieś trudności, ale dlatego, że życie ma swoje wymagania, a taka decyzja stawia to życie na głowie.

Hahn został katolikiem w roku 1986. Miał już wtedy troje dzieci, żona nie pracowała, a on przed swoją konwersją był pastorem. Jednak decyzja wstąpienia do Kościoła Katolickiego musiała spowodować utratę pracy i dodatkowo powodowała utratę większości znajomych i przyjaciół, nie wspominając nawet o obniżeniu się statusu społecznego. W USA bowiem ciągle WASP, White Anglo-Saxon Protestant” jest kimś „lepszym” od tych wszystkich imigrantów z Irlandii, Włoch, Polski i Meksyku, z którymi się ciągle kojarzy katolicyzm.

Nie ma żadnych dobrych argumentów za tym, by zostać w USA katolikiem. Żadnych, poza Prawdą. Nauka Kościoła jest wymagająca, status społeczny niski, a nagroda dopiero w niebie. Nic dziwnego, że ponad 50 milionów Amerykanów może się określić jako „byli katolicy”. Zmiany wyznania, czy przynależności do takiego, czy innego zgromadzenia wiernych są tu czymś zupełnie normalnym. W potocznym języku istnieje nawet popularne określenie takiego zachowania. Jest to „chuch hopping”, przeskakiwanie z kościoła do kościoła. Robią to niemal wszyscy protestanci. Tym bardziej, że większość zborów i wspólnot nie ma żadnych formalnych zasad przyjmowania do siebie. Wystarczy się pokazać.

Jednak to szukanie wspólnoty, która nam najbardziej odpowiada nigdy nie dotyczyło Kościoła Katolickiego. Do Kościoła się nie „wskakuje”. Proces przyjęcia jest długi i żmudny. Wiąże się z obowiązkiem poznania nauki Kościoła i z obowiązkiem uznania tego, czego Kościół naucza za Prawdę. A zatem wiąże się także ze zmianą sposobu życia. Taki krok jest trudny i dla wielu niezrozumiały. Ale taki krok, w wieku 29 lat, zrobił Scott Hahn i o tym pisze w swojej książce.

Dlaczego jednak ja o tym teraz wspominam? Z kilku powodów. Po pierwsze dlatego, że jego książka jest wspaniałym podręcznikiem apologetycznym. On doskonale, jasno i klarownie uczy nas nie tylko tego, co wszyscy, jako katolicy, powinniśmy wiedzieć, ale uczy nas tego w taki sposób, że po przeczytaniu tej książki będziemy wiedzieli jak odeprzeć zarzuty przeciw dogmatom i nauczaniu Kościoła przedstawiane przez coraz częstszych także w Polsce bardzo antykatolicko nastawionych fundamentalistów chrześcijańskich.

Po drugie, jak już wspominałem wcześniej, Hahn jest osobą znaczącą w amerykańskim Kościele. Ma niesamowity wpływ na wielu katolików, od szeregowych członków Kościoła, po biskupów. Ma też niesamowity wpływ na protestantów, tych, którzy byli kiedyś katolikami i tych, którzy całe życie byli członkami innych wspólnot. Niektórzy wręcz twierdzą, że teraz więcej już ludzi wraca do Kościoła, nić go opuszcza. I nie jest to wyłącznie zasługa tylko Scotta Hahna, ale bez wątpienia on ma na to olbrzymi wpływ.

Marcus Grodi, inny konwertyta, były pastor, kolega Hahna z Gordon-Conwell Theological Seminary (nawrócił się właśnie pod wpływem swego byłego kolegi ze szkoły), prowadzi w telewizji EWTN cotygodniową audycję „The Journey Home”. Są to wywiady- świadectwa z osobami, które odkryły piękno Kościoła i zostały katolikami. O ile wiem, telewizja „Trwam” w soboty retransmituje te programy. Jedną z rzeczy, jakie się tam rzucają w oczy i jakie były widoczne szczególnie dawniej, to powtarzające się słowa „I wtedy ktoś mi dał taśmę z wykładem Scotta Hahna…” lub podobne. Teraz jest to coraz rzadsze nie dlatego, że wpływ Hahna się zmniejsza, ale dlatego, że już mamy wręcz całkiem nowe pokolenie nowych katolików mających wpływ na nowe generacje Amerykanów. Hahn staje się w pewnym sensie „patriarchą” tego zdumiewającego zjawiska.

Ja poznałem osobiście Scotta Hahna. Byłem uczestnikiem kilku konferencji, na których on miał wykłady, a ostatnio byłem na pielgrzymce w Ziemi Świętej, gdzie Scott, Kimberly i trójka ich dzieci byli moimi współpielgrzymami. Wiele tego, co ja wiem na temat naszej wiary, wiem dzięki niemu i to głownie dzięki niemu nigdy nie opuściłem Kościoła Katolickiego. Piszę tu tylko o ludzkim aspekcie, bo oczywiście prawdziwą przyczyną tego, co się dzieje w amerykańskim Kościele i w życiu moim i Hafnów jest niewątpliwie Duch Święty. Ale On wybiera ludzi, by kontynuowali Jego dzieło i Scott Hahn niewątpliwie jest takim wybranym. Wybranym, który całym sercem odpowiedział Bogu na to wezwanie.

Scott Hahn jest teraz Profesorem Teologii i Biblii na Franciszkańskim Uniwersytecie w Steubenville w Ohio. Jest też założycielem i prezydentem Saint Paul Center for Biblical Theology. Wykłada także w katolickich seminariach duchownych, jest częstym gościem w Rzymie, gdzie także prowadzi serie wykładów. I pisze książki, których coraz więcej zaczyna ukazywać się w polskich tłumaczeniach. Wszystkie są godne polecenia, jednak ta historia Scotta i Kimberly, ich droga do Kościoła, jest w pewnym sensie najważniejsza. Bez tego kroku bowiem niemożliwe byłyby kolejne. Serdecznie polecam każdemu tę książkę, póki jeszcze jej nakład nie został ponownie wyczerpany.

W Internecie jest dostępny wywiad z Hahnem, który kiedyś opublikowała „Fronda”. Są też dostępne dwa rozdziały jego książki. Oba te źródła udostępniłem także na moim forum. Zapraszam do przeczytania zarówno wywiadu, jak i fragmentów jego książki. Myślę, że przekonają one każdego do zakupu całej książki. Będzie to na pewno mądrze wydane dwadzieścia złotych.

Image Hosted by PicturePush Image Hosted by PicturePush Image Hosted by PicturePush Image Hosted by PicturePush Image Hosted by PicturePush Image Hosted by PicturePush










Wednesday, June 10, 2009

Corpus Christi

Dzisiaj obchodzimy w Kościele Powszechnym uroczystość Bożego Ciała. Jest to święto, które powinno nam przypomnieć czym jest Eucharystia i w co (albo raczej w Kogo) tak naprawdę powinniśmy wierzyć.

W Polsce chyba nie jest jeszcze tak źle z wiarą w prawdziwą obecność Jezusa w Eucharystii, choć nie jestem do końca przekonany, czy rzeczywiście wszyscy w to wierzą. Wiemy jednak, że poza katolikami i kościołami ortodoksyjnymi inni chrześcijanie nie uznają realiów Eucharystii i negują dosłowność nauczania Jezusa w tej kwestii.

Jest to zresztą zrozumiałe, gdyż w momencie uwierzenia nic by ich nie mogło powstrzymać od połączenia się z nami w jednym Kościele. Łączy nas przecież miłość do Pana Jezusa, więc gdyby odkryli tę prawdę , że On rzeczywiście jest cały, Ciało i Krew, Dusza i Bóstwo, obecny w sakramencie Eucharystii, że On osobiście przychodzi do naszego serca podczas każdej mszy świętej, niewątpliwie staliby się natychmiast członkami Kościoła.

Ale jak to jest naprawdę z naszą wiarą? Bo przecież „wierzyć” nie oznacza tylko akceptacji mentalnej, intelektualnej. Ta też jest ważna i do tego jeszcze wrócę, ale najpierw chciałem zwrócić uwagę na inny trochę aspekt naszej wiary.

Prawdziwa wiara objawia się w czynach. Pan Jezus sam powiedział: Nie każdy, który Mi mówi: Panie, Panie!, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie. (Mt7,21) Święty Jakub także o tym mówi: Tak jak ciało bez ducha jest martwe, tak też jest martwa wiara bez uczynków. (Jk 2,26)

Wyobraźmy sobie taką sytuację: Ja mówię dzieciom: „Posprzątajcie w swoich pokojach, zróbcie zadania, umyjcie się i idźcie spać” , a one do mnie: „Tatusiu kochany, wierzymy Ci, że nam tak powiedziałeś. I kochamy Cię bardzo”. Po czym dalej oglądają telewizję nic nie robiąc z tych rzeczy, o które je prosiłem. Czy ich postępowanie wskazywałoby na to, że rzeczywiście mnie kochają? Czy ja byłbym w takiej sytuacji usatysfakcjonowany ich postępowaniem? Oczywiście, że nie. Chcąc okazać mi miłość i szacunek powinny one od razu zrobić to, o co prosiłem. Inaczej mógłbym mieć pewne wątpliwości w stosunku do ich prawdziwych odczuć do mojej osoby.

Gdy zmarł nasz papież, Jan Paweł II, cały świat pokazał, jak bardzo go kochał. Miliony ludzi z Polski przyjechały do Rzymu, nie zważając na koszty i na fakt, że wiedzieli, że trudno będzie dotrzeć nawet w okolice placu Świętego Piotra. Ale prawdziwa miłość nie zważa na takie drobiazgi. Po prostu czujemy wewnętrzną potrzebę, że musimy coś zrobić.

Wróćmy jednak do Eucharystii. Do prawdziwej obecności Jezusa w tym Sakramencie. I odpowiedzmy sobie szczerze na takie pytanie: Kiedy ostatnio spędziliśmy czas na adoracji Najświętszego sakramentu? Jeżeli naprawdę wierzymy, jeżeli Jezus jest obecny w każdym kościele, czeka na nas w tabernakulum, kiedy ostatni raz przyszliśmy do Niego tak, po prostu, żeby pogadać?

W Krakowie w kilku co najmniej kościołach jest eksponowany Najświętszy Sakrament przez cały dzień. W kościele Mariackim na Rynku i u Jezuitów na Kopernika i pewnie w jeszcze innych. W Bazylice Miłosierdzia w Łagiewnikach jest całodobowa Adoracja. Ile razy jestem w Krakowie, przechodzę koło tych kościołów niemal każdego dnia i zawsze staram się wejść tam na chwilkę, odmówić część różańca, porozmawiać z Panem. Zawsze też jest tam kilkanaście osób. Ale trudno mówić o tłumach.

Gdy papież odwiedzał Polskę, czy też gdy przyjeżdża jakaś gwiazda filmowa, albo zespół muzyczny, czy też znana drużyna piłkarska, setki tysięcy ludzi pragnie zobaczyć swych idoli, bohaterów. Pewnie nie ma w tym nic złego. Gdy kogoś kochamy, gdy kogoś idealizujemy, gdy ktoś jest naszym bohaterem, pragniemy być blisko, pragniemy mu dać odczuć, jak bardzo go kochamy.

Ale w takim razie dlaczego w tych kapliczkach, gdzie Pan Jezus na nas czeka, jest tylko kilka emerytek? Parę młodych ludzi też zawsze się modli, muszę być uczciwy. Ale trudno mówić o tłumach. Zwłaszcza ciężko zobaczyć ludzi w tzw. średnim wieku. Wygląda na to, że największy problem z wiarą ma chyba moje pokolenie. Ci ani młodzi, ani starzy. "Baby boomers", czyli wyż demograficzny. Ci zagonieni za karierą, ci z trudem wiążący koniec z końcem, nie mający czasu na „marnowanie” go na modlitwę.

Cóż, gdyby tylko wiedzieli… Gdyby pamiętali te słowa Jezusa: Nikt nie może dwom panom służyć. Bo albo jednego będzie nienawidził, a drugiego będzie miłował; albo z jednym będzie trzymał, a drugim wzgardzi. Nie możecie służyć Bogu i Mamonie. (Mt 6,24)

I nie mówię tu o jakimś buncie, o świadomym odrzuceniu Boga dla dóbr tego świata. Wielu z nas uważa się za katolików, za chrześcijan. Ale gdy nie mamy czasu na poświęcenie go na rozmowę z Jezusem, na odwiedzenie Go w Najświętszym Sakramencie, to nasze działanie, to co robimy, mówi głośniej niż słowa.

Odmówienie jednej części różańca to około 20 minut. Pół godziny, gdy chcemy to zrobić naprawdę w skupieniu i nie spiesząc się. To tyle, ile trwa jedna telenowela, czy wiadomości w telewizji. Jedna dziesiątka to pięć minut. A przecież wiele osób twierdzi, że i na to nie ma czasu. Hmmm. Papież miał czas na odmawianie różańca. I na odmawianie liturgii godzin. I na spotkania z ludźmi. I na pisanie. I na mszę. I na adorację. Jak on to robił? Może gdzieś słyszał o tym, że najpierw trzeba wrzucać duże kamienie? A może po prostu nie oglądał telewizji?

Skąd jednak wzięła się ta nasza wiara, że Jezus jest obecny w Eucharystii? Uczy nas tego Kościół, bo On sam nas tego nauczał.

W szóstym rozdziale Ewangelii Świętego Jana najpierw czytamy o cudownym rozmnożeniu chleba. Jan nie zapomina też ustawić swego opowiadania w kontekście paschalnym. Zaznacza on: A zbliżało się święto żydowskie, Pascha. (J 6,4) Dalej jest znane nam wszystkim opowiadanie o tym, jak Jezus nakarmił tysiące ludzi. Zdobył On w ten sposób wielu zwolenników. Gdyby to były czasy pisania sprawozdań, miałby się czym pochwalić.

Sprawozdań nie pisano wtedy, ale każdy nauczyciel pragnął mieć swoich wyznawców. Prestiż takiego rabina, który miał ich wielu był na pewno większy, niż takiego, który nie miał żadnych naśladowców i uczni. Ale Jezusowi nie chodziło o poklask, o statystyki, o zdobywanie wyznawców „kiełbasą wyborczą”. Jemu chodziło o prawdę. Nawet, gdy ta prawda była trudna do przyjęcia.

W dalszej części rozdziału szóstego Jan przekazuje nam słowa Jezusa o tym, że musimy spożywać Jego ciało: Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje ciało za życie świata.(J 6,51).

Oczywiście niektórzy interpretują te słowa symbolicznie. Co dziwniejsze, zwłaszcza ci tak robią, którzy zarzucają katolikom, że oni nie wierzą w dosłowny przekaz Biblii. Mówię tu o niektórych zborach baptystów czy innych fundamentalistów, wierzących przykładowo, że świat rzeczywiście powstał w sześć dni. Ale Jan nie pozostawia nam żadnego marginesu do takiej interpretacji. Przez kilka następnych wersetów wyraźnie pokazuje, że nie były to slowa symboliczne. Jak nigdzie indziej w całej Biblii, czterokrotnie powtarza to, co nam chce tu przekazać.

Jezus nie raz używał symboli. Mówiąc o sobie jako o bramie, czy drodze, mówił symbolicznie. Ale tu nie zaistniała taka sytuacja i wszyscy z tego zdawali sobie sprawę. Żydów zaszokowały Jego słowa. Sprzeczali się więc między sobą Żydzi mówiąc: Jak On może nam dać /swoje/ ciało do spożycia? (J 6,52). Jezus więc wyjaśnia: Rzekł do nich Jezus: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie. Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym. Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym napojem. Kto spożywa moje Ciało i Krew moją pije, trwa we Mnie, a Ja w nim. (J6,53-56).

Musimy tu też pamiętać, że prawo Mojżeszowe zabraniało, pod karą wykluczenia z Synagogi, spożywania krwi. Słowa Jezusa były więc szokujące z wielu powodów. Niemniej jednak nie da się nie zauważyć, że mówił On serio. Nawet to „zaprawdę, zaprawdę…” w oryginale “amen, amen”, słowa zaprzysiężenia. Jezus powiedział: „Przysięgam, że mówię prawdę. Musicie spożywać moje Ciało I pić moją Krew, aby osiągnąć życie wieczne”.

Jezus stracił niemal wszystkich swych wyznawców w tym dniu. Syte tłumy przeraziły się tego, co ten dziwny Nauczyciel mówił. Sam Piotr, na pytanie, czy i on odejdzie, odpowiedział: Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego. (J 6, 68b). Niemalże jakby chciał powiedzieć: “Panie! Poszlibyśmy I my, ale nie mamy gdzie… “ Został, bo uwierzył, ale nie każdy z apostołów uwierzył. Święty Jan tutaj właśnie nam mówi po raz pierwszy o tym, który nie uwierzył: Na to rzekł do nich Jezus: Czyż nie wybrałem was dwunastu? A jeden z was jest diabłem. Mówił zaś o Judaszu, synu Szymona Iskarioty. Ten bowiem – jeden z Dwunastu – miał Go wydać. (J 6,70,71).

Znamienne, że właśnie w tym kontekście, kontekście nauki o Eucharystii, pierwszy raz Jezus mówi o zdradzie Judasza. I niejako pokazuje nam, że niewiara w Eucharystię jest działaniem szatańskim w naszym życiu.

Tu jeszcze interesujący fakt dla wszystkich tych zafascynowanych „znakiem bestii”, trzema szóstkami. Co prawda wyjaśnienie symbolu „666” z Apokalipsy jest raczej proste. Najprawdopodobniej chodzi tu o Nerona, gdyż to właśnie jego nazwisko odczytane numerycznie daje liczbę 666. (W wielu starożytnych językach nie było osobnych symboli dla cyfr, ale niektóre litery miały podwójne znaczenie: jako cyfra i liczba, do dziś przecież i my czasem tak zapisujemy lata). Niemniej jednak ciekawy jest fakt, że właśnie w Ewangelii Jana, który jest także autorem Apokalipsy, właśnie werset 66 w 6. rozdziale mówi o tych, którzy odeszli, nie wierząc w słowa Jezusa: Odtąd wielu uczniów Jego odeszło i już z Nim nie chodziło. (J 6,66)To tylko ciekawostka, numeracja wersetów nie pochodzi od Jana, jest znacznie późniejsza i prawdopodobnie jest to tylko przypadek. Choć z drugiej strony nie wiem, czy w Biblii cokolwiek się dzieje przypadkowo. Na pewno jednak nie jest to nauka Kościoła, a jedynie moja spekulacja. Albo raczej interesujący zbieg okoliczności.

Uczniowie Jezusa nie wiedzieli jeszcze długo, w jaki sposób mają spożywać swego Pana. Zaufali mu i dopiero podczas ich ostatniej wspólnej wieczerzy paschalnej Jezus pokazał im, jak będzie możliwe przyjmowanie Go jako pokarmu: A gdy oni jedli, Jezus wziął chleb i odmówiwszy błogosławieństwo, połamał i dał uczniom, mówiąc: Bierzcie i jedzcie, to jest Ciało moje. Następnie wziął kielich i odmówiwszy dziękczynienie, dał im, mówiąc: Pijcie z niego wszyscy, bo to jest moja Krew Przymierza, która za wielu będzie wylana na odpuszczenie grzechów. (Mt 26,26-28)

Święty Paweł pisząc do Koryntian uczy ich o tej rzeczywistości prawdziwej obecności Jezusa w Eucharystii i ostrzega: Ilekroć bowiem spożywacie ten chleb albo pijecie kielich, śmierć Pańską głosicie, aż przyjdzie. Dlatego też kto spożywa chleb lub pije kielich Pański niegodnie, winny będzie Ciała i Krwi Pańskiej. Niech przeto człowiek baczy na siebie samego, spożywając ten chleb i pijąc z tego kielicha. Kto bowiem spożywa i pije nie zważając na Ciało [Pańskie], wyrok sobie spożywa i pije. Dlatego to właśnie wielu wśród was słabych i chorych i wielu też umarło. (1 Kor 11,26-30)

Niech mi ktoś, kto uważa Eucharystię za symbol, powie: Jak symbol może powodować chorobę i śmierć? Nawet, jeżeli św. Paweł mówi tu o chorobie i śmierci duszy? Jak spożywanie symbolu może być niegodne? Jak może być powodem wyroku na kogokolwiek?W Polsce na szczęście mamy jeszcze tradycję godnego przyjmowania Jezusa. Nawet uważam, że wielu z nas powinno częściej przystępować do tego sakramentu. Jezus przecież, gdy dotykał chorych, cierpiących, a nawet martwych, przywracał im zdrowie i życie. Nikt z nas nie jest perfekcyjny i nikt z nas nie jest godny Go przyjąć, ale gdy Go przeprosimy, gdy szczerze powtórzymy za setnikiem te słowa: „Panie, nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie…” możemy i powinniśmy Go przyjąć.

W Stanach jest chyba gorzej. Naprawdę na palcach jednej ręki można policzyć osoby, które nie przystępują do tego sakramentu podczas mszy w naszej parafii. A nasz kościół mieści ponad tysiąc osób.

Nie ma więc grzeszników w naszym kościele. Spowiedź w parafii liczącej 7500 rodzin jest oferowana tylko przez dwie godziny w tygodniu i jakoś nie widać tłumów i długich kolejek. Co więcej, odnoszę wrażenie, że widzę ciągle te same osoby przy konfesjonale. Cóż, jak już wspomniałem przed sekundą, nie ma grzeszników w naszym kościele. I jak już wspominałem nie raz w swych felietonach, wszystkich ludzi możemy podzielić na grzeszników, którzy myślą, że są świętymi i świętych, którzy myślą, że są grzesznikami. Pewnie dlatego Jan Paweł II spowiadał się co tydzień.

Ostatni rok pontyfikatu Jana Pawła Wielkiego był Rokiem Eucharystii. Nie bez powodu. To właśnie Eucharystia jest nazwana „źródłem i szczytem życia Kościoła”:

1324 Eucharystia jest "źródłem i zarazem szczytem całego życia chrześcijańskiego". Inne zaś sakramenty, tak jak wszystkie kościelne posługi i dzieła apostolstwa, wiążą się ze świętą Eucharystią i do niej zmierzają. W Najświętszej bowiem Eucharystii zawiera się całe duchowe dobro Kościoła, a mianowicie sam Chrystus, nasza Pascha".

1325 "Eucharystia oznacza i urzeczywistnia komunię życia z Bogiem i jedność Ludu Bożego, przez które Kościół jest sobą. Jest ona szczytem działania, przez które Bóg w Chrystusie uświęca świat, a równocześnie szczytem kultu, jaki ludzie w Duchu Świętym oddają Chrystusowi, a przez Niego Ojcu".

1326 W końcu, przez celebrację Eucharystii jednoczymy się już teraz z liturgią niebieską i uprzedzamy życie wieczne, gdy Bóg będzie wszystkim we wszystkich.

1327 Eucharystia jest więc streszczeniem i podsumowaniem całej naszej wiary. "Nasz sposób myślenia zgadza się z Eucharystią, a Eucharystia ze swej strony potwierdza nasz sposób myślenia". (Katechizm Kościoła Katolickiego)

Nie „przegapmy” więc dziś tego święta. I jeżeli naprawdę wierzymy, (a jako katolicy powinniśmy, bo nauka o prawdziwej obecności Jezusa jest dogmatem naszej wiary), odwiedźmy Go czasem w tabernakulum. Porozmawiajmy z Nim. On na nas czeka. I nie bójmy się przyjmować Go często do naszego serca podczas mszy. Oczywiście, nie wtedy, gdy grzech ciężki pozbawił nas Łaski. Ale nie każdy grzech jest śmiertelny, a grzechy lekkie, choć także są obrzydlistwem w oczach Pana, zostają nam wybaczone, gdy żałujemy i przyjmujemy Go do naszego serca.

Na koniec jeszcze dwie rzeczy. Wspomniałem wcześniej o karze wykluczenia z synagogi za spożywanie krwi. Księga Kapłańska podaje tak nam to podaje: Bo życie wszelkiego ciała jest we krwi jego – dlatego dałem nakaz synom Izraela: nie będziecie spożywać krwi żadnego ciała, bo życie wszelkiego ciała jest w jego krwi. Ktokolwiek by ją spożywał, zostanie wyłączony. (Kpł 17,14)

Jezus oczywiście doskonale znał ten przepis, ale to jest właśnie dokładnie to, o co Mu chodziło. Żeby odejść od skorumpowanej religii skupionej wokół Świątyni Jerozolimskiej i stać się uczestnikiem Nowego Przymierza. Przyjąć Krew Jezusa, która naprawdę zawiera życie wieczne i stać się członkiem Kościoła Powszechnego, który jest wypełnieniem Starego Przymierza i w którym mamy prawdziwą Ofiarę Baranka i prawdziwą ucztę dającą nam pokarm gwarantujący życie wieczne. "Nie wlewa się młodego wina w stare bukłaki". Wykluczenie z Synagogi było zatem koniecznym krokiem.

Druga sprawa, to kontrowersja dotycząca wersetu 6,63 Ewangelii Jana: Duch daje życie; ciało na nic się nie przyda. Słowa, które Ja wam powiedziałem, są duchem i są życiem. Protestanci i fundamentaliści często używają go, żeby pokazać, że jednak Jezus mówił symbolicznie, że to słowa są życiem, nie samo ciało, nie chleb.

Cóż, jak ktoś nie widzi tego, co czyta, ale stara się przy pomocy tekstu udowodnić to, co sam sobie wymyślił, to zawsze znajdzie pretekst, aby potwierdzić swoją błędną interpretację. Ale nie można podczas egzegezy tekstu przekreślić kilkudziesięciu wersetów tylko dlatego, że mamy jeden mówiący coś, co pozornie jest sprzeczne z całym poprzednim tokiem narracyjnym. Pozornie, bo Jezus wcale nie mówi tu o swoim Ciele, ale o „cielesności” swych słuchaczy. Mówi, że zrozumieć Go można tylko, gdy podejdzie się do nich duchowo, gdy zrozumie się głębię tego, co On chce nam przekazać, a nie tylko „kulinarnie”, skupiając się na pozornej absurdalności wyobrażenia przeżuwania Ciała naszego Pana.

Święty Paweł także mówi w swych listach o tym rozgraniczeniu, miedzy człowiekiem „cielesnym”, a „duchowym”: Wiemy przecież, że Prawo jest duchowe. A ja jestem cielesny, zaprzedany w niewolę grzechu. (Rz 7,14) A ja nie mogłem, bracia, przemawiać do was jako do ludzi duchowych, lecz jako do cielesnych, jako do niemowląt w Chrystusie. Mleko wam dałem, a nie pokarm stały, boście byli niemocni; zresztą i nadal nie jesteście mocni. Ciągle przecież jeszcze jesteście cieleśni. Jeżeli bowiem jest między wami zawiść i niezgoda, to czyż nie jesteście cieleśni i nie postępujecie tylko po ludzku? (1 Kor 3,1-3)

O tym właśnie mówił Jezus na zakończenie swej nauki o Eucharystii. O duchowym zrozumieniu faktu, że spożywanie Jego Ciała jest konieczne do zbawienia, bo daje nam życie wieczne. Tylko taka interpretacja jest logiczna i nie powoduje sprzeczności z tymi wszystkimi wcześniejszymi słowami Jezusa. Zresztą, gdyby było inaczej, czy nie powiedziałby On sam tego, gdy tysiące nakarmionych przez niego uczni odeszło? Oni wszyscy doskonale wiedzieli, że Jezus nie używa tu wcale symbolicznego języka. Wszyscy słuchacze Jezusa zrozumieli go dosłownie i dlatego odeszli.

A my? A my, mam nadzieję, także Go rozumiemy dosłownie i dlatego jesteśmy katolikami. I o tej prawdzie nam przypomina dzisiejsze święto.