Monday, February 25, 2008

Orędzie z Medjugorie 25 II 2008

„Drogie dzieci! W tym czasie łaski ponownie wzywam was do modlitwy i wyrzeczenia. Niech wasz dzień przeplatają krótkie żarliwe modlitwy w intencji wszystkich, którzy nie poznali miłości Bożej. Dziękuję wam, że odpowiedzieliście na moje wezwanie.”

Saturday, February 23, 2008

Żony niechaj będą poddane swym mężom, jak Panu (Ef 5,22)

Biblia często porównuje stosunek Boga do ludzi do matrymonialnego związku. Pieśń nad Pieśniami to jeden z przykładów. Innym przykładem jest prorok Ozeasz, który poślubił na żądanie Pana nierządnicę, by w ten sposób pokazać Izraelitom, jak niewierną oblubienicą są oni w stosunku do Boga. W Starym Testamencie to właśnie przede wszystkim wybrany naród, Izrael, jest przedstawiany jako Oblubienica Pana. W Nowym Testamencie Kościół, ten nowy Lud Boży, jest Jego Oblubienicą. Pan Jezus bardzo często mówiąc o Królestwie Bożym wspomina o weselnej uczcie, w przypowieściach ukazuje nam obrazy z wesela i nawet na miejsce swego pierwszego cudu wybrał weselną uroczystość w Kanie. Sam siebie nazywa „panem młodym” gdy uczniowie Jana Chrzciciela pytają Go dlaczego Jego uczniowie nie poszczą:

Wtedy podeszli do Niego uczniowie Jana i zapytali: Dlaczego my i faryzeusze dużo pościmy, Twoi zaś uczniowie nie poszczą? Jezus im rzekł: Czy goście weselni mogą się smucić, dopóki pan młody jest z nimi? Lecz przyjdzie czas, kiedy zabiorą im pana młodego, a wtedy będą pościć. (Mt 9,14-15)

Także Święty Paweł nawiązuje do tego wyobrażenia i w Liście do Efezjan przedstawia Kościół jako Ciało Jezusa, a Jego jako Głowę Kościoła:


Jego samego ustanowił nade wszystko Głową dla Kościoła, który jest Jego Ciałem. (Ef 1:22b-23a)

Czasem wyobrażamy sobie jakiś taki dziwny twór, hybrydę, gdzie Jezus jest głową, a my torsem, rękami, nogami, zmysłami, itd., itp. Tym bardziej, że w innym miejscu Paweł rzeczywiście porównuje naszą rolę w Kościele do roli poszczególnych organów w ludzkim organizmie:


Podobnie jak jedno jest ciało, choć składa się z wielu członków, a wszystkie członki ciała, mimo iż są liczne, stanowią jedno ciało, tak też jest i z Chrystusem.[…] Ciało bowiem to nie jeden członek, lecz liczne [członki]. Jeśliby noga powiedziała: Ponieważ nie jestem ręką, nie należę do ciała - czy wskutek tego rzeczywiście nie należy do ciała? Lub jeśliby ucho powiedziało: Ponieważ nie jestem okiem, nie należę do ciała - czyż nie należałoby do ciała? Gdyby całe ciało było wzrokiem, gdzież byłby słuch? Lub gdyby całe było słuchem, gdzież byłoby powonienie?[…] I tak ustanowił Bóg w Kościele najprzód apostołów, po wtóre proroków, po trzecie nauczycieli, a następnie tych, co mają dar czynienia cudów, wspierania pomocą, rządzenia oraz przemawiania rozmaitymi językami. (1 Kor 12, 12,14-17,28)

Jednak, wydaje mi się, w Liście do Efezjan jest mowa o czym innym. Nasze role w Kościele niewątpliwie są różne i każdy ma coś innego do spełnienia. Jednak Efezjanom Paweł pisze nie tyle o roli poszczególnych członków Kościoła, co o tym, czym jest Kościół. Cały ten list jest listem „eklezjalnym”, kościelnym. Z pośród wszystkich miejsc Paweł najwięcej czasu spędził właśnie w Efezie. Tam także mieszkała Maryja i tam był biskupem Jan Apostoł i Tymoteusz. Z wszystkich miejsc na świecie Kościół był tam chyba najlepiej ugruntowany. Mieszkańcy Efezu byli najlepiej poinstruowani w wierze. Przez całe lata chrześcijanie mogli słuchać nauk świętego Pawła i świętego Jana. Szkoda tylko, że nie było możliwości nagrywania tych kazań… Tym bardziej powinniśmy dziękować Bogu za Kościół, który zachował w swej Tradycji ich naukę.

W piątym rozdziale Listu do Efezjan Paweł wyjaśnia dokładniej co miał na myśli mówiąc o tym, że Jezus jest głową Kościoła, a my Jego ciałem. Wyjaśnia to właśnie na przykładzie małżeństwa. Ja, gdy niemal trzydzieści lat temu poślubiłem moją oblubienicę, stała się ona moim ciałem. A ja stałem się jej głową. Ale nie obciąłem jej głowy i nie przyszyłem mojej do jej korpusu. Stało się to zupełnie inaczej. Tak, jak zapowiada sam Bóg już na samym początku, w Księdze Rodzaju:


Dlatego to mężczyzna opuszcza ojca swego i matkę swoją i łączy się ze swą żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem. (Rdz 2,24)

W piątym rozdziale Listu do Efezjan Święty Paweł pisze:


Żony niechaj będą poddane swym mężom, jak Panu, bo mąż jest głową żony, jak i Chrystus - Głową Kościoła: On - Zbawca Ciała. Lecz jak Kościół poddany jest Chrystusowi, tak i żony mężom - we wszystkim. Mężowie miłujcie żony, bo i Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie (Ef 5,22-25)

Nie bez przyczyny tylko wers 22 jest tytułem tego tekstu. Przede wszystkim tytuł powinien być krótki, ale nie tylko to było powodem. Taki wybór miał także na celu sprowokować i zachęcić do czytania. Nie brakuje bowiem w naszym społeczeństwie szowinistów, którzy nawet w Biblii będą szukać usprawiedliwienia dla swych niemoralnych postępków. Nie sugeruję tu oczywiście w najmniejszym nawet stopniu, by ktokolwiek z czytelników zaliczał się do tej grupy ludzi, ale myślę, że być może był ktoś ciekawy, jak ja wybrnę z tego „trudnego” wersetu. Wersetu, który przecież jest częścią depozytu wiary. Który jest Słowem Bożym.

Patrząc na takie fragmenty Biblii które pozornie są kontrowersyjne, zawsze musimy pamiętać, że tekst bez kontekstu jest tylko pretekstem. Pretekstem do czegokolwiek, co sami chcemy udowodnić. Manipulować tekstami z Biblii jest bardzo łatwo. Dlatego zawsze trzeba zobaczyć cały kontekst „kontrowersyjnej” wypowiedzi. A tutaj kontekst jest jednoznaczny. Pokazuje wyraźnie, że jeżeli ktoś ma w małżeństwie łatwiejszą rolę do spełnienia, to na pewno nie mężowie. Bo Święty Paweł uczy wyraźnie, że mają oni miłować swe żony tak, jak Chrystus umiłował Kościół, wydając za niego samego siebie. A więc nawet do śmierci. Nawet, gdyby zaszła taka konieczność, poświęcając za swą Oblubienicę życie.

W czasach, gdy w USA na każde 100 zawieranych małżeństw mamy 50 rozwodów, a w Polsce, tej katolickiej, papieskiej Polsce jest niewiele lepiej, warto przypomnieć ten nakaz. Warto sobie także uświadomić, że nie mówi on nic o uczuciach. Pan Jezus przecież wcale nie miał miłych odczuć poświęcając się dla nas, dla swej Oblubienicy, dla Kościoła, gdy cierpiał na Krzyżu. Wręcz prosił Ojca, by mógł tego uniknąć, jeżeli byłoby to możliwe:


A sam oddalił się od nich na odległość jakby rzutu kamieniem, upadł na kolana i modlił się tymi słowami: Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich! Jednak nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie! (Łk 22,41-42)

Jednak mimo zwykłego ludzkiego strachu, obawy przed cierpieniem, poniżeniem, niezrozumieniem, wstydem ukazania się ludziom jako potępiony i obdarty z szat przestępca, Jezus wypełnił wolę Ojca. Wykonał to, bo prawdziwa miłość to nie jest coś, co się czuje, ale coś, co się robi. To decyzja, podporządkowanie się swemu rozumowi, woli, a nie uleganie uczuciom. I Jezus podjął taką decyzję. Dla swej Oblubienicy zrobił wszystko, co tylko mógł. Zapłacił za nią i dla niej najwyższą cenę, przy okazji ucząc nas, czym jest prawdziwa miłość.

Nasze ziemskie małżeństwa są tylko cieniem, obrazem tego, czym naprawdę jest małżeństwo. Tak naprawdę to naszym Oblubieńcem jest Jezus. Tu, na ziemi w pełni przeżywają to zakonne siostry. One zaślubiają już tutaj Jezusa. My natomiast dopiero wtedy, gdy osiągniemy Jego Królestwo, gdy się złączymy z Nim po zakończeniu naszej ziemskiej pielgrzymki w pełni uświadomimy sobie tę rzeczywistość. Tym bardziej jednak powinniśmy w naszych ziemskich związkach małżeńskich naśladować Jezusa i kochać nasze oblubienice tak, jak On ukochał swoją. Nie tylko wtedy, jak odczuwamy taką potrzebę, ale szczególnie wtedy, gdy tych uczuć nie jesteśmy w stanie w sobie wzbudzić. Wtedy i tylko wtedy możemy stać się „głową” naszego małżeństwa. A jeżeli nie chcemy, nie możemy poświęcić się dla naszej oblubienicy aż do oddania za nią życia, to przestańmy bredzić o tym, że jesteśmy jej głową i że ma ona nam być poddana. Bo tych ról nie da się od siebie oddzielić.

Ktoś zażartował kiedyś, że nasz Kościół nie powinien nazywać się „rzymsko-katolicki”, ale „żeńsko-katolicki”. Dlatego, że czasem trudno tę męską część społeczeństwa do kościoła zagonić. A przecież każda nasza rodzina jest małym, domowym kościołem. I to właśnie ojciec, mąż jest w tym kościele kapłanem. To on, mąż, powinien być przykładem, nauczycielem, przewodnikiem i przodownikiem w naszej ziemskiej pielgrzymce. Statystyki potwierdzają fakt, że dzieci naśladują właśnie ojca. I nie ma statystycznie wielkiego znaczenia, czy mama chodzi do kościoła, czy nie. Jak tata nie chodzi, to najprawdopodobniej dzieci także nie będą chodziły. Ojcowie mają więc bardzo odpowiedzialną rolę w rodzinie. I nie idzie tu nawet o prawienie kazań. One najczęściej i tak nie odnoszą żadnego skutku. Chodzi o dawanie przykładu, bo tylko własnym przykładem można skutecznie nauczyć swe dzieci miłości do Boga. Dzieci są bardzo wyczulone na hipokryzję i można je nauczyć tylko tego, co się samemu praktykuje.

Mówiąc o Liście do Efezjan znalazłem niedawno ciekawą stronę na Internecie. Jej adres to www.e5men.org Ich mottem jest 23. werset piątego rozdziału Listu do Efezjan. Właśnie ten:


Mężowie miłujcie żony, bo i Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie. (Ef 5,25)

Ich celem jest zgromadzenie mężczyzn, ochrzczonych chrześcijan, którzy zobowiążą się do postu o chlebie i wodzie przez jeden dzień w miesiącu, najlepiej w pierwszą środę miesiąca, za swą oblubienicę. Żonę lub w przypadku kawalerów przyszłą żonę, której być może nawet jeszcze nie poznali. Post ten ma służyć jej duchowemu wzrostowi i zaleczeniu wszelkich duchowych ran. Intencje postu każdego z mężczyzn także obejmują oblubienice innych mężczyzn, intencje kobiet które zarejestrowały się na powyższej stronie, wszystkie kobiety, przeciw którym mężczyźni zgrzeszyli, wszystkie petycje, jakie otrzymują oni od innych kobiet i ogólnie wszystkie kobiety. Myślę, że warto połączyć się z tymi wspaniałymi, prawdziwymi mężczyznami, czy to formalnie, rejestrując się na tej stronie, czy też przynajmniej duchowo, po prostu wyznaczając sobie jakiś dzień postu za swoją ukochaną kobietę i wszystkie inne kobiety na świecie.

Wracając do wyobrażenia związku Jezusa z Kościołem jako małżeństwa warto także wspomnieć o Eucharystii i o tym dlaczego Kościół uczy, że tylko katolik może uczestniczyć w tym sakramencie. Nie jest to może istotny problem w polskiej rzeczywistości, ale jest to źródłem ciągłych kontrowersji w USA, gdzie bardzo wiele rodzin jest religijnie niejednorodnych. Niemal każda katolicka rodzina ma członków, którzy opuścili Kościół i coraz więcej rodzin protestanckim ma kogoś, kto przyjął katolicyzm. Tak więc bardzo często, czy to z powodów pogrzebów, czy ślubów, czy odwiedzin krewnych w okresie Bożego Narodzenia i Wielkanocy, ludzie uczestniczą w nabożeństwach innych tradycji chrześcijańskich. Zarówno katolicy w protestanckich zgromadzeniach, jak i protestanci we Mszy Świętej.

Większość protestanckich wspólnot nie ma nic przeciwko temu, by katolicy, czy inni goście nie należący formalnie do ich zgromadzenia uczestniczyli w symbolicznej Wieczerzy Pańskiej, gdy jest ona oferowana. Jednak Kościół nie tylko nie zezwala nie-katolikom na przyjęcie podczas Mszy Jezusa obecnego w Najświętszym Sakramencie, ale także zabrania katolikom partycypowania w symbolicznej wieczerzy w niekatolickich kościołach. Dlaczego? Przyczyn jest kilka, ale tutaj chciałem zwrócić uwagę na jedną.

Eucharystia jest dla nas weselną ucztą. Podczas Eucharystii łączymy się z naszym Oblubieńcem. Ma to wymiar konsumpcyjny naszego małżeństwa. Podczas przyjęcia Jezusa nasze ciała się łączą i stają się jednym ciałem. Jest to najbardziej intymny związek z Jezusem, jaki możemy osiągnąć będąc tutaj, na ziemi. Związek, który jest odpowiedni tylko w kontekście naszej wspólnoty eklezjalnej, gdzie my w pełni jesteśmy członkami Jego Oblubienicy, Kościoła, a On naszym Oblubieńcem. I zakaz uczestnictwa w tym obrzędzie, w tym misterium dla osób nie będących w pełnej unii z Kościołem nie ma nic wspólnego z brakiem gościnności.

To tak, jak w naszym zwykłym, ludzkim związku. Ja mogę być najbardziej gościnnym facetem na świecie, ale nie zmieni to w najmniejszym stopniu faktu, że moja sypialnia jest dla moich gości zamknięta. Moja oblubienica jest tylko moja i będę jej zazdrośnie bronił. Nawet, gdyby była taka potrzeba, poświęcę życie w jej obronie. Wszystkim wara od niej, bo do tej sfery naszego związku moja gościnność nie sięga. Podobnie gdy odwiedzam innych znajomych, którzy być może inaczej rozumieją obowiązki gościnnego gospodarza, ja i tak wiem, jak daleko mogę się posunąć. Nie mógłbym być niewierny mojej oblubienicy nawet wtedy, gdyby gospodarz sugerował inaczej. I gdy w takim kontekście spojrzymy na Eucharystię, to wtedy wydaje się logiczne i jasne dlaczego Kościół jest tak restrykcyjny w stosunku do przyjmowania Eucharystii przez niekatolików, czy też w stosunku do zakazów dla katolików w uczestniczeniu w wieczerzy pańskiej w niekatolickich zborach.

Nie ma więc niczego kontrowersyjnego w nauce Świętego Pawła. Trzeba tylko spojrzeć na nią w szerokim kontekście i ze zrozumieniem. Nie podniecać się pozornie szokującymi słowami, bo nic szokującego tam nie ma. Jest tylko trudna, ale piękna nauka miłości. I jak tylko zrozumiemy, że prawdziwa miłość to nie jest podział ról po połowie, ale danie z siebie wszystkiego, to nagle wszystko jest proste. Sprawiedliwy podział ról w małżeństwie to nie ustalanie, kto ile zrobił. Tak można ustalać podział obowiązków w domu. Ja umyję naczynia, ty wytrzesz, ja umyję okna, ty odkurzysz pokoje. Ale to nie ma nic wspólnego z miłością i prawdziwymi obowiązkami małżeńskimi.

Prawdziwa miłość małżeńska wymaga, by ojciec dał swej rodzinie wszystko. Sto procent. Aż do oddania za nią życia. Aż do uratowania ich życia za wszelką cenę. Zwłaszcza życia wiecznego. Bo prawdziwą tragedią nie jest śmierć ciała. Prawdziwą tragedią jest śmierć duszy. I jak będziemy mieli takich ojców, gotowych na poświęcenie wszystkiego dla zaprowadzenia swych rodzin do Jezusa, do życia wiecznego, to wtedy żadna kobieta nie powinna mieć problemu z całkowitym podporządkowaniem się swemu mężowi. Nie w pięćdziesięciu procentach, nie połowicznie, ale oddając się mu całkowicie. Ale tych ról nie można rozdzielić, one są tak ze sobą zespolone, jak Jezus i Kościół. A więc… Mężowie, kochajcie swe żony jak Jezus i jeżeli potraficie tego dokonać, one z pewnością będą wam poddane.

Thursday, February 21, 2008

Pójdźcie, zobaczcie człowieka, który mi powiedział wszystko, co uczyniłam: Czyż On nie jest Mesjaszem? (J 4,29)

W najbliższą niedzielę w Kościele będzie Ewangelia mówiąca o spotkaniu Jezusa z Samarytanką. Pisałem już kiedyś o tym, korzystając z tego, co nauczył mnie Scott Hahn, ale ponieważ było to trzy lata temu, przypomnę znowu tamten felieton. Tym bardziej, że przez ten czas parę innych osób dopatrzyło się w nim wartości wartych rozpropagowania i został on przedrukowany w paru innych miejscach w internetowej (nie)rzeczywistości. Zresztą nie zawsze za moją zgodą, ale za to z podaniem mojego nazwiska, jako autora tekstu. Można go znaleźć między innymi TUTAJ.

Ponieważ więc nie bardzo mam czas teraz pracując sporo w ostatnich dniach na pisanie znowu o tym spotkaniu, przypomnę tylko ten stary tekst. Nic zresztą nie stracił on na swej aktualności. Zwykle się spóźniam z moimi felietonami, więc teraz będzie wyjątkowa okazja, by coś się okazało we właściwym czasie. Gdyby natomiast ktoś pragnął podyskutować na temat tego tekstu, lub jakiegokolwiek innego mojego felietonu, przypominam o istnieniu forum. Tekst, o którym wcześniej wspominałem na forum można znaleźć klikając TUTAJ. Zapraszam.

Tuesday, February 19, 2008

Towarzysz Napieralski, biskupi i zapłodnienie "in vitro"

Ja, jak zapewne wiecie, staram się unikać politycznych tematów jak się tylko da. Bardzo dobrze mi się żyje daleko od polityki, a moje Królestwo i tak nie jest z tego świata. W moim Królestwie nie ma demokracji, nie ma głosowań, nie ma zmian głowy państwa i rządu co parę lat. Jest to monarchia absolutna, rządzona przez Króla Królów. Przez władcę absolutnego, ale też absolutnie sprawiedliwego, miłosiernego i mądrego. Niestety zanim zakończę swoją pielgrzymkę do tego Królestwa, będę tułaczem i będę musiał żyć w innych, nie całkiem świętych królestwach i republikach.

Dzisiaj rano słuchałem Sygnałów Dnia w programie pierwszym Polskiego Radia. Gościem sygnałów był Grzegorz Napieralski, Sekretarz Generalny Sojuszu Lewicy Demokratycznej. To, rozumiem, taki dzisiejszy odpowiednik Gomółki, czy Gierka. Nic więc dziwnego, że nasze poglądy na większość spraw różnią się diametralnie i nie o tym chciałem tu wspomnieć. Chciałem tylko przedstawić jego słowa, jakimi skomentował on to, co robią polscy biskupi.

Zapytany o stosunek SLD do zapłodnienia „in vitro” i do projektu Ministerstwa Zdrowia w tej sprawie odpowiedział on między innymi:

"Dziwimy się bardzo, że hierarchowie Kościoła, biskupi, księża tak mocno zaangażowali się w akcję przeciwko zapłodnieniu in vitro."

A mnie tak zdumiały te słowa, że aż postanowiłem napisać o tym. Czym więc mają się zajmować biskupi i księża, jak nie ochroną ludzkiego życia? Czy pan Napieralski jest tak tępy, że nie wie, jak wygląda taki zabieg zapłodnienia „in vitro”? Ja rozumiem, że on, jako człowiek, który nie uznaje moralnej nauki Kościoła, nie ma problemu z tworzeniem nowego życia w laboratorium naukowców, a nie w akcie małżeńskim, ale przecież każdy wie, że podczas zapłodnienia „in vitro” nie tworzy się jednego zaledwie człowieka. On sam zauważa później:

„…przypominam, że nie wszystkie te zabiegi kończą się sukcesem. Musi być ich kilka, nawet więcej.”

No właśnie. Dokładnie jest tak, jak pan Napieralski mówi. Kilka prób. Podczas każdej kilka zapłodnionych komórek. A jak zabieg się uda „zbyt dobrze”, często selektywna aborcja, żeby usunąć „nadmiar” zapłodnionych komórek. Tylko… tylko, że każda z tych „zapłodnionych komórek”, „zygot”, „embrionów” to jest nic innego, tylko człowiek. Człowiek stworzony na obraz i podobieństwo samego Boga. Człowiek mający nieśmiertelną duszę. Człowiek, którego nikt, poza Kościołem, nie broni. Najmniejszy, najsłabszy, bez możliwości krzyku w swojej obronie. Człowiek, którego każdy niemal jest gotów zdeptać i unicestwić, dlatego tylko, że może.

Partia, której spadkobierczynią jest SLD ma długą historię deptania ludzkiej godności, pozbawiania ludzi wolności i zabijania niewinnych osób. Komuniści zgładzili znacznie więcej ludzi niż naziści, i co się wyda niektórym szokujące, znacznie więcej ludzi niż wszystkie religijne wojny w historii ludzkości. Tak, to nie jest pomyłka. Wszystkie ofiary osób, które zabijały „w imię Chrystusa” w dwutysięcznej historii chrześcijaństwa stanowią znikomy ułamek liczby ofiar komunistów w jednym tylko, dwudziestym wieku. Co więcej, samo chrześcijaństwo nigdy nie uczyło przemocy, nie zezwalało na zabijanie. Zabójstwa dokonywane przez ludzi związanych z Kościołem zawsze były wykroczeniem i nadużyciem. Prawdziwe chrześcijaństwo zawsze było tym, jakiego nauczał święty Franciszek, a nie tym, jakiego używali w charakterze pretekstu niektórzy politycy w dawnych wiekach. Niestety nie da się powiedzieć podobnej rzeczy o komunistach, bo ich ideologia programowo uczyła siłowego łamania wrogów.

Niechże się więc towarzysz Napieralski nie dziwi tak bardzo, że biskupi robią dokładnie to, co do nich należy. Powinien się cieszyć, że są jeszcze ludzie, którzy nie są hipokrytami, którzy nie boją się poruszać niepopularnych tematów, którzy walczą o tych najmniejszych z naszych braci.

Napieralski powiedział jeszcze coś, co mnie zdumiało, choć zapewne nie powinno. Zdumiało mnie jednak, bo jest to często spotykana opinia wygłaszana przez osoby, które są, nie obrażając nikogo, prymitywnymi półgłówkami. Wydawałoby się, że sekretarz potężnej partii politycznej powinien być troszeczkę od nich inteligentniejszy. Jednak najwyraźniej nie. Powiedział on bowiem:

"I dziwi mnie, jeszcze raz to powiadam, że najczęściej wypowiadają się ci (myślę tutaj o hierarchach Kościoła), którzy dzieci z własnego wyboru nigdy nie będą mieli, którzy nie poczują tej radości macierzyństwa i najbardziej angażują się właśnie w spór dotyczący takich ważnych kwestii dla każdego Polaka."

To tak, jakby krytykować lekarza, który leczy chorego na raka za to, że sam jest zdrowy i nigdy na raka nie chorował. Albo krytykować sędziego, że sądzi za morderstwo, gdy sam nikogo nie zabił. Albo jakby krytykować kogoś, kto potępia rasizm, czy antysemityzm, gdy sam nie jest ani Murzynem, ani Żydem. Towarzyszu Napieralski! Radzę poczytać Biblię! Poczytać Ewangelie! Zobaczyć, czego nauczał Jezus i apostołowie. Zobaczyć, jaki depozyt wiary przekazali Kościołowi. Zobaczyć, co Kościół powinien, a potem pouczać tych, którzy robią akurat dokładnie to, co robić powinni.

Problem z zapłodnieniem „in vitro” jest znacznie głębszy, niż się może wydawać ludziom pokroju Napieralskiego. Ale jak go nie rozumieją, niech nie krytykują tych, którzy są od nich mądrzejsi i lepiej poinformowani. Bo tak, to co najwyżej przypominają półgłówków krytykujących, powiedzmy, Einsteina za to, że uczył teorii, której oni zupełnie nie potrafią zrozumieć.

I właśnie dokładnie dla tego, że kwestie te są ważne dla każdego Polaka biskupi powinni nauczać w tej sprawie. Także naciskając na polityków i robiąc wszystko co jest w ich mocy by powstrzymać ustawy zachęcające, finansujące i promujące zabiegi powodujące tworzenie i niszczenie ludzkich stworzeń. Jeżeli bowiem tutaj, w takiej dziedzinie, dziedzinie podstawowej dla świętości ludzkiego życia zawiodą oni, to znaczyłoby to, że słowa Jezusa, że bramy piekielne nie przemogą Kościoła okazały się fałszywe. A jeżeli biskupom należą się jakiekolwiek słowa krytyki, to co najwyżej takie, że nie potrafili być może jasno przekazać przyczyn, powodów takiego właśnie nauczania Kościoła. Ale i to wydaje się nieuzasadnione, bo jak ktoś ma umysł otwarty, jak szuka prawdy, to znajdzie ją bez problemu. Wiele dokumentów kościelnych, łącznie z Katechizmem Kościoła Katolickiego, wyjaśnia dokładnie zło zapłodnienia "in vitro". Problemem jest przekonanie towarzyszy z SLD by przeczytali Katechizm.

I powtórzę jeszcze raz. Nie dziwi mnie, że towarzysze z SLD, spadkobiercy Marksa i Stalina mają materialistyczne podejście do ludzkiego życia. Że dla nich stworzenie w próbówce laboratoryjnej kilkudziesięciu malutkich istot ludzkich po to tylko, by później skazać na śmierć większość z nich nie jest żadnym moralnym problemem. Obiektywna moralność nie istnieje w ideologii marksistowskiej. Ale niech nie bredzą krytykując tych, których zadaniem jest właśnie nauka i obrona moralnej nauki pochodzącej on samego Stworzyciela. Albo niech się dowiedzą dlaczego Kościół tak uczy, albo niech się odczepią, ale niech się nie kompromitują takimi uwagami. Bo towarzysz Napieralski, moim skromnym zdaniem, okazał się żałosnym półgłówkiem niczego nie rozumiejącym.

Cały zapis wywiadu można przeczytać na stronie PR, do ktorej link jest TUTAJ.

Sunday, February 17, 2008

Kościół na autostradzie

Płatna autostrada Interstate 76 w Pensylwanii, zwana także Pennsylvania Turnpike, jest jedną z najstarszych autostrad w USA i na świecie. Została wybudowana w latach czterdziestych ubiegłego stulecia. I jak większość autostrad ta także łącząc odległe miejsca odizolowała od reszty świata wiele lokalnych wsi i miasteczek. Przed powstaniem tej drogi turyści i biznesmeni podróżujący z Filadelfii do Chicago przejeżdżali przez wszystkie napotkane po drodze miejscowości. Teraz mkną po bezkolizyjnej drodze, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, że obok istnieją jakieś lokalne społeczności.

Jednym z miasteczek, które zupełnie schowało się przed oczami podróżnych jest New Baltimore. Zbyt małe, by było warte własnego dostępu do drogi ekspresowej. Prawdę mówiąc najbliższe wjazdy na autostradę są odległe około 30 kilometrów na wschód i na zachód od tej miejscowości. Licząca zaledwie dwustu mieszkańców i 66 domostw i zajmująca niecały kilometr kwadratowy powierzchni mieścina nie byłaby zapewne warta wspomnienia, gdyby nie pewien unikalny fakt z nią związany. W New Baltimore znajduje się mianowicie parafialny kościół z bezpośrednim dostępem z autostrady.

Na autostradach, poza specjalnymi parkingami, obowiązuje zakaz zatrzymywania się. Pennsylvania Turnpike jest tu pewnego rodzaju wyjątkiem, gdyż na tej drodze bardzo często są szerokie, utwardzone pobocza gdzie jest dozwolone parkowanie. Takie pobocze, choć akurat tutaj nie tak bardzo szerokie, jest także naprzeciwko kościoła pod wezwaniem Świętego Jana Chrzciciela. Gdy budowano w latach czterdziestych autostradę, musiano zabrać część terenu należącego do parafii Świętego Jana. Proboszcz i zarząd budowy autostrad zrobili wtedy unikalny na skalę światową pakt. Kościół zgodził się oddać część swych terenów, a zarząd autostrady w zamian zbudował schody idące od obu poboczy drogi do kościoła. Przez pewien okres czasu nawet zatrzymywały się tam autobusy Greyhounda, zabierające lokalnych mieszkańców w drogę, lub przywożące podróżnych na Mszę.

Otaczająca nas rzeczywistość zmieniła się jednak przez te sześćdziesiąt parę lat. Pojazdy jeżdżące po drogach są szersze, a więc i pasy ruchu na autostradzie poszerzono. Ucierpiało na tym pobocze, które jest teraz niewiele szersze niż zwykły awaryjny pas, obowiązkowy na każdej autostradzie. Autobusy nie zatrzymują się tutaj już wiele lat, a pędzące samochody nawet nie zauważają tych dziwnych schodów idących w górę skarpy otaczającej drogę. Zresztą schody te, mieszczące się między ostrym zakrętem a wiaduktem są widoczne z jadącego auta przez zaledwie sekundy. Wystarczy niemal mrugnięcie powiekami, by je całkiem przegapić.

Ja sam przypadkiem trafiłem na wzmiankę o tym niezwykłym kościele parę tygodni temu. Muszę pracować większość niedziel, ale nie jest to dla mnie nigdy pretekstem do opuszczenia Mszy Świętej. Dzięki Internetowi łatwo odszukać kościoły leżące na mojej drodze i szukając Mszy natrafiłem na wzmiankę o tym unikalnym Domu Bożym. Wtedy jednak przegapiłem go i musiałem poszukać innej świątyni. Ale dzisiaj, gdy znowu przyszło mi jechać tamtą drogą, byłem ostrożniejszy i zdążyłem się zatrzymać przy „schodach do nieba”.

Być może byłem ostatnim już podróżnym, który skorzystał z tego udogodnienia. Jak widać na zdjęciach nie jest to już zbyt dogodne miejsce do parkowania. Same schody pokryte od tygodni śniegiem nie miały śladów innych stóp. Widać, że miejsce to jest zapomniane przez podróżnych. Do tego w przyszłym roku rusza przebudowa tego odcinka autostrady. Będzie ona poszerzana do trzech pasów w każdym kierunku i schody do kościoła ulegną likwidacji. Trochę szkoda, ale pewnie nie ma innej możliwości. Cena postępu cywilizacyjnego. Ja w każdym razie cieszę się, że po sześćdziesięciu paru latach od ugody proboszcza parafii Świętego Jana z zarządem budowy autostrad mogłem skorzystać z tego unikalnego na światową skalę rozwiązania i prosto z autostrady pomaszerować na niedzielną Mszę Świętą.

Matka Angelica. Część szósta.

To jest szósta i ostatnia część biografii Matki Angeliki. Gdyby ktoś dopiero teraz natrafił na nią, niech zacznie od pierwszej części, która jest poniżej, albo niech przejdzie na forum, gdzie wszystkie części biografii są w jednym wątku. Wystarczy kliknąć TUTAJ by zobaczyć całość biografii.

Matka Angelika nie bardzo sama wiedziała co zrobić z wewnętrznym głosem mówiącym jej o potrzebie rozpoczęcia transmisji radiowych. Wyobraziła sobie, że zbuduje studio w Rzymie, gdzie przebywający seminarzyści z całego świata będą nagrywali programy we wszystkich językach. Nabyła nawet ziemię z willą niedaleko Rzymu. Całą operację pomógł sfinansować milioner filantrop holenderski, Piet Derksen. Jednak trudności związane z uzyskaniem licencji na działalność we Włoszech i nieprzychylność niektórych osób w Watykanie nie widzących powodu dla którego miałoby powstać radio dublujące działalność Radia Watykan spowodowało, że matka Angelica zaczęła spoglądać w stronę Alabamy.

Radio musiało kosztować, a pieniędzy nie było wcale. Matka Angelika zwróciła się o pomoc do Josepha Canizaro, agenta nieruchomości z Nowego Orleanu, który zagwarantował finansowo niegdyś jej dostęp do satelity Galaxy. Teraz musiał jednak odmówić. Recesja spowodowała, że on sam miał problemy finansowe, a ziemia którą niedawno nabył okazała się dzikim wysypiskiem śmieci i koszty czyszczenia jej miały wynieść sto milionów dolarów. „Powiedz mi o co mam się modlić, żebyś mógł mnie wspomóc milionem dolarów” –odrzekła mu matka Angelika, zanim usłyszała definitywne „nie”. Po namyśle Canizaro odparł, że jak uda się mu sprzedać Crown Plaza Hotel za wystarczającą sumę pieniędzy da jej milion dolarów. „Myślałem, że ona jest stuknięta” –powiedział później Canizaro.

W międzyczasie współpraca EWTN z konferencją biskupów nie układała się zbyt dobrze. Matka Angelika odrzucała jeden program na każde trzy przez nich dostarczane. Co więcej przyczyną przez nią podawaną nie była zawartość, ale słaba jakość uniemożliwiająca nadawanie. Biskupi zaczęli nawet rozważać zmianę umowy z matką Angeliką, ale jak konferencja biskupów dostarczyła film, w którym jakiś kleryk udowadniał, że następny papież zniesie celibat i wprowadzi kapłaństwo kobiet, to miarka się przebrała. Bill Steltemeier uwolnił biskupów od kłopotu pracy nad nowym porozumieniem z EWTN i po prostu zerwał kontrakt. Współpraca z konferencją Episkopatu zakończyła się definitywnie.

Na początku 1990 roku Canizaro podał do sądu poprzednich właścicieli zakupionego przez siebie terenu, wielką firmę naftową. Sądził ich o 15 milionów dolarów. Sąd zarządził odszkodowanie w wysokości 35 milionów. Ta suma pozwoliła mu na kupno innych terenów w Nowym Orleanie nad samym wybrzeżem i zainwestowanie w te tereny zrobiło z niego bogatego człowieka. Canizaro odebrał to jako cud wymodlony mu przez matkę Angelikę i osobiście przywiózł jej obiecany czek na milion dolarów. Umożliwiło to rozpoczęcie prac nad krótkofalowym nadajnikiem, choć suma ta była zaledwie początkiem. Matka Angelica zakładała, że całkowity koszt rozgłośni wyniesie jedenaście milionów dolarów. W ostateczności okazało się, że koszty te przekroczyły 23 miliony dolarów, a z wydatkami na ziemię i willę we Włoszech blisko trzydzieści pięć. Większość tych kosztów pokrył Piet Derksen.

Gdy w jakiś czas potem jeden ze zwolnionych pracowników radia EWTN oskarżył fałszywie matkę Angelikę przed holenderskim milionerem o złe gospodarowanie pieniędzmi, zerwał on jakąkolwiek współpracę z EWTN i zakończył swą pomoc. Nie chciał słuchać żadnych wyjaśnień, krzycząc tylko do telefonu i powtarzając bezpodstawne oskarżenia. Po latach, przed swą śmiercią, Derksen pojednał się ponownie z matką Angeliką, ale w momencie zerwania ich współpracy znowu nad nową rozgłośnią zgromadziły się czarne chmury. Połączono wtedy radio i telewizję w jeden organizm i to umożliwiło finansowanie kosztów pracy radia.

Radio początkowo nadawało programy w kilkudziesięciu językach, ale bardzo szybko zmieniło swój profil i charakter. Zaczęto nadawać tylko po angielsku i hiszpańsku. Głównie ścieżki audio z telewizyjnych programów EWTN, choć z czasem także zaczęło powstawaćb wiele programów wyłącznie dla radia. Matka Angelica oprócz nadawania przez krótkofalowy nadajnik wkrótce zaczęła transmisję przez Internet, a także przez satelitę. Jej sygnał jest darmowy i każdy może go retransmitować dalej. Dzięki takiej polityce zaczęło powstawać w Stanach coraz więcej naziemnych katolickich stacji radiowych, które w całości, lub częściowo retransmitują programy matki Angeliki. Gdy powstawało EWTN były zaledwie dwie katolickie stacje radiowe w USA. Dzisiaj jest ich już ponad sto dwadzieścia i niemal każdego tygodnia powstają nowe. Ostatnio udało się uruchomić silną stację radiową w San Francisco, mieście nazwanym ma cześć Świętego Franciszka, a tak ostatnio zlaicyzowanym i liberalnym, że na pewno praca radia EWTN będzie tam potrzebna i przyniesie dobre owoce.

Wiele można by jeszcze napisać o Matce Angelice. O szczególnej opiece, jakiej podlega całe jej życie. O jej mistycznych przeżyciach. O jej spotkaniach z Archaniołem Michałem, którego widziała we Włoszech, gdzie na Górze Gargano poczuła ona jak Archanioł przyłożył swój miecz do jej boku i powiedział: „Będę zawsze u twego boku i będziemy walczyć razem” i który później w Alabamie wskazał jej miejsce, gdzie miała postawić antenę swego radia. Nawiasem mówiąc fachowcy odradzali to miejsce, uważając, że nie nadaje się do tego celu. Jednak matka Angelica posłuchała archanioła Michała, nie fachowców i dzięki temu sygnał z jej radia jest doskonale słyszalny na całym świecie. A to, że miejsce zbudowania anteny nadajnika akurat wypadło w gminie Santa Clara jest oczywiście przypadkiem. Matka Angelika to przecież klaryska…

Dzisiaj radio EWTN oprócz krótkich fal, Internetu i lokalnych rozgłośni transmitowane jest także przez satelitarne radio Sirius. Ja właśnie w taki sposób słucham go w mojej ciężarówce. Jadąc mogę zawsze łapać sygnał z satelity i niezależnie od tego gdzie się znajduję, mogę przez 24 godziny słuchać ich wspaniałych programów. Z radiem EWTN współpracuje organizacja Catholic Answers z San Diego w Kalifornii, www.catholic.com , która każdego dnia ma dwugodzinny blok programów apologetycznych, tłumaczących naszą wiarę. Codziennie rano i popołudniu są godzinne audycje społeczne transmitowane z radia Ave Maria z Michigan. Radio to założył były właściciel sieci pizzerii „Dominos Pizza”, Tom Monaghan.

Tak nawiasem mówiąc Tom Monaghan to także fascynująca postać, warta osobnej biografii. Oddany do sierocińca po śmierci ojca, gdy dorósł poszedł do wojska, a później za zaoszczędzone pieniądze z żołdu kupił małą pizzerię. Rozbudował ją tak, że stała się drugą co do wielkości siecią pizzerii w USA. Sprzedał ją potem za miliard dolarów. Lektura książki CS Lewisa „Mere Christianity” ( Chrześcijaństwo po prostu) spowodowała, że przeżył głębokie nawrócenie i powrócił do religii swego dzieciństwa, katolicyzmu. Teraz buduje na Florydzie całe miasto oparte na katolickiej nauce moralności, z katolickim uniwersytetem. (Ave Maria University, www.avemaria.edu , www.avemaria.com ) Nie będzie tam żadnych pornograficznych kanałów w telewizji, apteki nie będą sprzedawały żadnych środków antykoncepcyjnych, nie mówiąc już o braku jakichkolwiek aborcyjnych młynów. Centralnym ośrodkiem miasteczka będzie wspaniała bazylika, w której zawsze będzie odprawiana liturgia Mszy Świętej zgodnie z wytycznymi Watykanu. Oczywiście wiele liberalnych organizacji już planuje oddanie go do sądu, by zmusić go do zmiany planów, ale on na to tylko odpowiada: „Niech próbują. Dostarczą mi tylko darmowej reklamy”.

A wracając do tematu, czyli do Matki Angeliki, to skoro jesteśmy przy liturgii warto wspomnieć o Mszy, jaka jest transmitowana przez EWTN. Kilkanaście lat temu konferencja biskupów miała kolejny pomysł na reformę liturgiczną w Stanach. Pewne osoby nie mogą po prostu zaakceptować tego, co nam daje nasza Matka, Kościół, ale zawsze dążą do forsowania swoich poglądów. Częściowo już im się to udało i na przykład wszędzie tam, gdzie w Biblii święty Paweł napisał „bracia”, w oficjalnym przekładzie używanym podczas liturgii w Stanach czytamy „bracia i siostry”. Gdy jednak dochodziły słuchy, że nie jest to koniec reform, matka Angelica zaczęła sama sprawdzać co mówią dokumenty Soboru Watykańskiego II na temat liturgii. Gdy się okazało, że Sobór nie tylko nie zakazał łaciny, ale wręcz nauczał, że jest to specjalny, uroczysty język liturgiczny, który należy szanować, wprowadziła ona go do transmitowanych przez siebie Mszy. Czytania w Pisma Świętego i kazania są oczywiście po angielsku, ale wszystkie stałe części Mszy są po łacinie. Gdy to pierwszy raz wprowadziła, było to sporym szokiem dla Amerykanów, ale teraz coraz częściej w różnych regionach USA spotyka się odmawianie pewnych stałych fragmentów Mszy w tym języku. Niewątpliwy wpływ EWTN.

Matka Angelica jest twierdzą ortodoksyjnego katolicyzmu w USA. Zawsze stoi na straży nauki Magisterium i nie boi się powiedzieć tego, co myśli. Czasem powoduje to pewne kłopoty, jak na przykład podczas jej konfliktu z kardynałem Mahony. Powiedziałbym nawet, że bardzo poważne kłopoty. Kardynał Mahony z Los Angeles napisał list odczytywany we wszystkich jego parafiach, z którego wynikały wątpliwości co to wiary kardynała w prawdziwą obecność Pana Jezusa w Eucharystii. Matka Angelica skrytykowała ten list i powiedziała, że gdyby ona była członkiem archidiecezji Los Angeles, jej posłuszeństwo wobec kardynała byłoby zerowe. I o ile sama krytyka listu pasterskiego kardynała znanego ze swych liberalnych poglądów było uzasadnione, to ostatnia uwaga była przekroczeniem prawa kanonicznego. Kardynał Mahony zaczął krucjatę przeciw EWTN i nawet w Rzymie szukał możliwości zemsty.

Matka Angelica przeprosiła za nawoływanie do wypowiedzenia posłuszeństwa kardynałowi, ale też dokładnie zanalizowała cały jego list pasterski. Poprzednio bowiem jej uwaga była zaledwie rzucona mimochodem, przy okazji mówienia o czymś innym. Jej analiza, bardzo ostrożna tym razem, jeszcze bardziej rozzłościła kardynała. Nie przyjął przeprosin matki Angeliki i zarówno w Rzymie, jak i u biskupa Birmingham oraz na konferencji biskupów amerykańskiego episkopatu żądał, by coś zrobiono z tą niepokorną zakonnicą. Matka Angelica jednak się nie ugięła do końca. Przy okazji okazało się, że to ona, prosta siostra zakonna ma w Watykanie większe wpływy nić potężny kardynał jednej z największych amerykańskich archidiecezji. Jednak konflikt ten spowodował, że cała organizacja EWTN została przekazana w ręce osób świeckich. Była to świadoma decyzja matki Angeliki. Obawiała się ona, że nawet, jak nie uda się liberałom przejąć EWTN za jej życia, to mogą zainstalować kogoś w jej miejsce po jej śmierci. Zrezygnowała więc ona całkowicie z prawa weta i w ten sposób zabezpieczono EWTN od zapędów liberalnych członków władz Kościoła od przejęcia kontroli nad tą rozgłośnią. Takie posunięcie na pewno było ryzykowne. Nie ma żadnej gwarancji, że kiedyś i we władzach świeckich EWTN nie znajdą się głosy liberalne. Ale jak na razie wszystkie osoby związane z EWTN są bardzo wierne Magisterium, papieżowi i nauce Kościoła, a osoby związane z konferencją episkopatu, z biskupami, nie raz pokazywały swe niepokorne oblicze.

Wystarczy wspomnieć choćby przedstawienie Drogi Krzyżowej, pantomimę, podczas papieskiej wizyty w czasie Światowego Dnia Młodzieży w Denver. Rolę Jezusa odgrywała tam młoda, piękna dziewczyna. Matka Angelica wręcz odchorowała ten spektakl. Świadkowie mówią, że płakała całą noc, a na drugi dzień w swej audycji w bardzo gorzkich słowach powiedziała co myśli o tych, którzy „nie mają nic do zaoferowania poza niszczeniem tego, co dobre i co święte w Kościele”. „”Spróbowalibyście tego z Martinem Lutrem Kingiem. Dajcie kobietę w jego roli i zobaczcie co się stanie. Spróbujcie tego z Mojżeszem, albo Mahometem. Ale nie, my jesteśmy jedynymi, których można tak obrażać i którzy niczego nie mówią”. A konferencja biskupów wydała tylko oświadczenie mówiące, że „pantomima nie jest historycznym odtworzeniem rzeczywistości, lecz sztuką i każdy, nawet dziecko, może odegrać każdą rolę”. Oczywiście oni być może nie widzieli, albo nie chcieli zobaczyć tego, co natychmiast zobaczyli i podchwycili zwolennicy idei kapłaństwa kobiet.

Siostra Maureen Fiedler, głośna zwolenniczka kapłaństwa kobiet powiedziała reporterom, że jest hipokryzją ze strony Kościoła mówienie, że kobieta nie może „In Persona Christi” odprawiać ofiary Mszy, gdy na spotkaniu z papieżem ten sam Kościół ukazuje „In Persona Christi” kobietę podczas inscenizacji Drogi Krzyżowej. „Jedyny powód, jaki Watykan daje przeciw kapłaństwu kobiet, to to, że my nie jesteśmy obrazem Jezusa. Ale jak oni sami wyobrażają Jezusa w ich drodze krzyżowej, to najwyraźniej ktoś w Watykanie musi uważać, że jednak kobieta może być obrazem, wyobrażeniem Jezusa. Własną ręką obalili swoje argumenty”. Podobnie skomentowała to codzienna gazeta z Denver. „Denver Post”. Napisali, że jest ironią losu, że kościół, który zabrania kapłaństwa kobiet, przedstawia w roli Jezusa kobietę.

Jedyną oficjalną odpowiedzią na krytykę, jakiej udzieliła matka Angelica w swym programie był telefon arcybiskupa Williama Keelera, prezydenta Konferencji Episkopatu, w którym powiedział on matce Angelice, że „przesadziła ze swoją reakcją”. Natomiast arcybiskup Rembert Weakland napisał później o komentarzu matki Angeliki: „Przez pól godziny paplała ona o wszystkich wykroczeniach po Soborze Watykańskim, jakie rzekomo mają miejsce według jej osobistego sądu, który oczywiście uważa ona za zgodny z sądem Ojca Świętego. Był to najbardziej hańbiący, niechrześcijański obraźliwy i poróżniający atak jaki kiedykolwiek słyszałem”. „Jeżeli on uważa, że granie roli Jezusa przez kobietę nie było obraźliwe, to jeśli o mnie chodzi, może on wsadzić swoją głowę do toalety”- odpowiedziała matka Angelica. (“He can put his head In the back toilet, as far as I am concerned.” Page 244). Biskupi więc najwyraźniej świadomie zgodzili się na takie wyzwanie papieżowi, albo nie widzieli w takim świętokradczym przedstawieniu naszego Pana niczego złego. I chyba nie wiadomo, co jest gorsze. A reakcja matki Angeliki była tylko dlatego taka, że dla niej to nie był atak na jakiegoś historycznego, dalekiego Jezusa. Ona zawsze odbierała każdy atak na Jezusa, czy to w zamachu na dogmat o prawdziwej obecności Jezusa w Eucharystii, czy na to przedstawienie Go w drodze krzyżowej jak atak na jej ukochanego ponad wszystko Oblubieńca, ukochanego małżonka. Jezus nie był dla niej abstrakcją, ale kimś bliskim, kimś naprawdę kochanym. I dlatego zawsze tak gwałtownie i tak personalnie reagowała na wszystkie, nawet najmniejsze na Niego ataki.

Matka Angelica odegrała też być może zasadniczą rolę w poprawnym tłumaczeniu Katechizmu Kościoła Katolickiego na język angielski. Oryginał tego dokumentu był napisany po francusku, a poszczególne episkopaty tłumaczyły go na swe narodowe języki. Amerykańska wersja była pełna politycznie poprawnych wyrażeń, gdzie znikały słowa typu „Men”, czy „Son”, a pojawiały się „Humanity” i „People”. Matka Angelica akurat przebywała w Rzymie, gdy kardynałowie przedstawili swe tłumaczenie Katechizmu. Gdy dowiedziała się ona o tych wszystkich zmianach językowych poprosiła o audiencję kardynała Josepha Ratzingera, odpowiedzialnego za zatwierdzenie tłumaczenia. Powiedziała mu, że ona na pewno nie będzie mogła promować tego dokumentu, jak będzie on zawierał takie sformułowania. Powiedziała, że Jezus był Synem Bożym, i mężczyzną, a nie jakimś „członkiem ludzkiego rodzaju”. Nie wiadomo oczywiście na ile jej uwagi wpłynęły na decyzję kardynała Ratzingera, zapewne i bez wizyty matki Angeliki nie zatwierdziłby takiego tłumaczenia, ale być może miała ona jakiś wpływ na to, że odrzucił on „politycznie poprawną” wersję Katechizmu. Musieliśmy przez to czekać kolejne 18 miesięcy, ale mamy teraz naprawdę dobre tłumaczenie Katechizmu w Stanach.

Matka Angelica parę tygodni po tym, jak Raymond Arroyo zakończył rozmowy z nią o jej życiu miała masywny wylew krwi do mózgu. To, że przeżyła operację graniczy z cudem. Albo tym cudem jest. Nie pierwszym w jej życiu. Jednak zdrowie jej zaczęło się pogarszać i po pewnym czasie została przykuta do łóżka na stałe. Straciła też wkrótce zdolność mówienia. Wreszcie jest tym, kim zawsze chciała być. Kontemplacyjną biedną klaryską, która za kratami w klasztorze spędza czas na modlitwach. Mieszka teraz w pięknym, nowym klasztorze, w Hanceville, Alabama, godzinę jazdy od Birmingham. Klasztorze, którego budowa kosztowała niemal 50 milionów dolarów. A przy okazji warto wspomnieć i o tej sprawie. O kontrowersji związanej z budową tego „pałacu”.

Nie trudno się domyśleć jakie listy dostawała Matka Angelica, krytykujące ten zbytek i przepych. Oczywiście krytykowali nie ci, którzy dawali cokolwiek, bo zazwyczaj takie krytyki są dziełem tych, którym trudno nawet złotówkę dać na Kościół. Jednak ponieważ wielu ludzi posyła datki na koszty związane z radiem i TV EWTN, którzy niekoniecznie chcieliby je przeznaczać na nowy klasztor, matka Angelica odpowiedziała na te zarzuty.

18 stycznia 2000. roku powiedziała o całych pudłach obrzydliwych listów, jakie otrzymała. „Niektórzy ludzie krytykują złoto, srebro, marmury. Ale wiecie, co ja myślę? Ja myślę, że sami zagubiliście się w swojej krytyce. Bo nikt z was nie krytykuje pałaców dla królów i prezydentów. Nikt nie krytykuje Białego Domu, stanowczo zbyt wielkiego dla dwóch osób, które go zamieszkują. Co mnie naprawdę martwi, to to, że jesteście usatysfakcjonowani tylko najlepszymi rzeczami gdy chodzi o was, ale dla Boga przeznaczylibyście tylko to, co najgorsze.” Następnie podnosząc rękę i pokazując pięć palców matka Angelica kontynuowała: „Ani jeden cent z waszych datków nie został przeznaczony na budowę sanktuarium i klasztoru. Ani jeden. Pięć rodzin, które zażyczyły sobie pozostać anonimowe, pokryły wszystkie koszty związane z budową klasztoru. Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć - jakbyście mieli kłopot z liczeniem. Pięć osób zbudowało kościół i cały klasztor”. Niezależna komisja, która później badała finanse Matki Angeliki w pełni potwierdziła fakt, że budowa klasztoru nie kosztowała słuchaczy radia i TV ani grosza. A ja przy okazji polecam swój tekst, jaki przed laty napisałem o „przepychu w kościołach”. Wystarczy kliknąć TUTAJ.

Jest jeszcze pewien polski, a nawet krakowski akcent w tej całej historii. Po wszystkich tych problemach matka Angelica otrzymała pewnego dnia z Watykanu przesyłkę. Spore pudło z insygniami papieskimi, ale bez żadnego wyjaśnienia. Dopiero telefon z Rzymu wyjaśnił, że w środku jest osobisty prezent od Jana Pawła II w podziękowaniu za zasługi w szerzeniu wiary na całym świecie i w oddaniu się Jezusowi w Najświętszej Eucharystii. Podczas audycji na żywo matka Angelica złamała papieskie pieczęcie i otworzyła pudło. W środku była monstrancja, jaką otrzymał papież od mieszkańców Nowej Huty, podczas swej pielgrzymki do Polski w 1999. roku.

Matka Angelica miała wcześniej kilka spotkań z papieżem. Był on doskonale poinformowany o jej działalności. Zdawał sobie sprawę z tego, że ma opozycję wśród wielu liberalnych biskupów amerykańskich i wiedział także, że ma wspaniałego obrońcę w osobie matki Angeliki. Ona broniła papieża, a on bronił jej. Podczas jednej z jej wizyt w Rzymie Jan Paweł II podszedł do niej i wziąwszy jej twarz w dłonie powiedział głośno: „Ah, Mother Angelica, the grand chief.” „Mother Angelica, the grand chief” –powtórzył śmiejąc się. (Matka Angelika, wielki wódz). Innym razem, gdy przedstawiła mu plany związane z powstającym radiem i powiedziała, że najpierw będą nadawać do Południowej Ameryki, a potem do krajów europejskich, Jan Paweł II z uśmiechem zapytał” „A potem?” –„Potem do Rosji” – „A potem?” – „Potem do Chin” –odpowiedziała Angelica. „A potem?” –śmiejąc się kontynuował papież, wiedząc, że matce Angelice zaczyna brakować terenów do których miałaby wysyłać Dobrą Nowinę. Odchodząc spojrzał jeszcze raz na tę starszą zakonnicę, wspartą o kule i wrócił do niej raz jeszcze. Jedną rękę położył na jaj welonie, a drugą robiąc znak krzyża na jej czole powiedział: „Mother Angelica, weak in body, strong in spirit. Charismatic woman, charismatic woman.”. (Matka Angelica, słaba ciałem, mocna duchem. Charyzmatyczna kobieta.)

Na tym skończę już tę nieco chaotyczną opowieść o matce Angelice. Nie da się na kilku stronach powiedzieć wszystkiego. Mam nadzieję, że biografia Raymonda Arroyo będzie kiedyś przetłumaczona na polski język, więc każdy sam będzie mógł poznać więcej szczegółów z jej zdumiewającego życia. Dodam może tylko, że trudno przecenić jej wpływ na miliony ludzi w Ameryce i na całym świecie. To, że Kościół w USA przeżywa odrodzenie, że w seminariach jest coraz więcej kandydatów do kapłaństwa, że wiedza wielu katolików zaczyna wreszcie być na jakimś poziomie, że dziesiątki mądrych i świętych kapłanów, biskupów, członków laikatu, konwertytów na katolicyzm mają możliwość, mają gdzie uczyć nas wszystkich prawdziwej wiary katolickiej to jej wielka zasługa.

Co więcej, w kraju, gdzie większość mieszkańców uważając się za chrześcijan nie jest katolikami i gdzie wiedza o religii katolickiej jest na żenująco niskim poziomie, a do tego jest pełna fałszów i zakłamań, wpływ radia i telewizji EWTN sięga daleko poza członków naszej religii. EWTN jest oglądane przez wielu wyznawców innych religii, którzy poznają prawdę o katolicyzmie, a także bardzo często poznając ją zaczynają swoją pielgrzymkę do zjednoczenia się w pełni z Kościołem, który założył Pan Jezus.

Matka Angelica odkryła chyba formułę, która jest bardzo prosta i bardzo skuteczna. Nie zajmuje się polityką, nie zajmuje się ziołolecznictwem, nie zajmuje się społecznymi problemami współczesnej Ameryki, nie popiera żadnej partii politycznej, ale uczy Ewangelii i miłości do swego ukochanego Oblubieńca, Jezusa Chrystusa. Czy jest to poznawanie Biblii, czy Katechizmu Kościoła Katolickiego, czy encyklik papieskich, czy też programy apologetyczne, czy pokazywanie świadectw osób, które odkryły piękno Kościoła i zostały katolikami przychodząc tu z wielu różnych wierzeń i przekonań, od wojującego ateizmu, przez sekty i religie Wschodu do chrześcijańskich wyznań protestanckich, wszystko to prowadzi do pełnego poznania naszej wspaniałej wiary.

Oczywiście nigdy nie da się do końca uniknąć pewnych politycznych i społecznych zagadnień. W końcu EWTN pełni także rolę informacyjną, a gdy biskupi wypowiadają się na tematy wojny w Iraku, nielegalnej imigracji do USA, czy nadchodzących wyborów, EWTN musi i o tym informować. Trzeba jednak słyszeć te telefony od radiosłuchaczy do studia, gdy jakiś biskup zaczyna bronić konferencji Episkopatu, która wydała kolejne oświadczenie krytykujące politykę rządu względem wojny w Iraku, czy też względem meksykańskich imigrantów. Jeden za drugim słuchacze pytają czemu biskupi nie są tacy szybcy w krytyce polityków proaborcyjnych, którzy nazywają siebie katolikami i co niedzielę przystępują do Komunii Świętej, albo dlaczego nie nauczają głośno o złu antykoncepcji, a mieszają się do polityki na której się ani nie znają, ani jej nie rozumieją. Słuchacze matki Angeliki często wiedzą lepiej od niejednego biskupa, co jest tak naprawdę ważne. W końcu wystarczy wziąć przykład od jej Oblubieńca, który przez trzy lata nauczania nic o polityce nie mówił. Mimo, że jego ziemska ojczyzna była pod okrutną, ciężką okupacją.

Poza tym słuchaczom EWTN nie trzeba mówić na kogo mają głosować. Takie uwagi zawsze zresztą przynoszą zwykle odwrotny skutek. Najpierw bowiem trzeba trafić do serc, a jak się w tych sercach rozpali miłość do Jezusa, to każdy sam wie jak i dlaczego głosować tak, a nie inaczej. I to jest chyba największa zasługa matki Angeliki. Że trafiła do serc milionów ludzi na świecie. Zbudowała największe katolickie imperium medialne na świecie, to prawda. Ale to być może mógłby zrobić każdy. Jednak rozpalić serca milionów ludzi, pokazać im prawdziwe chrześcijaństwo, bez nienawiści, bez złości, bez antysemityzmu, bez polityki, za to z radością, miłością, nadzieją, wiarą – to jest prawdziwa i niepodważalna zasługa tej niezwykłej postaci.

Ostatnie lata dały nam kilka naprawdę wybitnych świętych. Jan Paweł Wielki, Matka Teresa z Kalkuty, wcześniej Padre Pio, czy Faustyna Kowalska. Ale według mnie matka Angelica należy do tej samej grupy ludzi. A to, że nie zawsze jest „święta”, że czasem ponosi ją jej włoski temperament, że krytykuje biskupów, to tylko świadczy, moim zdaniem, na jej korzyść. Ona naprawdę kocha swego Oblubieńca, Jezusa Chrystusa, nad wszystko. Tylko to się w jej życiu liczy. I jak ktoś jej zdaniem Go krzywdzi, albo krzywdzi Jego Kościół, to bez względu na konsekwencje stanie w Jego obronie. A że nie jest wykształconą osobą, że ma włoski, gorący temperament, to czasem popełniała błędy. Nie zapominajmy jednak, że i samego Pana Jezusa w Świątyni ogarnął gniew, gdy zobaczył, jak dom swego Ojca zostaje przemieniony w targowisko.

Matka Angelica mówiła normalnym językiem, językiem prostych, zwykłych ludzi. Za to ją wszyscy kochamy. Teraz nie może już mówić, ale EWTN to ciągle jej telewizja i nadal nadawane są jej archiwalne audycje. Miliony ludzi nadal ją oglądają, a nowe programy na żywo prowadzi jezuita polskiego pochodzenia, ojciec Mitch Pacwa. Przyszłość EWTN jest raczej jasna i z pewnością przyniesie wiele dobrych owoców. A my pamiętajmy o tej ubogiej klarysce, wychowanej w rozbitym domu, cierpiącej na rozliczne schorzenia, która stworzyła największe katolickie imperium medialne na świecie i mieszka teraz w pałacu swego Oblubieńca, który sama Mu zbudowała. A wraz z nią mieszka tam kilkadziesiąt sióstr, bo nie brakuje powołań w tym dziwnym i bardzo tradycyjnym zakonie kontemplacyjnym. A to jest najlepsza gwarancja, że EWTN pozostanie ortodoksyjnym głosem Kościoła Katolickiego. Siostry „od matki Angeliki” wymodlą to u samego Boga.

Tuesday, February 12, 2008

Matka Angelica. Część piąta

Piąta część biografii Matki Angeliki:

Na początku 1982. roku EWTN podpisał kontrakt z Wold Communications z Los Angeles dający im dostęp do satelity Westar IV. Opłata za dostęp do tego satelity była znacznie wyższa, ale też znacznie więcej odbiorców miało do niego dostęp. Potencjalnie półtora miliona widzów miało dostęp do programów oferowanych przez Westar IV. Parę miesięcy później do EWTN zadzwonił broker zajmujący się dostępem do satelitów z propozycją udostępnienia 88 godzin czasu na satelicie Satcom IIIR, należącym do RCA. Ten satelita był „numero uno” w 1982. roku. 4600 sieci kablowych przekazywało jego sygnał, potencjalnie 20 milionów domów mogło oglądać programy przez niego oferowane. Satelita był dawno wypełniony po brzegi i taka nagła oferta została odebrana jako kolejny wyraz opatrzności Bożej.

Matka Angelica podpisała umowę z Satcom IIIR, zrywając wcześniejszą umowę z Westar III. Niezważając na konsekwencje, które wkrótce miały się okazać poważne, EWTN stało się częścią najważniejszego przekaźnika w całym przemyśle telekomunikacyjnym. Opłata za tę usługę wynosiła 132 tys. dolarów miesięcznie i zapłacenie rachunków było nieustannym problemem. Bill Steltemeier nie raz i nie dwa razy pożyczał tę sumę firmie, której był prezydentem. Bez jego osobistego zaangażowania EWTN nie przetrwałoby tego trudnego okresu.

12 listopada 1982. roku matka Angelica po raz pierwszy odwiedziła Rzym. Na spotkaniu po prywatnej mszy papieskiej Jan Paweł II, ze swym znanym nam uśmiechem na twarzy, powiedział: „Słyszałem o tobie. Robisz dobrą robotę”. Matka Angelica spotkała się w Rzymie także ze swym protektorem, kardynałem Oddi, który ostrzegł ją, by nie nadawała niczego, co wyda jej się niezgodne z moralnym nauczaniem Kościoła. W Rzymie wiedzieli doskonale, że programy CTNA pełne są sióstr i księży w cywilnych ubraniach prowadzących programy pełne nacisku na społeczną naukę Kościoła, ale bardzo mało zwracające uwagę na moralne nauczanie. Więcej tam było aktywizmu niż chrześcijaństwa.

15. grudnia w Waszyngtonie miało miejsce spotkanie przedstawicieli CTNA. Podniesiono kwestię używania przez matkę Angelikę określenia, że jej program jest „katolicki”, gdy nie ma on zezwolenia, „imprimatur” biskupów. Skrytykowano ją także za działalności bez pytania o zgodę konferencji Episkopatu. Bill Steltemeier odparł, że jako papieskie zgromadzenie odpowiada ono tylko przed Rzymem i nie ma obowiązku pytać o zgodę konferencji biskupów, a Rzym wyraża zadowolenie z działalności EWTN. Poza tym EWTN jest otwarte dla każdego biskupa, który chciałby szerzyć ortodoksyjny katolicyzm, ale to właśnie zarząd CTNA powstrzymuje ich od tego, przedstawiając się jako jedyne oficjalne medium dostępne dla biskupów. Całe spotkanie nie było sukcesem dla EWTN. Stacja matki Angeliki miała jawnych wrogów w konferencji Episkopatu i wszyscy wiedzieli, że to jest tylko kwestia czasu, by starali się oni przejąć EWTN.

Problemy finansowe nękały nie tylko EWTN, ale i CTNA, które było w stanie zmarnować każdą sumę jaką Kościół przeznaczył na media. Patrząc z perspektywy czasu żal, że te działania nie były lepiej skoordynowane. Matka Angelica zrobiłaby wiele dobrego mając te sumy, jakie konferencja Episkopatu przeznaczała na CTNA. Jednak przez cały 1982 rok płacenie miesięcznego abonamentu w wysokości 132 tys. za dostęp do satelity był wielkim ciężarem. Pomagał w miarę możliwości Bill Steltemeier i pomógł także Harry John pożyczając 130 tys. dolarów ze swego osobistego majątku. Jednak w tym czasie dług EWTN wynosił już dwa miliony dolarów.

Co gorsza, Wold Communications domagało się za zerwanie kontraktu kary w wysokości miliona czterystu czterdziestu tysięcy dolarów. EWTN miało pewne prawne podstawy do zerwania kontraktu, ale zapewne nie były one tak mocne, by je uznał jakikolwiek sąd. Ich umowa miała klauzulę mówiącą, że kanał nadający 4-godzinny blok programów EWTN nie może nadawać żadnych programów „tylko dla dorosłych” w innych godzinach. Wold Communications co prawda wywiązało się z tego punktu, ale jeden z sąsiednich kanałów był okupowany przez „EROS”, nadający niemal pornograficzne programy. To stało się pretekstem zerwania umowy, ale nie obroniło to EWTN przed podaniem ich do sądu i potencjalnym widmem bankructwa.

Prawnicy obu stron uzgodnili spotkanie i matka Angelica z dugą siostrą i Billem Steltemeierem jechali taksówką na rozmowę. Nagle matka Angelica zobaczyła kościół i kazała taksówce się zatrzymać. Weszli na krótką modlitwę, a po paru minutach powiedziała ona Steltemeierowi: „Idź. My tu zostaniemy i będziemy rozmawiać z Jezusem. Wszystko będzie OK.” On nie chciał się zgodzić, argumentując, że to z nią, nie z nim chcą się zobaczyć przedstawiciele Wold Communications, ale dyskusja nie miała sensu. Matka Angelica podjęła decyzję. Później Bill wspominał, że był świadkiem cudu. „Przez trzy godziny prowadziłem negocjacje, ale oni domagali się zapłacenia pełnej kary. Nagle zmienili stanowisko, zgodzili się na zmniejszenie kary do 250 tys. dolarów i na dodatek na rozłożenie jej na 30 miesięcznych rat.” Pojechał on po spotkaniu do kościoła, gdzie matka Angelica trwała przed Jezusem w Najświętszym Sakramencie. Opowiedział, co się stało, a ona zwróciwszy się w stronę tabernakulum odpowiedziała tylko: „Jezu, dziękuję. Wiedziałam, że to dla mnie zrobisz”.

W sierpni 1983 roku po raz pierwszy matka Angelica zaczęła prowadzić program na żywo. Ta próbna seria trwała do października tego roku i matka Angelica nie była pewna, czy ją kontynuować. Podczas ostatniego programu nadawanego na żywo zadzwonił do studia młody człowiek, mówiąc, że ma w ręce pistolet i odbierze sobie życie. Miał on wiele problemów i nie widział powodu dla którego miałby dalej żyć. Uspokajające słowa matki Angeliki spowodowały, że rzucił pistolet na ziemię, a słuchający akurat audycji ksiądz rozpoznał głos chłopca i zdążył wyłamać drzwi i odebrać mu broń przed ewentualną kolejną próbą zamachu na swe życie. Ten epizod upewnił matkę Angelikę jak ważne mogą być programy na żywo. Od tego czasu stały się one stałym fragmentem ramówki telewizji EWTN.

W tym też okresie czasu po raz pierwszy matka Angelica zwróciła się na antenie z prośbą o finansową pomoc do widzów. Długo broniła się przed taką formą szukania pieniędzy, ale wyglądało na to, że nie ma innego wyjścia. Mimo, że Harry John pożyczył jej kolejne 120 tys. dolarów, rachunki przychodziły regularnie co miesiąc. Angelica mówiąc o tym, jak jej program polega na Bożej opatrzności dodała, że widzowie są częścią tej opatrzności. Od tego czasu jej słowa: „Ten program dociera do was tylko dzięki wam” i „Nie zapomnijcie o nas między rachunkiem za gaz i za prąd” stały się częstym przypomnieniem faktu, że bez pomocy widzów byłoby niemożliwe prowadzenie takiego przedsięwzięcia.

Harry John nie uzyskawszy kontroli nad programem matki Angeliki postanowił sam zbudować swoje katolickie imperium medialne. Założył organizację nazwaną „Santa Fe Communications” nadającą 24 godziny na dobę katolickie programy. Wykupił studio w Hollywood i studia w Paryżu, Nowym Jorku, San Francisco, El Paso i Steubenville. Wydawał na swą organizację dwa miliony dolarów tygodniowo. Z profesjonalnego i finansowego punktu widzenia jego organizacja przyćmiła wszystko, co matka Angelica, czy konferencja Episkopatu mogła w najśmielszych marzeniach wyprodukować. Oczywiście mając wiele czasu antenowego szukał on zawsze programów, więc zwrócił się także do matki Angeliki o jej audycje. Zgodziła się oczywiście, ale nie za darmo. Sprzedawała mu swe programy po 200 dolarów za minutę. Jedyny przykład w całej historii działalności EWTN, że programy nie były udostępniane darmowo.

W styczniu 1984. roku Harry John był winien matce Angelice tyle, ile ona była winna jemu za wcześniejsze pożyczki. Zgodzono się na obustronne darowanie długów. Jakiś czas jeszcze Santa Fe kupowała programy na żywo matki Angeliki, a pieniądze uzyskane w ten sposób przynajmniej częściowo pozwalały na finansowanie działalności EWTN. Do tego koniecznie było potrzebne nowe, większe studio. To dotychczasowe było zajęte przez program matki Angeliki, a EWTN planowało produkcję innych, nowych programów. Wyznaczono więc na zewnątrz prostokąt o wymiarach 15x22 metry i obwiązano drzewka wstążeczkami oznaczającymi granice przyszłego studia. Gdy parę dni później grupa biskupów odwiedziła EWTN zapytali matkę Angelikę o te wstążeczki na sosnowych drzewkach. „Potrzebujemy nowe studio, a nie mamy pieniędzy. Te wstążeczki mają przypominać Bogu o naszej potrzebie”. –„A nie uważasz, że Bóg wie, czego potrzebujecie?” –zapytali biskupi. –„Oczywiście, że wie, ale nie zaszkodzi Mu czasem przypomnieć”. –odpowiedziała matka Angelica.

Zaintrygowany wstążeczkami dawny przyjaciel matki Angeliki, Jack Leder, podarował pierwsze 50 tys. dolarów. W sierpniu 84. roku para starszych, skromnie wyglądających osób zapytała o te wstążeczki. Matka Angelica opowiedziała im o projekcie, a wzruszona ich ubóstwem przygotowała im kanapki na drogę, gdy wyjeżdżali z kompleksu EWTN. Staruszkowie ci, państwo Bombergers, po powrocie na Florydę zwołali zebranie zarządu filantropijnej fundacji prowadzonej przez siebie i zatwierdzili donację 150 tysięcy dolarów na ukończenie nowego studia. Rycerze Kolumba dołożyli swoje, a grant w wysokości 25 tysięcy zatwierdzony przez arcybiskupa Bostonu Bernarda Law skompletował listę pieniędzy koniecznych do ukończenia projektu nowego studia.

Nie był to jednak koniec finansowych problemów EWTN. Niezapłacone rachunki za transmisję satelitarną groziły utratą licencji, Harry John zajęty swoją superstacją nie był więcej zainteresowany pomocą matce Angelice, a do tego ona sama przechodziła wtedy bardzo trudny okres duchowych rozterek. Zmarła jej matka, która jako jedna z sióstr mieszkała z nimi w klasztorze, a do tego przechodziła ona okres „ciemności duszy”, okres w którym nie odczuwała obecności swego ukochanego Oblubieńca. Ludzie pozostający z nią w bliskim kontakcie nie odczuwali niczego innego w jej zachowaniu, ale udostępnione później jej zapiski ukazują jak trudny był to okres w jej życiu. W końcu wyglądało na to, że jedynym ratunkiem jest zwrócenie się do telewidzów. Alternatywą była utrata tego, co z takim trudem zbudowano do tej pory. Przez sześć wieczorów trwał finansowy maraton. Przybył nawet z Nashville jezuita Mitch Pacwa, który na prośbę jednego z widzów za pięć tysięcy dolarów zaśpiewał polski hymn narodowy. Ojciec Pacwa, syn polskich emigrantów, znający kilkanaście języków łącznie z hebrajskim, aramejskim, greką i arabskim, stał się później stałym członkiem ekipy radia i telewizji EWTN, zastępując matkę Angelikę w prowadzeniu programu na żywo, gdy jej zdrowie nie pozwalało na to dłużej.

Jesienią 1984. roku Santa Fe Communikation ogłosiła bankructwo. Harry John wydawszy sto milionów osobistego majątku nie miał skąd dalej dokładać. Część wyposażenia jego studia odkupiła potem EWTN płacąc drobny ułamek tego, co zapłacił niedawno Harry John. W tym samym czasie Peter Grace Fundation, która pożyczyła EWTN sporą sumę pieniędzy, domagała się zwrotu wraz z odsetkami. W sumie wynosiło to 650 tysięcy dolarów. Jednak i tym razem Bóg okazał się wierny. Wcześniej w tym samym roku żona pewnego adwokata spędziła jakiś czas w Birmingham, odwiedzając EWTN i obiecała matce Angelice, że jak tylko będzie miała jakiś problem, pomoże jej w miarę możliwości. Gdy teraz Angelica przypomniała o obietnicy, otrzymała w zamian czek na 700 tysięcy dolarów umożliwiający spłatę długu w całości.


W październiku 1986. roku wygasła umowa umożliwiająca korzystanie z dotychczasowego satelity i EWTN nie uzyskało możliwości jej przedłużenia. Jedyne alternatywne możliwości to było albo podpisanie umowy z jakimś drugorzędnym satelitą, albo z nowym satelitą Galaxy III, który co prawda także nie miał zbyt wielu odbiorców, ale przynajmniej miał potencjalne możliwości. Jednak Galaxy III nie był zainteresowany w nadawaniu parogodzinnego bloku. Warunkiem przyjęcia EWTN było zobowiązanie z ich strony, że będą produkować program 24 godziny na dobę. Niezależnie jednak od tego, na co się matka Angelica zdecyduje, musiała ona zaczynać od zera. Traciła ona dotychczasowych klientów w postaci sieci kablowej telewizji, a więc traciła także wszystkich swoich telewidzów.

Wszyscy pracownicy EWTN zebrali się i jeden po drugim wypowiedzieli się za przejściem na 24-godzinny format. Doskonale zdawali sobie sprawę, że oznacza to dla nich więcej pracy, a prawdopodobnie także opóźnienia w wypłacie. Jednak było to wyzwanie i wszyscy byli gotowi mu sprostać. Ta przeszkoda nikogo nie zniechęciła, ale dała im zastrzyk energii i chęć zmierzenia się z trudnościami. Podpisano umowę z Galaxy III, a wkrótce potem okazało się, jak sluszna to była decyzja. Satelita został wykupiony przez grupę satelitarnych stacji telewizyjnych łącznie z Nickelodeonem i C-Span i grupa ta wyposażyła siedem tysięcy odbiorców naziemnych w anteny odbierające sygnał z tego satelity. EWTN stał się członkiem elitarnej grupy nadającej przez najpopularniejszego satelitę w Ameryce. Do tego wkrótce Watykan ogłosił, że Ojciec Święty odwiedzi wkrótce Stany Zjednoczone. To jakby sam Bóg mówił matce Angelice: „Zaczynasz od początku? Dobrze, poślę ci tam swojego człowieka, który ci w tych początkach pomoże”. EWTN zaczął się przygotowywać do pełnej relacji z pobytu papieża w USA, ale stresy związane z wydarzeniami ostatnich miesięcy nie pozostały bez wpływu na zdrowie matki Angeliki. Dzień po Bożym Narodzeniu została ona odwieziona do szpitala z bólami serca.

24-godzinny program zaczął się na parę dni przed papieską wizytą w USA, we wrześniu 1987. roku. Zaczynając nadawanie programu non-stop matka Angelica powiedziała: „Tym razem nie wyłączymy nadawania aż do czasu, gdy Gabriel zatrąbi na swej trąbie. A może nawet nadamy to na żywo”. Samą wizytę wspólnie przedstawiali EWTN i telewizja biskupów, CTNA. Matka Angelica zapewniała dostęp do telewizorów, CTNA pokrywał koszty produkcji, dawał kamery i wozy transmisyjne. W studio komentowali wydarzenia matka Angelica i prezydent CTNA, ojciec Bob Bonnot.

Wizyta papieska ukazała, jak bardzo nieposłuszny jest amerykański Kościół. Już pierwszego dnia wyznaczony przez konferencję biskupów ksiądz, witający papieża w imieniu amerykańskich kapłanów, w powitalnym przemówieniu negował sens celibatu księży. Parę dni później, w Los Angeles, odbyło się spotkanie z wybranymi biskupami. Nie było zapewne przypadkiem, że konferencja biskupów wybrała samych liberałów. Oni to właśnie nadawali ton całemu amerykańskiemu episkopatowi.

Pierwszy przemówił kardynał Joseph Bernardin z Chicago przypominając, że Amerykanie kochają wolność i ”niemal instynktownie reagują w negatywny sposób, gdy ktoś im mówi, co muszą robić”. Po nim przemawiał arcybiskup San Francisco, John Quinn: „Nie możemy wypełnić naszej misji przez bezkrytyczne stosowanie rozwiązań z dawnych wieków do problemów, które nie istniały, albo które się zmieniły diametralnie przez stulecia”. Następny był arcybiskup Rembert Weakland. Nikt wtedy tego nie wiedział, ale kilka lat wcześniej arcybiskup zakończył „nieodpowiedni związek” z innym mężczyzną trwający od 1977. roku. Diecezja zapłaciła tamtemu mężczyźnie 450 tys. dolarów za milczenie, a sprawa wyszła na jaw dopiero w 2002. roku. Na spotkaniu z papieżem arcybiskup Weakland powiedział: „Wierni, z powodu swego wykształcenia, statusu społecznego i innych przyczyn nie będą dłużej akceptować nauczania Kościoła na podstawie samego Jego autorytetu. Autorytatywny styl może przynieść wynik przeciwny od zamierzonego i nauczanie Kościoła będzie w większości ignorowane”. Następnie biskup Weakland przedstawił swój punkt widzenia na ordynację kobiet, mówiąc między innymi: „kobiecość nie jest już podległa męskości, ale jest spostrzegana jako równa męskości w formułowaniu pełnego obrazu Boskości”.

Ostatni przemówił zastępca Konferencji Episkopatu, arcybiskup Daniel Pilarczyk. Mówił on o potrzebie wypełniania pustki zostawionej przez brakujące powołania przez laikat. „Zdajemy sobie sprawę, że podporządkowanie się przepisom i regulacjom, jakkolwiek ważne, nie jest w dzisiejszych czasach wystarczające”. Kardynał Francis Stafford obecny na tamtym spotkaniu komentując później wypowiedzi swych braci biskupów powiedział, że było to bezprecedensowe wyzwanie rzucone papieżowi przez amerykański Kościół. Matka Angelica niemal przepraszała na antenie za uwagi niektórych biskupów i nie pozostawiła w swych komentarzach żadnych wątpliwości, co sądzi o takich opiniach na temat roli laikatu i kobiet w Kościele.

Sama wizyta papieska okazała się wielkim sukcesem marketingowym. W ciągu tygodnia liczba odbiorców EWTN zwiększyła się z dziesięciu do ponad dwudziestu milionów domów, a dwanaście nowych systemów telewizji kablowej dołączyło EWTN do swych ramówek. CTNA chciało powtórzyć współpracę jesienią transmitując obrady konferencji episkopatu, ale matka Angelica, widząc co się dzieje, odmówiła. Obsługa jesiennej konferencji była osobna ze strony EWTN, z ich komentarzami, a CTNA miało swój przekaz i swą własną obsługę.

CTNA był w poważnych kłopotach. Coraz więcej katolików protestowało przeciw ich programom, a połowa ze 180 diecezji nigdy nie zaczęła odbierać ich programów. W końcu zaczęto rozważać przystąpienie do VISN, Vision Interfaith Satellite Network. Miał to być w założeniu satelitarny kanał przedstawiający programy ludzi różnych wyznań, od islamu, przez judaizm, protestantyzm po katolicyzm. Dawałoby to dostęp CTNA do satelitarnej telewizji z pominięciem matki Angeliki, a być może spowodowałoby to, że usuwano by EWTN z ramówki tych systemów kablowych, które miałyby ograniczoną ilość kanałów przeznaczonych na religijne programy.

Ponieważ jednak to EWTN był dla większości katolików głosem katolickim w mediach, ojciec Bonnot nie ustawał w próbach umieszczenia programów CTNA w stacji matki Angeliki. Zadzwonił do niej w listopadzie 1987 roku z kolejną propozycją współpracy, ale matka Angelica nie mogła się zgodzić na jego warunki. Przypominając sobie tę rozmowę ojciec Bonnot wspomniał, że matka Angelica upierała się, że to ona będzie decydować ostatecznie, jakie programy zamieści w swej stacji, a jakie nie. On chciał, by przynajmniej każdy biskup miał prawo nieocenzurowanego występowania w TV, ale i na to nie zgadzała się matka Angelica. „Kim ty myślisz, że jesteś, żeby oceniać, który biskup może mówić w TV?” „Tak się zdarzyło, że to ja jestem właścicielem tej stacji telewizyjnej” –odparła. „Dobrze. Ale pamiętaj, nie będziesz tutaj zawsze”. „Prędzej wysadzę to wszystko w powietrze, niż pozwolę, żeby stacja ta wpadła w twoje ręce” –odpaliła matka Angelica, ku wielkiej radości sióstr słuchających dochodzących przez zamknięte drzwi okrzyków swej przeoryszy.

Konferencja biskupów amerykańskich pokazała, jak bardzo są oni podzieleni. Jeden z dokumentów na temat zagrożenia AIDS, napisany przez kardynała Bernardina i trzech innych biskupów, bez zgody innych biskupów dopuszczał między innymi stosowanie prezerwatyw w pewnych sytuacjach. Wkrótce większość biskupów odcięła się od tego dokumentu, uznając go za sprzeczny z nauczaniem Kościoła, ale cała sprawa pokazała, że w Kościele amerykańskim nie dzieje się zbyt dobrze. Matka Angelica zobaczyła wtedy wyraźnie rolę EWTN jako bezpiecznego portu dla przeciętnego katolika. W jej stacji telewizyjnej nie było żadnej tolerancji dla nauki niezgodnej z nauczaniem Magisterium i papieża. „Ja nie chcę być konserwatywna, ani liberalna. Ja chcę być po prostu katolikiem” –mówiła. „Jeżeli to obraża liberałów, trudno. Jak obraża ultrakonserwatystów, także trudno. Jedyne co mnie interesuje, to głosić to, czego naucza Kościół”.

W maju nastąpiło kolejne spotkanie między matką Angeliką a CTNA. Prezydentem CTNA był wtedy kardynał Edmund Szoka. Wspominał później jak twardą negocjatorską była matka Angelica. Zapowiedziała, że sama będzie cenzorem każdego programu jej przedstawionego i odrzuci wszystko, co według niej nie będzie zgodne z nauczaniem Kościoła. Biskup Robert Lynch, generalny sekretarz konferencji episkopatu przypomina sobie taką wymianę zdań między kardynałem Szoką a matką Angeliką: „Więc uważasz, że są dobrzy i źli biskupi?” –zapytał kardynał. „Tak” –odparła Angelica. „Jak mój biskup pomocniczy?” (Bardzo liberalny biskup Gumbleton z Detroit) „Tak, to bardzo dobry przykład. Takich biskupów nie chcę widzieć w mojej stacji telewizyjnej” –odpowiedziała rozpromieniona zakonnica. W końcu nie mając innego wyboru i pod wpływem argumentów kardynała Szoki przeciwnego przystąpieniu do VISN, konferencja biskupów musiała się zgodzić na twarde warunki matki Angeliki. Warunki, które zakładały wyłączność EWTN na nadawanie przedstawionych im programów. Co więcej, nawet tych odrzuconych przez cenzurę matki Angeliki CTNA nie mogło już nikomu innemu przedstawić do emisji. Szoka powiedział później: „Zrobiłem to, by ratować jej stację. Wiedziałem, że VISN może wyprzeć EWTN z wielu rynków. Ale VISN nie gwarantowało katolikom żadnego konkretnego czasu antenowego i całkiem możliwe, że byłby on ograniczony do godziny na dobę.

Być może kardynał Szoka rzeczywiście życzył EWTN jak najlepiej, ale równocześnie namawiał biskupów o zgodę na to, by programy CTNA były nadawane bez kodowania i by każdy operator sieci kablowej mógł je retransmitować tak, jak od dawna robili z EWTN. W końcu doszło do głosowania. Tajnego, tak, że każdy z biskupów nie bojąc się presji współbraci mógł szczerze opowiedzieć się za VISN, albo za EWTN. W ostatniej chwili Phillip Hannan z Nowego Orleanu przedstawił propozycję, by sporne audycje przedstawiać komisji złożonej z pięciu biskupów i jak komisja orzeknie, że są one wolne od doktrynalnych błędów, matka Angelica podporządkuje się ich opinii. Po takim zabezpieczeniu w stosunku głosów 122 do 93 biskupi zgodzili się na dwuletni układ z EWTN.

Jesienią 1988 roku matka Angelica zastanawiała się nad odejściem w stan spoczynku. Miała 65 lat, była schorowana. Jak zwykle przed każdą ważną decyzją spędziła czas przed Najświętszym Sakramentem. Ale jej Oblubieniec powiedział: „Nie”. Nakazał jej zbudować stację radiową nadającą na cały świat na krótkich falach. „Ależ ja nic nie wiem o krótkofalowych nadajnikach” -odparła matka Angelica. „Wiem”- odparł Pan. „Zaczynaj”.


CDN.

Matka Angelica. Część czwarta

Ciąg dalszy biografii Matki Angeliki:

27. stycznia 1981. roku, zaledwie dwa miesiące po złożeniu podania o licencję na prowadzenie satelitarnej stacji telewizyjnej, FCC przysłało pozytywną odpowiedź. Do dziś nie jest pewne jak to się stało, że nadeszła ona tak szybko. Podobno w FCC pracowała jakaś osoba znająca imię matki Angeliki z ruchu charyzmatycznego w Kościele i przełożyła jej podanie na sam początek kolejki, ale nie da się tego w żaden sposób zweryfikować. Dla matki Angeliki było to po prostu kolejne potwierdzenie Bożej Opatrzności.

Licencja, zezwolenie to rzecz konieczna, ale z pewnością niewystarczająca. Trzeba było jeszcze zbudować samo studio, nadajnik, antenę, a potem podpisać umowę z jakimś operatorem satelity, który będzie odbierał sygnał i przekazywał go powrotem na ziemię. Tam operatorzy sieci kablowych będą dalej przekazywać programy do odbiorców w domach. Plan teoretycznie prosty, ale w praktyce matkę Angelikę czekały spore koszty i kolejne przeszkody, a jak do tej pory jeszcze ani jedna osoba nie widziała jej programów dostarczonych satelitarnie.

W 1981. roku powstał zarząd spółki EWTN, a Bill Steltemeier został jej prezydentem. Matka Angelica była prezesem z prawem bezwzględnego wetowania każdego ustalenia zarządu. To ciągle była „jej stacja” i ona ciągle podejmowała wszystkie najważniejsze decyzje. Członkiem zarządu został także ojciec John Hardon, który wkrótce mimowolnie stał się przyczyną sporych kłopotów i największego kryzysu w religijnym życiu matki Angeliki.

Ojciec Hardon podzielił się prywatnie z kimś w Watykanie wątpliwościami co do legalności działalności matki Angeliki polegającej na podróżowaniu po całych Stanach Zjednoczonych z odczytami i wykładami. Była ona przeoryszą kontemplacyjnego, papieskiego zakonu Klarysek i choć miała zezwolenie lokalnego biskupa na taką działalność, Kongregacja ds. Instytutów Życia Konsekrowanego i Stowarzyszeń Życia Apostolskiego zabroniła jej dalszych podróży, poza wizytami w jej lokalnym studio. Takie postanowienie było wielkim ciosem dla powstającego przedsięwzięcia, bo bez możliwości podróżowania kończyła się możliwość zdobywania funduszy. To charyzma, urok, dar przekonywania matki Angeliki otwierał serca i portfele ludzi. Bez jej obecności cale przedsięwzięcie było martwe w momencie urodzenia.

Oczywiście dla matki Angeliki to była tylko kolejna przeszkoda do pokonania. Ponieważ była przekonana, że to, co robi jest wolą Bożą, po prostu wyżaliła się przed Jezusem w Najświętszym Sakramencie i szukała drogi wyjścia z kryzysu. Jedyną drogę, jaką zaproponowano matce Angelice, to trzyletnie opuszczenie klasztoru, tymczasowy powrót do świeckiego życia, ale na to nie mogła się ona zgodzić. Jej powołanie, jej rola „oblubienicy Jezusa” była ważniejsza od możliwości podróżowania i taki krok byłby dla niej zdradą swego Oblubieńca. Cel nigdy nie uświęca środków i takie rozwiązanie nie wchodziło w ogóle w grę.

A kryzys trwał i właśnie nadeszło wyposażenie satelitarne zamówione w RCA. Dwie ciężarówki z anteną i innym sprzętem zajechały do klasztoru, ale kierowca nie mógł zezwolić na rozładunek, dopóki nie otrzyma potwierdzenia o wpłacie sześciuset tysięcy dolarów na konto RCA. Matka Angelica nie miała pieniędzy. Nie miała żadnych ukrytych asów w rękawie. Wydawało się, że to już koniec jej szalonego przedsięwzięcia. Poszła więc do kaplicy Adoracji i zaczęła się modlić: „Zawaliłam, Panie.” Z ludzkiego punktu widzenia osiągnęła ślepy zaułek. Wyszła z kaplicy, by odesłać ciężarówki powrotem, gdy jedna z sióstr zawołała ją do pilnego telefonu. Dzwonił ze swego jachtu płynącego gdzieś na Bahamach milioner, który twierdził, że dzięki broszurkom pisanym i drukowanym przez matkę Angelikę jego syn będący w poważnych kłopotach z prawem nawrócił się i zaczął prowadzić dobre życie. Milioner ten chciał ofiarować matce Angelice mały datek, w wysokości 600 tysięcy dolarów. „Czy może pan przysłać te pieniądze teraz?” –to była jedyna odpowiedź matki Angeliki. Okazało się, że raz jeszcze Bóg wynagrodził jej zawierzenie i wiarę małego dziecka.

W maju 81. roku kardynał Silvio Oddi, przewodniczący Kongregacji ds. Duchowieństwa przybył do Nowego Jorku, by prowadzić trzydniową konferencję katechetyczną. Ponieważ matka Angelica miała zakaz podróżowania, wysłała na tę konferencję Billa Steltemeiera. Miał on przekonać kardynała do przyjazdu do Birmingham, do pobłogosławienia powstającego przedsięwzięcia i do ewentualnego przekonania kogo trzeba w Rzymie, by zniósł zakaz podróżowania dla matki Angeliki. Kardynał początkowo odmówił, bo następnego dnia powracał do Rzymu, ale Steltemeier wynajął prywatny samolot i zdążył przywieźć kardynała na parę godzin do Alabamy. Kardynał Oddi był zachwycony tym, co robi matka Angelica. Pobłogosławił przedsięwzięcie i obiecał, że po powrocie do Watykanu załatwi zgodę na jej podróże. Matka Angelica i EWTN zyskali ważnego przyjaciela w Watykanie. 10. czerwca nadeszła trzyletnia zgoda z Watykanu na dalsze podróże i prowadzenie działalności matki Angeliki poza murami monastyru.

15. sierpnia 1981. roku matka Angelica, w obecności sióstr i lokalnego biskupa włączyła przekaźnik i stacja telewizyjna EWTN zaczęła wysyłać sygnał do drugorzędnego satelity Westar III, przekazującego dalej sygnał do małej grupy operatorów lokalnych sieci kablowych w kilkunastu niewielkich miastach. Cały program trwał cztery godziny dziennie i poza audycjami prowadzonymi przez Matkę Angelikę nadawał stare filmy, nie tylko religijne. Można było zobaczyć wtedy w EWTN nawet Lassie i Bill Cosby Show. Dwa miesiące po premierze jej sygnał docierał do zaledwie sześciu sieci kablowych, mając potencjalną możliwość dotarcia do 300 tysięcy domów. To ciągle był początek drogi. A przecież matka Angelica miała już niemal 60 lat.

W końcu i biskupi zaczęli dostrzegać potrzebę ewangelizacji przez telewizję. Albo raczej należałoby powiedzieć pewne osoby związane z Episkopatem. Z budżetem początkowym w wysokości 4 i pół miliona dolarów powstał CTNA, Catholic Telecommunications Network of America. Jednak zamiast pójść taką drogą, jaką wybrała matka Angelica i wysyłać swój sygnał bezpośrednio do każdego, kto był skłonny go odbierać, CTNA wysyłało zakodowany sygnał do diecezji, które zainwestowały w anteny odbiorcze i diecezje mogły, po opłaceniu abonamentu, dalej transmitować program. Gdyby tylko miały dostęp do jakiejś stacji telewizyjnej. Cały ten system był niezbyt sensowny i od początku skazany na porażkę. Stanowił jednak zagrożenie dla matki Angeliki, bo w momencie, gdy okazało się, że programy CTNA nie trafiają do odbiorców naturalną rzeczą było zazdrosne spoglądanie na to, co zbudowała matka Angelika. Tym bardziej, że Episkopat miał fundusze, których tak brakowało matce Angelice. Niestety miał on też wielu biskupów będących w bardziej lub mniej skrywanej opozycji do nauczania Magisterium Kościoła. Liberalne skrzydło w amerykańskim Kościele, niezadowolone z „konserwatyzmu” papieża Jana Pawła II widziało w CTNA narzędzie mogące przedstawiać ich „postępowe” poglądy na ordynację kobiet, zmiany w nauczaniu na temat antykoncepcji, czy legalizacji homoseksualnych związków małżeńskich. Ponieważ jednak CTNA była firmowana przez Episkopat, a EWTN była prywatną stacją zwykłej zakonnicy z Alabamy, zachodziła obawa, że sieci kablowe wybiorą tylko jeden katolicki program w swej ofercie. I nie będzie to ortodoksyjna EWTN…

Jesienią 1981. roku matka Angelica została wezwana do Waszyngtonu na rozmowę z biskupami odpowiedzialnymi za media. Pytano ją dlaczego promuje taki właśnie typ religijności, ograniczony, ich zdaniem. CTNA promuje (ich zdaniem) pełny, szeroki obraz katolicyzmu. Zapytano też matkę Angelikę o budżet. „Ja nie mam budżetu” –odparła. Odpowiedzią był wybuch śmiechu. „Jak to? Musisz mieć budżet w tym biznesie. Nie można prowadzić stacji telewizyjnej bez budżetu!” –powiedział biskup Gelineau, przewodniczący Konferencji Episkopatu. „To jaki powinnam mieć budżet, skoro w ubiegłym roku zostało nam po wydatkach 300 tysięcy dolarów?” –„Myślę, że około 600 tysięcy” odparł po namyśle biskup. „To jest dokładnie to, co mam na myśli. My działamy w oparciu o Boże przeznaczenie. Datki w ubiegłym roku przyniosły nam dwa miliony. Jakbyśmy mieli budżet, stracilibyśmy milion czterysta tysięcy dolarów” –odpowiedziała Angelica. Nikt jej nigdy nie przekonał, że jest jej potrzebny jakikolwiek budżet. A samo spotkanie zakończyło się niczym. Biskupi życzyli jej powodzenia, choć niektórzy niezbyt szczerze. Wymieniono niewiążące obietnice współpracy i spotkanie się zakończyło. Jednak nikt już nie miał wątpliwości, że EWTN jest zauważone przez konferencję biskupów, którzy nie bardzo mogli przełknąć fakt, że nie mają żadnej kontroli nad potężnym medialnym narzędziem prowadzonym przez przeoryszę zakonu podlegającego bezpośrednio Rzymowi.

Monday, February 11, 2008

Matka Angelica. Część trzecia

Poniższy tekst jest dalszą częścią biografii matki Angeliki, zamieszczonej przed paru dniami.

Po wizycie w studio telewizyjnym matka Angelica miała spotkanie w parafii Saint Margaret Mary na przedmieściach Chicago. W tym samym czasie na konwencji prawników był w Chicago Bill Steltemeier, współpartner zespołu adwokackiego z Nashville, Steltemeier & Westbrook, zajmującego się głównie nieruchomościami. Był on od trzech lat diakonem katolickim i w weekendy kapelanem więziennym i zobaczywszy ogłoszenie o spotkaniu z Matką Angeliką postanowił ją odwiedzić. On sam wspomina, że nigdy nie słyszał tak przemawiającej osoby, jak ona. W kościele pełnym ludzi, tak, że większość musiała stać, matka Angelica raz tylko spojrzała w stronę prawnika. Wtedy właśnie usłyszał on wewnętrzny głos: „Aż do chwili śmierci”. Prawnik wspomina, że głos ten przeraził go śmiertelnie. Nie rozmawiał wtedy z matką Angeliką i powtarzał sobie: „Nie dam się w to wciągnąć”. Jednak przez następny miesiąc codziennie słyszał on ten głos: „Aż do chwili śmierci”. W końcu wsiadł on w auto i pojechał z Nashville do Birmingham i zapytał o przeoryszę. Matka Angelica przywitała go słowami: „Zastanawiałam się kiedy wreszcie przyjedziesz”. Bill Steltemeier złożył sporą ofiarę na klasztor i zaoferował matce Angelice swe prawnicze usługi. Został on „prawnym aniołem stróżem” misji matki Angeliki i do dzisiaj, 30 lat później, jest nim w dalszym ciągu.

Zanim jednak Bill odwiedził Birmingham, matka Angelica zaczęła się dowiadywać jak się robi telewizyjne programy. Nie myślała jeszcze wcale o własnej stacji telewizyjnej. Jej misją była ewangelizacja, ale zdawała sobie sprawę, że ręcznie roznoszone broszurki i książeczki mają bardzo ograniczony zasięg. Gdyby udało jej się nagrać to, o czym pisała, a następnie znaleźć jakąś stację telewizyjną, która by te audycje nadała, dotarłaby do znacznie większej ilości osób. Po poszukiwaniach udało jej się dotrzeć do lokalnej stacji telewizyjnej, która zgodziła się nagrać półgodzinną audycję za sumę tysiąca dolarów. Gotową taśmę przyjaciółka matki Angeliki zawiozła osobiście do protestanckiej stacji telewizyjnej Christian Brodcast Network, założonej rzez Pata Robertsona i mieszczącej się w Virginia Beach, Va. CBN docierał do trzech i pół miliona rodzin ze swymi programami i akurat ich zarząd rozglądał się za jakimś katolickim programem. Taśma matki Angeliki była odpowiedzią na ich modlitwy. Po zobaczeniu tego, co matka Angelica nagrała od razu zaproponowali jej, że codziennie otrzyma półgodzinny czas na antenie, ale musi dostarczyć im programy na pierwsze dwa miesiące. „60 epizodów? Hmm… Jak chcecie 60 epizodów, to otrzymacie 60 epizodów” –zobowiązała się Angelica, nie myśląc nawet o tym, skąd weźmie 60 tys. $ na koszty produkcji. Jednak, jak zwykle, pieniądze zawsze się znajdowały. Matka Angelica nadal podróżowała, dając swe wykłady i lekcje, a także organizacja zrzeszająca ochotników zajmujących się dystrybucją jej broszurek była w stanie zebrać pewną kwotę na pokrycie części kosztów produkcji jej programów telewizyjnych.

W październiku 1978, pół roku po tym, jak matka Angelica nagrała swą pierwszą telewizyjną audycję, przeczytała ona w jakimś katolickim czasopiśmie o planach sieci telewizyjnej CBS nadania miniserialu „Słowo” opartego o powieść Irwinga Wallace o tym samym tytule. Film, oparty o fakty zawarte w starożytnym papirusie negował boską naturę Jezusa. Papirus okazał się zresztą później fałszerstwem, jak to zwykle bywa w takich wypadkach. Gdy Matka Angelica przybyła do studia nagrać kolejne odcinki swego programu, zażądała widzenia z menadżerem stacji. Powiedziała mu, że nie mogą oni nadać tego filmu, bo jest on bluźnierczy. Ta uwaga tylko rozbawiła zarząd stacji. Odpowiedzieli matce Angelice, że nie tylko nadadzą ten film, ale że ona nic nie będzie w stanie zrobić. „Będę mogła przestać nagrywać u was swoje programy” –odrzekła. „Tak? I co zrobisz? Nigdzie indziej w Birmingham nie dasz rady ich nagrywać”. „To zbuduję sobie swoje własne studio”.

Po powrocie do klasztoru i po tym, jak matka Angelica opanowała swoje wzburzenie, siostry zastanawiały się co dalej zrobić. Jedna z nich zauważyła, że właśnie zaczęły budować garaż, więc jakby go powiększyć, to można by zamiast garażu zrobić studio telewizyjne. Plan został przyjęty i matka Angelica zawiadomiła wykonawcę budowy, że ma poszerzyć fundamenty, bo od teraz buduje studio. Budowlaniec popatrzył na nią, jakby nagle ona zaczęła do niego mówić po aramejsku. „Ależ ja się nie znam na studiach telewizyjnych” -protestował. „To nic, ja też się nie znam. Dlatego właśnie wybudujemy jedno”.

Matka Angelica nieraz wspominała, że Bóg szuka „dodów”. „Dodo” to jest taki głupek, który nie wie, że czegoś się nie da zrobić i dlatego to próbuje. Mądrzy ludzie nie próbują wielu rzeczy, bo wiedzą, że to niemożliwe do wykonania. „Dodo” jest za głupi, żeby to wiedzieć, więc nic go nie wstrzymuje od prób. „Ja jestem taki ‘dodo’” –mówiła. W momencie podjęcia decyzji o budowie własnego studia TV matka Angelica miała niemal 56 lat, była schorowaną, chodzącą o kulach prostą i niewykształconą klauzurową siostrą zakonną, nie miała pojęcia o produkcji telewizyjnej, o tym jak się buduje i zarządza stacją telewizyjną i miała na koncie na wszystkie koszty związane z utrzymaniem klasztoru 200 dolarów. Rzeczywiście, tylko „dodo” w takiej sytuacji może się porwać na takie szalone pomysły. "Unless you are willing to do the ridiculous, God will not do the miraculous.” – mówiła. “Dopóki nie zrobisz czegoś żałosnego, śmiesznego, Bóg nie zrobi nic cudownego”. Powiedzenie, które w jej życiu sprawdziło się wielokrotnie.

Wkrótce ruszyła budowa studia, a wolontariusze zebrali wystarczającą ilość funduszy na zakup przyczepy- starego wozu transmisyjnego, który zaczął służyć jako tymczasowe studio do nagrywania kolejnych odcinków audycji matki Angeliki. Ona sama nadal podróżowała, by zdobyć fundusze na budowę studia i jego wyposażenie. Samo oświetlenie kosztowało kilkanaście tysięcy dolarów, a pierwsza profesjonalna kamera Hitachi 24 000. Gdy podczas jednego ze spotkań jakiś sceptyk zapytał ją co się stanie, gdy jej misja się nie powiedzie, matka Angelica odpaliła: „Będę miała najlepiej oświetlony garaż w Birmingham”.

Pod koniec 1979 roku matka Angelica miała już całkiem pokaźną ilość taśm ze swoimi programami. Nadawane były przez protestancki kanał CBN i przez kilka komercyjnych stacji telewizyjnych. Matka Angelica wysłała listy do wszystkich biskupów amerykańskich z propozycją darmowego udostępnienia kopii jej audycji w celu dalszego rozpowszechniania. Nie otrzymała ani jednej odpowiedzi. Matka Angelica wiedziała, że potrzebna jest jej jakaś forma dystrybucji jej programów. Komercyjna telewizja nie wchodziła w grę, bo była zbyt kosztowna. Biskupi nie wyrażali zainteresowania, ani nie szli z chęcią pomocy. Matce Angelice przypomniała się satelitarna antena widziana przed dwoma laty w Chicago. „Co się robi, żeby wysłać program z Birmingham do satelity?” –zapytała jednego z kilku inżynierów pracujących na pół etatu w klasztorze. „Potrzebna jest antena, licencja-zezwolenie i prawnik:- odpowiedział. „A co potrzebuję najpierw?” „Zacząć trzeba od prawnika”. A więc matka Angelica kupiła czasopismo zajmujące się satelitarną telewizją i zaczęła przeglądać ogłoszenia firm prawniczych specjalizujących się w załatwianiu licencji. Oczywiście szukała włosko brzmiących nazwisk. Gdy trafiła na firmę „Pepper & Corazzini”, zadzwoniła tam i po kilkunastu próbach udało jej się dotrzeć do Roberta Corazzini.

Corrazini był fachowcem w branży. Załatwił między innymi licencję Tedowi Turnerowi, założycielowi CNN. Jednak jak matka Angelica powiedziała mu, że jest przeoryszą zakonu i chce nadawać swoje programy przez satelitę, był przekonany, że to jakiś głupi żart. Gdy jednak się przekonał, że jest ona zupełnie poważna, przyleciał do Birmingham by przedyskutować tę sprawę. Poinformował on swą nową klientkę, że taka sprawa może potrwać parę lat i że nie ma żadnej gwarancji na pozytywne załatwienie sprawy. Ilość licencji wydawanych przez FCC, Federal Communications Commision, jest ograniczona, a chętnych na ich otrzymanie wielu. Kablowa i satelitarna telewizja była wtedy nowością i wielu nowych biznesmanów próbowało zaistnieć w tej dziedzinie medialnej. Po rozmowie prawnik powrócił do Waszyngtonu prowadzić sprawę, a Bill Steltemeier założył nową cywilną spółkę „Eternal Word Television Network”. „Eternal Word” to „Odwieczne Słowo”, niewątpliwie nazwa zainspirowana bluźnierczym filmem „Słowo”, z powodu którego matka Angelica odstąpiła od współpracy z CBS i zaczęła budowę swojego studia.

W połowie maja 1980. roku Angelica była winna 380 000 dolarów za wyposażenie studia. Bill Steltemeier szukał pomocy finansowej wśród biznesmanów, matka Angelica podróżowała by zbierać donacje od zwykłych katolików, ale to wszystko nie wystarczało. Koszty, jakie się piętrzyły przed nią były olbrzymie. Postanowiła więc poszukać szczęścia u Harry’ego Johna, wnuka Fredricka Millera, założyciela browaru Miller Brewing Company.

Harry John był ekscentrykiem. Wyglądał bardziej jak bezdomny bum, niż milioner. Kilku dziennikarzy przeprowadzających z nim wywiady wręcz określiło go jako „robiącego wrażanie niedomytego”. Na spotkania przychodził ubrany w spodnie klowna na szelkach i w kolorowy beret. Cały swój udział w browarze założonym przez dziadka, 47% akcji, złożył on w filantropijnej fundacji „De Rance Fundation”, nazwanej tak na cześć Armanda-Jeana De Rance, XVII-wiecznego ascetycznego opata, założyciela zakonu trapistów. Jego majątek sięgał stu milionów dolarów, więc gdyby tylko zechciał, mógłby wspomóc matkę Angelikę. Jej wizyta odniosła jednak tylko częściowy sukces. Otrzymała czek na 220 tysięcy. Potrzebowała jednak znacznie więcej.

Trzeba było zamówić 10-metrową antenę satelitarną za sumę 350 tys. dolarów. Matka Angelica zawahała się. Stare długi nie były spłacone, a tu dochodził nowy potężny wydatek. Jednak stwierdziła, że jak się coś robi dla Boga, to po prostu trzeba to zrobić. „Strach nie jest problemem” -mówiła. „Problemem jest nie robienie niczego ze strachu”.

Bill Steltemeier otrzymał polecenie napisania kontraktu z RCA na dostawę satelity i dodatkowego wyposażenia studia. Zakup ten zwiększał zadłużenie matki Angeliki do miliona dolarów. Pierwsza kopia umowy zawierała klauzulę, że klasztor gwarantuje swoim majątkiem wywiązanie się z umowy. Klauzula ta spowodowała, że biedny prawnik musiał wysłuchać wykładu na temat tego, że to, co należy do Boga nie może być przedmiotem żadnych umów i że nie będą nigdy ryzykować majątku klasztornego dla organizacji EWTN. Powstała więc nowa umowa, ale tę odrzucono natychmiast w RCA. W końcu trafiła ona do jednego z wiceprezydentów RCA, oczywiście Włocha z pochodzenia. Zadzwonił on do matki Angeliki i zapytał: „Rzeczywiście chcesz, żebyśmy zaakceptowali taką umowę?” „Tak, chcę tego ja i chce tego Bóg” –odpowiedziała Angelica. „Podpiszę tę umowę, ale pod jednym warunkiem. Będziemy potrzebowali 600 tysięcy dolarów na pierwszą wpłatę, zanim wyposażenie będzie mogło być dostarczone do studia. W jaki sposób zdobędziesz taką sumę?” „Bóg nam dostarczy” –brzmiała odpowiedź matki Angeliki.

W międzyczasie Robert Corazzini był gotów złożyć aplikację do FCC, ale potrzebował gwarancję kredytową w wysokości 280 tys. dolarów. Matka Angelica była akurat w kaplicy, modląc się przed mszą, gdy do kościoła weszli Lloyd Skinner i John Bruno. „Oto twój list kredytowy” –usłyszała wewnętrzny głos. Skinner właśnie sprzedał swoją fabrykę makaronu Brunowi i odwiedzał Birmingham. Po mszy matka Angelica pokazała im klasztor, studio, opowiedziała o swych planach i zapytała o pomoc. Skinner podpisał jej list kredytowy, co umożliwiło staranie się o licencję na nadawanie programów.

Jednak nie był to koniec finansowych problemów. Dług jej wynosił milion dolarów i wkrótce czekały ją koszty operacyjne w wysokości półtora miliona dolarów rocznie. Matka Angelika postanowiła odwiedzić ekscentrycznego milionera, Harry’ego Johna raz jeszcze. Tym razem prosiła go o 700 tysięcy dolarów. Zgodził się pod warunkiem, że to on będzie miał kontrolę nad anteną satelitarną. Na taką propozycję matka Angelica nie mogła i nie chciała się zgodzić. Powróciła do Birmingham z niczym i z narastającym uczuciem strachu. „Bóg spodziewa się po mnie działać w wierze, nie w wiedzy. Spodziewa się, że będę działać bez pieniędzy, bez mądrości, bez talentu – tylko z wiarą. Ale czym jest wiara? To jedna noga na ziemi, druga w powietrzu, a w żołądku uczucie strachu”. Uczucie strachu miało się wkrótce zintensyfikować…


CDN.