Wednesday, July 26, 2006

Historia pewnej kapliczki

Gdy dwadzieścia pięć lat temu powstawało imperium medialne Matki Angeliki wszystkie katolickie stacje radiowe całych Stanach Zjednoczonych można by policzyć na palcach jednej ręki. I jeszcze większość tych palców pozostawałaby nieużyteczna. Dziś jest ich około setki, nie mówiąc o możliwości słuchania przez Internet, na falach krótkich i przez system radia satelitarnego, coraz bardziej popularnego w USA. Jedną z tych lokalnych rozgłośni radiowych, które powstały w ostatnim ćwierćwieczu jest „The Station of the Cross Catholic Radio” z Buffalo w stanie Nowy York.

Jak wiele podobnych rozgłośni, zaczynali posiadając niewiele więcej poza entuzjazmem, w mieszkaniu prywatnym, instalując transmiter nadający lokalnie sygnał, jako dostarczała przez satelitę rozgłośnia Matki Angeliki. Z czasem zaczęli produkować własne programy, przyjmując do pracy kilka osób i niedawno okazało się, że po prostu nie ma już miejsca na wstawianie kolejnych biurek do małego pomieszczenia. Był jeszcze jeden pokoik, ale ten od początku był przeznaczony na kaplicę, gdzie, za zgodą lokalnego biskupa, był przechowywany Najświętszy Sakrament.

Ponieważ kapliczka ta i tak była zbyt mała na odprawianie mszy, zarząd rozgłośni postanowił przenieść ją do pobliskiego pomieszczenia biurowego, które od niedawna było do wynajęcia. Pomieszczenie to, mające około 30m kwadratowych, mogło już posłużyć jako miejsce do odprawiania codziennej mszy dla pracowników rozgłośni. Tym bardziej, że od niedawna przebywa w niej na rezydencji kapłan z Afryki, uczący się, jak stworzyć stacje radiową w swojej ojczyźnie.

Spakowano więc meble, zabrano Tabernakulum, przeniesiono statuetki świętych i przewieszono obrazki. Jeden z nich, który przed wieloma laty podarował ktoś właścicielom rozgłośni, przedstawia Jezusa modlącego się nad zabitym, nienarodzonym dzieckiem, spoczywającym na jego dłoni.
" Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią":

Image Hosting by PicsPlace.to


Gdy pracownicy rozgłośni instalowali wszystko w nowej kaplicy, ktoś przechodzący tamtędy zapytał, czy wiedzą, co się tu znajdowało poprzednio. Nie wiedzieli, więc poinformował ich, że był to lokal wynajmowany przez lekarza prowadzącego klinikę aborcyjną. „Gdybyśmy wiedzieli wcześniej, zapewne szukalibyśmy innego pomieszczenia na naszą kaplicę. Ale teraz, gdy o tym pomyślę, wydaje mi się, że Bóg od początku miał taki cel. Dlatego poświęciliśmy naszą kaplicę niewinnym dzieciom, które zginęły w młynach aborcyjnych” –powiedziała właścicielka rozgłośni.

Image Hosting by PicsPlace.to


A dla mnie cała ta historia jest jeszcze jednym dowodem na to, że dobry Bóg nie zapomina o nas. Pewno, że wiele rzeczy mnie przeraża. Świat się zmienia i to nie koniecznie tak, jakbym ja sobie tego życzył, ale także wiele się zmienia na lepsze. Choćby w Buffalo. 25 lat temu nie było tam katolickiego radia, za to był lekarz przeprowadzający aborcje. A teraz radio jest, każdy może słuchać Słowa Bożego, a w gabinecie, gdzie zabijano dzieci, przebywa teraz sam Dawca Życia, nasz Stworzyciel, Jezus Chrystus. I jak tu nie być optymistą? Pewno, że chciałoby się, by te korzystne zmiany postępowały szybciej, ale Bóg nie tylko stworzył świat, On także stworzył czas. Zaufajmy Mu więc i róbmy swoje, a On już na pewno ze wszystkim zdąży.

Jeszcze o komórkach macierzystych

Są pewne rzeczy, które są święte. Jedną z nich jest właśnie ludzkie życie. Nikt z nas nie potrafi go stworzyć z niczego, nikt z nas nie potrafi go „zbudować” od zera. Oczywiście, nauka jest w stanie zbadać mechanizmy powstawania życia i może w laboratoriach skopiować to, co powinno pozostać tajemnicą sanktuarium domowego kościoła. Ale tak, jak nie mamy prawa ingerować w naturalne mechanizmy powstania życia, tak samo nie mamy tego prawa do ingerowania w mechanizmy jego zakończenia. Nie bawmy się w Pana Boga, bo piętrzące się przed nami trudności bardzo szybko zaczynają nas przerastać. Nie mówię tu o trudnościach naukowych, te niech nauka pokonuje, ale o trudnościach moralnych. Moralność bowiem nie jest czymś, co możemy i powinniśmy zmieniać i reformować.

W poniższym poście pisałem o sukcesie polskich naukowców pracujących na Uniwersytecie w Louisville w stanie Kentucky. Profesor Ratajczak, który przewodniczył tym badaniom, udzielił wywiadu , w którym możemy przeczytać między innymi:


"- Skąd bierze się wśród naukowców takie zainteresowanie komórkami macierzystymi?
- Są to jedyne komórki organizmu, które zachowują wieczną młodość. Można śmiało postawić tezę, że zidentyfikowanie komórek macierzystych otworzyło nowy rozdział w historii ludzkości. Tak jak rozwój fizyki i chemii doprowadził do rozwoju energii jądrowej, która z jednej strony służyła dobrym rzeczom (mam na myśli np. wykorzystanie promieniowania w leczeniu wielu chorób, czy pozyskiwanie energii elektrycznej) a z drugiej strony do wielu złych rzeczy (np. do produkcji bomby atomowej). Tak samo rozwój biologii i chemii doprowadził do rozwoju szeregu terapii opartych o komórki macierzyste. My teraz jesteśmy w takiej samej sytuacji, co fizycy 60 lat temu. Mamy komórki macierzyste i możemy z nich robić różne rzeczy - zarówno te dobre (np. leczenie chorych) jak i te złe (np. klonowanie ludzi). Tak duże zainteresowanie komórkami macierzystymi bierze się właśnie z olbrzymiego potencjału, jaki one posiadają. Jak my ten potencjał wykorzystamy zależy przede wszystkim od norm etycznych i od naszego sumienia.

- Panu Profesorowi udało się już zróżnicować komórki macierzyste w kierunku naprawy wysepek trzustki, tkanki nerwowej oraz mięśnia sercowego. Czy można zatem mieć nadzieję, że hodowla ludzkich organów metodami laboratoryjnymi nastąpi w najbliższych latach?
- Trudno w tej chwili podać konkretną datę, kiedy zostanie wyhodowany pierwszy ludzki organ z komórek macierzystych. Najtrudniejsze zadanie jest jeszcze przed nami. Oprócz możliwości skutecznego zróżnicowania komórek macierzystych w komórki różnych narządów trzeba także odtworzyć architekturę całego narządu. Na to potrzeba jeszcze kilku a może kilkunastu lat. Jestem jednak przekonany, że w przeciągu 10-15 lat tego typu rozwiązania będą szeroko dostępne dla pacjentów. Wiek XXI przyniesie takie możliwości lecznicze.

- Czy każdego będzie stać na taki przeszczep?
- Organy wyhodowane w oparciu o komórki macierzyste będą dostępne dla każdego pacjenta. Szczególnie u ludzi młodych takie komórki będzie można pozyskiwać i wykorzystać je do leczenia. Już obecnie posiadamy dane wskazujące na to, że komórki macierzyste o charakterze komórek embrionalnych występują w ludzkiej krwi pępowinowej. Sam fakt istnienia takich komórek w krwi pępowinowej oznacza, że każdy noworodek może mieć już dzisiaj zapewnione źródło własnych komórek macierzystych, które w przyszłości mogą posłużyć do regeneracji jego narządów. Obecnie obserwuję duże zainteresowanie, pomimo dość wysokiej ceny, mrożeniem krwi pępowinowej na wypadek zaistnienia u dziecka w późniejszym wieku białaczki. Jestem przekonany, że komórki z zamrożonej krwi pępowinowej będzie można w niedalekiej przyszłości wykorzystywać do leczenia innych chorób.

- Czy istnieje zatem szansa, że dzięki komórkom macierzystym ludzie będą żyć dłużej?
- To jest bardzo dobre pytanie. Gdybyśmy zadali je dwieście lat temu to wtedy marzeniem każdego było dożycie siedemdziesięciu lat. Obecnie ten wiek osiąga większość z nas. Myślę, że dzięki komórkom macierzystym możliwe będzie przedłużenie średniej długości życia do ponad stu lat. Sądzę, że granica 120 lat dla zwykłego śmiertelnika jest jak najbardziej realna do osiągnięcia. Należy sobie zadać pytanie, z jakiego powodu obecnie umieramy? Bo się starzejemy, bo następuje defekt regeneracji komórek macierzystych. Człowiek całe życie się regeneruje. Za miesiąc czy rok będziemy tak samo prawie wyglądać, ale będziemy się składać z zupełnie innych komórek. Cały czas w naszych narządach odbywa się odbudowa tkanek z komórek macierzystych. Nasze komórki cały czas się wymieniają. Skuteczność takiej wymiany niestety pogarsza się z wiekiem. Dlatego się starzejemy. Jeżeli zatem pojawią się nowe metody farmakologiczne, które będą poprawiały kondycję komórek macierzystych, to będzie to automatycznie prowadziło do wydłużenia życia. Z drugiej strony jeśli opracujemy metody regenerowania uszkodzonych narządów w wyniku chorób, to również będzie to następny krok do dłuższego życia. Jednym słowem: komórki macierzyste są kluczem do długowieczności. […]

- Pracuje Pan Profesor nad jedynymi z najcięższych ludzkich chorób: m.in. nad rakiem żołądka, płuc i białaczką. Obserwuje Pan Profesor przy tym dużo cierpienia. Czy ludzkie cierpienie można zmniejszyć?
- Z pomocą przychodzi tutaj także nauka. Mamy coraz więcej dowodów na to, że choroby nowotworowe mają swoje źródło w komórkach macierzystych. Czyli jeżeli coś złego się stanie i dobra komórka macierzysta, która ma za zadanie odnawianie np. nabłonka śluzówki żołądka niespodziewanie stanie się komórką złośliwą to daje to początek tej strasznej chorobie. Pracując nad komórkami macierzystymi możemy również dotrzeć do źródła powstawania nowotworów. Jeden z patologów powiedział, że nowotwór to jest rana, która się nigdy nie goi. Ucząc się, jakie są to mechanizmy można opracować lepsze mechanizmy leczenia nowotworów, które będą oparte o eliminację komórek macierzystych nowotworowych.

- Jak Pan Profesor, jako wybitny specjalista w zakresie biologii, zagłębiając się w ludzkie ciało odbiera sprawy związane z wiarą w Boga?
- My, jako naukowcy, musimy przede wszystkim zachować olbrzymią pokorę wobec tego, co poznajemy. Prawda jest taka, że my widzimy, odbieramy świat i budujemy całą naszą wiedzę bazując na odbiorze fal elektromagnetycznych, które dają złudzenie widzenia obrazu albo słyszenia. I bazując na tych naszych niedoskonałych zmysłach w trójwymiarowym świecie, staramy się zrozumieć, jak jest zbudowany wszechświat. Być może cały otaczający nas świat wygląda zupełnie inaczej. Nasza rzeczywistość, o czym się mówi od dłuższego czasu, może posiadać cztery lub nawet więcej, wymiarów. Cały czas, pojawia się coraz więcej pytań, powstają nowe naukowe problemy. Poznając coraz więcej, coraz mniej wiemy. Kartezjusz powiedział "wiem, że nic nie wiem" - i jego słowa są nadal aktualne. W tej niesamowitej łamigłówce pojawia się jakaś wyższa celowość. Chęć zadania sobie pytania: dlaczego to wszystko jest tak zorganizowane? Osobiście, chociaż publicznie nie przyznaję się do żadnej religii, wierzę, że istnieje pewne działanie, które przez dawnych filozofów było opisywane jako siła życia. Wierzę, że istnieje jakaś siła nadprzyrodzona, która tym wszystkim kieruje. Jak bardzo jest to związane z Bogiem, trudno powiedzieć. Na pewno naukowiec, który bada mechanizmy ma coraz więcej pytań i widzi olbrzymią logikę w tym co bada."


Jedna uwaga, jaka mi się nasuwa, to moralny problem z niszczeniem ludzkiego życia, aby innej osobie przedłużyć życie do 120 lat. Nie bardzo mi się także podoba „hodowla organów”. Jak to niby ma wyglądać? Kim, czy czym będą te serca, płuca i nerki, wyhodowane z komórek macierzystych? I jaki jest tego cel? Jeżeli nasze życie na ziemi można porównać do „egzaminu”, do okresu wylęgania, do życia nienarodzonego dziecka, bo przecież to tylko mgnienie oka w porównaniu do wieczności, to czy warto? Oczywiście, że choroby trzeba leczyć, ale nie za wszelką cenę! Tak jak nie można zabić innej osoby, bo potrzebujemy jej nerkę, tak samo nie można „wyhodować” innej osoby, by jej tę nerkę zabrać.

Profesor mówi o 120 latach. Hmm. Mówi też, że dawniej marzeniem było dożyć 70. Nie całkiem to prawda. Dawniej nikt nie był starcem, jak miał 50 i nikt się nie dziwił, gdy ktoś dożył setki. Pewno, że było to rzadsze, ale tylko dlatego, że ludzie chorowali i umierali wcześniej. A gdy ktoś miał szczęście i nie zachorował, dożywał takich lat, jak my teraz. Zwalczanie chorób, by każdy z nas miał szansę dożyć 90 lat jest pięknym celem. Ingerowanie w genetykę, aby żyć lat 120, czy dwieście, czy potencjalnie 500 (przecież nikt mi nie powie, ze naukowcy będą usatysfakcjonowani tymi stu dwudziestoma) to jednak, moim zdaniem, zupełnie co innego.

Profesor Ratajczak mówi: „Osobiście, chociaż publicznie nie przyznaję się do żadnej religii, wierzę, że istnieje pewne działanie, które przez dawnych filozofów było opisywane jako siła życia. Wierzę, że istnieje jakaś siła nadprzyrodzona, która tym wszystkim kieruje. Jak bardzo jest to związane z Bogiem, trudno powiedzieć. Na pewno naukowiec, który bada mechanizmy ma coraz więcej pytań i widzi olbrzymią logikę w tym co bada.” Cóż, każdy może wierzyć, w co chce. Tylko, że człowiek nauki, odrzucający istnienie Boga, mimo, że „widzi olbrzymią logikę w tym, co bada”, może stać się potencjalnie bardzo niebezpieczny. Dlaczego miałby bowiem powstrzymać się przed klonowaniem? Przed hodowlą ciał ludzkich, pozbawionych głów, dla uzyskiwania organów do przeszczepów, czy podobnych „naukowych eksperymentów”?

Nie oskarżam tu o nic profesora Ratajczaka. Nie znam go. Nie sugeruję, że on by kiedykolwiek takie badania prowadził. Cieszę się z jego odkrycia, bo może ono uratować wiele ludzkich istnień. Ale boję się nauki, która odrzuca moralny kodeks praw, jaki daje nam Bóg. Nic z tego bowiem nie może wyjść dobrego. I tak, jak bezsensowne byłoby, gdyby podekscytowany naukowiec ogłosił, ze znalazł sposób na to, by ciąża trwała półtora roku, zamiast dziewięciu miesięcy, tak bezsensowne dla mnie jest walczenie o przedłużanie w nieskończoność ludzkiego życia na ziemi. Nauka, medycyna, powinny się skupić na leczeniu chorób. Na likwidacji cierpienia. Na zapobieganiu niepotrzebnemu odchodzeniu ludzi, którzy powinni pozostać wśród nas. Ale jak zaczynamy mówić o przedłużaniu życia dla samego przedłużania, gdy celem ma być pozostawania na ziemi jak najdłużej, to zaczynamy stawiać problem na głowie.

Celem życia na ziemi jest poznanie Boga, zrodzenie potomstwa, wychowanie go, doczekanie się wnuków. Gdy nasz czas mija, powinniśmy podziękować Bogu za to wszystko, co otrzymaliśmy i z ufnością udać się do Domu Ojca. Powinniśmy tęsknić za tym Domem, bo tam nas czeka wielkie szczęście, bez cierpień i chorób, czekają na nas bliscy, którzy odeszli i czeka sam Zbawiciel. Czemu o tym zapominamy? Setki gazet zajmują się problemem przemijającej urody. Najszybciej rozwijającą gałęzią medycyny jest chirurgia plastyczna. Lekarze obiecujący przedłużenie młodości, przywrócenie sił witalnych, diety cud, chińskie specyfiki, maseczki, głodówki, oczyszczania, wody, sauny i inne cuda stają się coraz popularniejsze, a kolejki przed konfesjonałami, gdzie naprawdę możemy się wyleczyć ze śmiertelnej choroby, są coraz krótsze. W wielu krajach zanikły zupełnie. I nie zrozumcie mnie źle. Nasze ciała są Świątynią Ducha Świętego. Powinniśmy o nie dbać. Ale nie łudźmy się. 70, 100, czy 120 to nie jest wieczność. Nie róbmy z medycyny bożka, bo i tak wszyscy umrzemy.

Ważne ostatecznie jest tylko jedno. I jak przedłużymy swe życie kosztem życia innej osoby, to co zyskamy? 20 lat na ziemi i wieczne potępienie? Co to w ogóle za rachunek? To jakby mi ktoś dal do wyboru 10 groszy teraz, albo milion za godzinę. Jaki idiota wziąłby te grosze? Każdy zaczekałby godzinkę na konkretną kasę. Ale my, finansując badania powodujące zabicie powstałego już życia, bo potencjalnie przedłużyłoby to nasze życie na ziemi, zachowujemy się tak, jak ten, kto złakomi się na 10 groszy. Zupełnie bez sensu.

Cieszę się, że Bush zawetował ustawę nakazującą finansowanie badań niszczących ludzkie życie. Cieszę się, że Polska była wśród tych krajów, które nie zgadzały się na to, by Unia Europejska finansowała takie badania. W Unii ustawa i tak przeszła, ale dzięki glosom Polski i paru innych krajów, w formie kompromisowej. Teraz nie będzie nakazu z Brukseli na co mają iść pieniądze, ale każdy kraj sam zadecyduje, jak te pieniądze wydać. Mam nadzieję, że w Polsce przeznaczy się je na badania niepowodujące moralnych trudności. Nie tylko bowiem unikniemy tu moralnych problemów, ale i należy się spodziewać, że wyniki będą owocniejsze. I do tego po pracowitym życiu na ziemi wszyscy spotkamy się w niebie. A przecież o to chyba najbardziej chodzi.

Pierwsze weto prezydenta

Prezydent Bush pięć i pół roku po objęciu swego stanowiska zawetował pierwszą ustawę. Nie jest to takie dziwne, że dopiero teraz, bo od początku swej kadencji ma większość w obu izbach parlamentu. Prezydent w USA jest nie tylko głową państwa, ale i szefem rządu, więc wszelkie trudności legislacyjne udawało się rozwiązać na etapie przygotowania ustaw, a nie już po głosowaniu. Zawsze jednak jest w końcu pierwszy raz i tak teraz się zdarzyło. Prezydent Bush zawetował ustawę mającą znieść zakaz finansowania z federalnych pieniędzy badań nad komórkami macierzystymi uzyskanymi z ludzkich embrionów.

Ponieważ podobnym zagadnieniem zajmował się ostatnio także parlament europejski, warto napisać parę zdań na ten temat. Wiedza o tych komórkach jest bowiem minimalna i ludzie kierują się głównie uczuciami, zamiast użyć swojej głowy i pomyśleć troszkę. A sprawa wcale nie jest aż tak bardzo skomplikowana i postaram się ją wyjaśnić. Oczywiście będzie to w wielkim uproszczeniu i tekst ten nie ma najmniejszych ambicji być źródłem naukowych, czy medycznych wyjaśnień czym są komórki macierzyste i jakie są perspektywy leczenia chorób przy ich pomocy. Będzie to tylko ogólny zarys, ale i tak jestem przekonany, że wiele osób dowie się z niego faktów, o których nie informuje codzienna prasa, radio i TV, ani też politycy tworzący takie ustawy.

Czym więc są te „komórki macierzyste”? W uproszczeniu są to komórki, z jakich każdy z nas składał się tuż po poczęciu. Wszyscy byliśmy najpierw „komórką macierzystą”, która się podzieliła na dwie, potem cztery, osiem itd. Wtedy żadna z nich nie była komórką kości, czy skóry, czy krwi, czy komórką układu nerwowego, ale była taką uniwersalną komórką, która potencjalnie mogłaby się stać dowolną częścią ludzkiego organizmu.

Wcale więc nie dziwi, że naukowcy są entuzjastycznie nastawieni do badań nad tymi komórkami. Gdyby bowiem można odpowiednio pokierować ich rozwojem, umieszczając je, powiedzmy, w przerwanym układzie nerwowym sparaliżowanej osoby tak, by połączyły się z istniejącymi komórkami, można by umożliwić pełną rehabilitację i odzyskanie sprawności chorego. Dlatego to na przykład Christopher Reeve, sparaliżowany aktor grający „Supermana” tak wiele walczył o wzrost funduszy na badania nad tymi komórkami.

Komórki macierzyste są nie tylko obecne we wczesnym stadium rozwoju płodu ludzkiego, ale można je także uzyskać od osób dorosłych. Są one m.in. w pępowinie i teraz już wiele ludzi zamraża ją po porodzie swego dziecka, na wypadek, gdyby postęp badań umożliwił użycie ich w przyszłym leczeniu. Niedawno czytałem też o wielkim sukcesie grupy polskich uczonych pracujących na Uniwersytecie w Kentucky, którym udało się wydzielić komórki macierzyste ze szpiku kostnego myszy. Oto fragment notatki prasowej PAP:


„Polscy naukowcy pracujący w USA jako pierwsi w świecie zidentyfikowali w szpiku myszy komórki o cechach macierzystych komórek embrionalnych. Odkrycie to stanowi poważny krok na drodze do regeneracji ludzkich narządów - poinformował prof. Mariusz Z. Ratajczak z uniwersytetu w Kentucky.

Według nadzorującego projekt prof. Ratajczaka, dyrektora Programu Komórki Macierzystej w Centrum Rakowym na Uniwersytecie Louisville w Kentucky w USA, podobne komórki można by znaleźć także w szpiku kostnym innego ssaka - człowieka.

"Uważamy, że byłoby to alternatywne źródło najwcześniejszych rozwojowo komórek macierzystych, odpowiadające komórkom embrionalnym pozyskiwanym z zarodków. Możemy uniknąć dzięki temu kontrowersyjnego problemu pozyskiwania komórek macierzystych z zarodków dla celów badawczych i leczniczych" - poinformował.”

„Uniknąć kontrowersyjnego problemu”. Właśnie. Na czym w ogóle polega tu ta cała kontrowersja? Jeżeli te komórki są taką rewelacją i pozwalają leczyć różne choroby, to czemu niby nie mielibyśmy finansować nad nimi badań? O co tu chodzi? Cóż. Jak nie wiadomo, o co chodzi, to prawie zawsze chodzi o pieniądze. Ale tu chodzi także o coś jeszcze. Mianowicie o zachowanie ludzkiego życia.

To „pozyskiwanie komórek macierzystych z zarodków” wiąże się bowiem z jednym bardzo przykrym skutkiem ubocznym. Z zabiciem nienarodzonego dziecka. Każdy z nas był kiedyś bowiem „zarodkiem”, „embrionem”, tak, jak później byliśmy „noworodkiem”, dzieckiem, młodzieńcem, osobą dojrzałą, i da Bóg, starcem. Na każdym etapie naszego życia jesteśmy człowiekiem, bo, z biologicznego punktu widzenia, nasze człowieczeństwo określa 46 chromosomów i pewien konkretny kod genetyczny, unikalny dla gatunku znanego nam jako „homo sapiens”.

Jest jeszcze jedno ciekawe zagadnienie związane z komórkami macierzystymi. Mianowicie takie, że setki tysięcy ludzi na całym świecie zostały już wyleczone z różnych chorób dzięki komórkom macierzystym. Tylko że z tych setek tysięcy ani jedna, powtarzam, ANI JEDNA nie została wyleczona dzięki komórkom uzyskanym przez zabicie embrionu. Wszystkie znane medycynie sposoby leczenia przy pomocy komórek macierzystych korzystają z komórek uzyskanych od osób dorosłych. Dlaczego? Nie dlatego, że badacze są tak moralni i nigdy nie zabiliby nienarodzonego dziecka. To, niestety, nie jest prawda. Bardzo wielu naukowców w ogóle nie przejmuje się takimi drobiazgami. Dzieje się to tylko dlatego, że wszelkie próby leczenia jakichkolwiek chorób przy pomocy komórek macierzystych pobranych od ludzkich zarodków kończą się totalną klęską.

Jeden z poważniejszych problemów w praktycznym stosowaniu takiego leczenia, to problem z dostarczeniem i umiejscowieniem komórek w odpowiednim miejscu organizmu. Opowiem o „przypadku”, jaki przedstawił na pewnej konferencji naukowej lekarz zajmujący się takimi badaniami. Opowiadał o próbie wyleczenia złamania kręgosłupa. Badanie było prowadzone na psie. Wprowadzono do psiego krwioobiegu komórki macierzyste, pobrane z zarodków, i obserwowano, jak krwioobieg dostarcza je do uszkodzonego nerwu i jak nerw ten zaczyna się odbudowywać. Wyniki były bardzo obiecujące, tylko, że pies zdechł na raka. Prawdę mówiąc zdechł na wiele chorób nowotworowych. Ogarnęły one cale jego ciało, bo krew nie dostarczała komórek macierzystych tylko do uszkodzonego nerwu, ale do wszystkich organów organizmu, a komórki macierzyste tego typu są niemalże „zarazkami nowotworowymi”. Niemal pewne, że zaczną się rozwijać tak, jak komórki rakowe i nikt nie jest w stanie teraz temu zapobiec.

Ponieważ problem ten jest znany od dawna i przez lata nikt nie wymyślił, jak mu zapobiec, wielu naukowców uważa, że ten kierunek badań to ślepa uliczka. Komórki macierzyste pobrane od osób dorosłych nie powodują tego typu trudności. Czemu więc naukowcy z uporem godnym lepszej sprawy upierają się przy tego typu komórkach? Jak już wspomniałem, chodzi głównie o pieniądze. Nie ma problemu z pieniędzmi na badania nad komórkami pobranymi od dorosłych. Finansują je państwa, popiera takie badanie Kościół, daje pieniądze sektor prywatny. Ale tu nie da się wiele zarobić. Tu można najwyżej pomoc chorym. Natomiast w badaniach nad komórkami pobranymi z zabitych embrionów można zarobić potencjalnie bardzo duże pieniądze, bo komórki te są opatentowane. Naukowiec rozmnażający takie komórki ma do nich „prawa”, jak autor ma prawa autorskie do swojego tekstu. Gdyby rzeczywiście udało się wytworzyć leki z takich komórek, od każdego sprzedanego opakowania leku, naukowiec otrzymywałby należną mu działkę. Czemu więc sektor prywatny nie zainwestuje w te badania? Bo ci, którzy mają pieniądze, widzą, że to ślepa uliczka i do niczego nie prowadzi. Łatwiej więc przekonać polityków, wykorzystując takie osoby, jak aktorzy, najlepiej z chorobą Parkinsona i ze złamanymi kręgosłupami, by przeznaczyli na ten cel pieniądze podatników, niż przekonać prywatnego inwestora, którego mało obchodzą wzniosłe hasła i następne wybory, a więcej możliwość odzyskania zainwestowanego wkładu.

Podczas uroczystości zawetowania ustawy Buszowi towarzyszyły dzieci urodzone z „adoptowanych embrionów”. Bush powiedział, ze podatnicy amerykańscy nie powinni finansować badań na ludzkich embrionach, nawet, gdyby potencjalnie miały one doprowadzić do leczenia pewnych schorzeń. „Przegłosowane prawo wspomagałoby zabijanie ludzkiego życia w nadziei znalezienia pomocy medycznej dla innych. […] Każde dziecko tu obecne zaczęło swe życie jako zamrożony embrion, stworzony do zabiegu zapłodnienia in vitro. […] Ci chłopcy i te dziewczynki to nie są części zamienne.”

Bush podpisał inną ustawę, przegłosowaną bez jednego głosu sprzeciwu, zakazującą kreowania ludzkich zarodków dla uzyskiwania organów, które miałyby być wykorzystywane później dla leczenia innych ludzi. Kilku republikańskich kongresmanów zapowiedziało także, że będą pracowali nad ustawą, która sprzeciwi się takim badaniom, w wyniku których zostanie zakończone ludzkie życie, ale będzie promowała inne badania nad komórkami macierzystymi. Demokraci nazwali to „politycznym listkiem figowym” mającym odwrócić uwagę od weta prezydenta.

Bush powiedział także, że zamrożone embriony nie mogą służyć badaniom naukowym tak, jak nie można używać do badań naukowych więźniów oczekujących na egzekucję. Gdyby ustawa ta weszła w życie, podatnicy amerykańscy po raz pierwszy w historii byliby zmuszeni do finansowania celowego niszczenia ludzkiego życia w celach badawczych. Przeciwnicy takiego myślenia mówią jednak, że myśląc w ten sposób musielibyśmy dojść do logicznego wniosku, ze każda para małżeńska, która wyprodukowała zarodki dla zapłodnienia in vitro i nie użyła ich wszystkich, popełniałaby morderstwo.

„Jeżeli to jest morderstwo, to dlaczego prezydent pozwala na kontynuowanie tego procederu? Gdzie jest tutaj oburzenie prezydenta?” Zapytał senator Tom Harkin, demokrata z Iowa, potencjalny kandydat na prezydenta w nadchodzących wyborach. Nazwał tez Busha ignorantem i hipokrytą.

A ja muszę przyznać, że senator Harkin ma rację. I jestem dumny, że te wszystkie problemy przewidział doskonale już ponad 40 lat temu Paweł VI w swej encyklice „Humanum Vitae”. Rzeczywiście niezrozumiale jest, dlaczego jest rzeczą legalną zapłodnienie „in vitro” i w oczach większości ludzi zupełnie moralną, a badanie nad komórkami macierzystymi nie. Jedno i drugie prowadzi do zniszczenia poczętego ludzkiego życia. Walka o zamrożone embriony w kraju, w którym zabicie dziecka w dziewiątym miesiącu ciąży, z jakiegokolwiek powodu, lub bez żadnego powodu, jest legalne, według Sądu Najwyższego chronione przez konstytucję i często sugerowane w klinikach aborcyjnych ze względów finansowych, jest walką z wiatrakami. Jestem pełen uznania dla Busha za to weto. Politycznie na pewno będzie go to kosztowało. Prasa mu tego nie zapomni. Ale dobrze, że są jeszcze politycy, którzy robią to, co należy, a nie byle co, byle się przypodobać „opinii publicznej”.

Oczywiście, ze Bush nie jest ideałem. Ale ja nie zajmuję się polityką. Nie interesuje mnie ona. Jest już inny Jaskiernia, który jest politykiem i myślę, że już jest o jednego za dużo. Głosowałem na Busha, bo uważam, że każdy ma obowiązek brać udział w demokratycznych procesach i głosowałem na niego tylko z jednego powodu: Jego obietnic przedwyborczych, że będzie stal na straży nienarodzonego życia ludzkiego. Jego kontrkandydat z kolei nie ukrywał, ze będzie bronił „praw kobiety do wyboru”. Do wyboru czego? Drastyczne zdjęcia, do których jest link na tej stronie nie pozostawiają wątpliwości co do tego, czym jest taki wybór. Cieszę się, że Bush dotrzymał swych przedwyborczych obietnic.

Tuesday, July 25, 2006

Orędzie z Medjugorie 25. lipca 2006

„Drogie dzieci! Dziatki, nie myślcie teraz jedynie o wypoczynku dla ciała, ale szukajcie też czasu dla duszy. Niech Duch Święty przemawia do was w ciszy i pozwólcie Mu, by was nawracał i przemieniał. Jestem z wami i oręduję przed Bogiem za każdym z was. Dziękuję wam, że odpowiedzieliście na moje wezwanie.”

Sunday, July 16, 2006

Ozeasz i Gomer, czyli niewierna Oblubienica

W ubiegłym tygodniu czytaliśmy w Kościele fragmenty Księgi Proroka Ozeasza. Jest to pierwsza spośród dwunastu ksiąg „proroków mniejszych”, a znaleźć je można w Biblii tuż przed Nowym Testamentem. Prorocy ci nie są „mniejsi” dlatego, że są mniej ważni, ale dlatego, że księgi opisujące ich życie i nauczanie są mniejsze objętościowo od ksiąg Izajasza, Jeremiasza, Ezechiela i Daniela.

Lubię Księgę Ozeasza, bo pokazuje ona, że głosić słowo Boże można nie tylko słowem, ale i czynami. Jest taki słynny cytat ze św. Franciszka z Asyżu: „Zawsze ewangelizuj. Gdy konieczne, używaj słów.” Ozeasz nie musiał używać słów. On musiał ożenić się z prostytutką.

No dobrze, ale co to ma wspólnego z ewangelizacją? Otóż bardzo wiele. Biblia przedstawia nam stosunek Boga do Narodu Wybranego jako związek małżeński. Bóg zaślubił Izrael, ale Jego oblubienica nie okazała się wierna. Zdradzała go wielokrotnie z baalami, z bożkami. Bóg jest zazdrosny i nie toleruje zdrady, dlatego dzieci Gomer, żony Ozeasza, kazał nazwać „Nie mój lud” i „Nie ma miłosierdzia”. Gomer nawet po ślubie zdradza Ozeasza, ale Bóg mu nakazuje przyjąć ją z powrotem. Bóg pozostaje wierny, mimo niewierności swej oblubienicy.

Dla lepszego zrozumienia tego proroctwa należy pamiętać, że Izrael był podzielony na dwa Królestwa: Judeę i Królestwo Północne, które znamy z czasów Jezusa jako Samarię. Samarytanie byli tacy znienawidzeni przez Żydów, bo byli to ich bracia, ale bracia niewierni. Zawierali mieszane małżeństwa, oddawali cześć różnym bożkom, a ci, którzy nadal czcili Boga Jahwe, robili to nie w Świątyni w Jerozolimie, ale w innej świątyni. Ale wymowa Księgi Ozeasza jest taka, że Bóg nie odrzuca swej oblubienicy i gdy ona się nawróci, wszystko będzie dobrze. Bóg okaże jej swe miłosierdzie.

Oczywiście trudno tu nie zauważyć analogii do naszych czasów. Oblubienicą Jezusa jest Kościół, a nowym Izraelem, nowym Narodem Wybranym my wszyscy. Trudno też nie zauważyć, że Oblubienica dalej zdradza swego Oblubieńca. Nie brakuje w Kościele skandali, nie brakuje czarnych kart w historii Kościoła. Cóż, taka jest nasza natura, a Kosciół to także Ty i ja. I nie każdy człowiek, nie każdy biskup, czy nawet papież jest taki święty jak Jan Paweł Wielki, czy B 16. Ale nie traćmy ducha, bo Bóg na pewno pozostanie wierny swej Oblubienicy i na pewno Jej nie opuści. Nawróćmy się tylko wszyscy i powróćmy do Niego, a wszystko będzie dobrze:

1. Samaria odpokutuje za bunt przeciw Bogu swojemu: poginą od miecza, dzieci ich będą zmiażdżone, a niewiasty ciężarne rozprute.
2. Wróć, Izraelu, do Pana Boga twojego, upadłeś bowiem przez własną twą winę.
3. Zabierzcie ze sobą słowa i nawróćcie się do Pana! Mówcie do Niego: Przebacz nam całą naszą winę, w ten sposób otrzymamy dobro za owoc naszych warg.
4. Asyria nie może nas zbawić - nie chcemy już wsiadać na konie ani też mówić "nasz Boże" do dzieła rąk naszych. U Ciebie bowiem znajdzie litość sierota.
5. Uleczę ich niewierność i umiłuję ich z serca, bo gniew mój odwrócił się od nich.
6. Stanę się jakby rosą dla Izraela, tak że rozkwitnie jak lilia i jak topola rozpuści korzenie.
7. Rozwiną się jego latorośle, będzie wspaniały jak drzewo oliwne, woń jego będzie jak woń Libanu.
8. I wrócą znowu, by usiąść w mym cieniu, i zboża uprawiać będą, winnice sadzić, których sława będzie tak wielka, jak wina libańskiego.
9. Co ma jeszcze Efraim wspólnego z bożkami? Ja go wysłuchuję i Ja nań spoglądam, Ja jestem jak cyprys zielony i Mnie zawdzięcza swój owoc.
10. Któż jest tak mądry, aby to pojął, i tak rozumny, aby to rozważył? Bo drogi Pańskie są proste: kroczą nimi sprawiedliwi, lecz potykają się na nich grzesznicy. (Oz 14:1-10)

Zapraszam też do ponownego przeczytania o spotkaniu Jezusa z Samarytanką przy Studni Jakuba. Pisałem o tym TUTAJ.

Wczoraj w Kościele obchodziliśmy wspomnienie Św. Bonawentury. Biskupa i kardynała, doktora Kościoła i przyjaciela św. Tomasza z Akwinu. Jeden z ciekawszych faktów z życia tego świętego mówi nam, że gdy wbrew swej woli został mianowany kardynałem przez papieża Grzegorza X, wysłannicy papiescy przywożący mu kardynalski kapelusz zostali poinstruowani, żeby powiesić go na pobliskim drzewie, bo Bonawentura ma ręce brudne od tłuszczu i mydła. Zmywa bowiem naczynia po swoich braciach-zakonnikach ze zgromadzenia Braci Mniejszych. Braciach, których był przełożonym. A samo zgromadzenie, rzecz jasna, to to samo, które założył św. Franciszek z Asyżu i dzięki którego wstawienniczej modlitwie w dzieciństwie Bonawenturze Bóg przywrócił zdrowie.

Gdy wszyscy będziemy tacy, jak Święty Franciszek, jak Święty Bonawentura, jak Matka Teresa, jak JP Wielki, to i Oblubienica, nasz Kościół, będzie bez skazy. Ale nie poprawiajmy wszystkich naokoło, nie krytykujmy i nie pouczajmy, bo i tak ich nie zmienimy. Możemy zmienić tylko jedną osobę. Módlmy się za Kościół i za naszych braci, ale reformę Kościoła zacznijmy od nas samych. Bo każdy z nas chciałby się dostać do nieba, ale jakoś nie bardzo nam idzie to osiąganie świętości. Tam jednak, w Niebie, przyjmują tylko świętych. Ten drugi rodzaj idzie w zupełnie inne miejsce. Pomyślmy o tym i zabierajmy się do roboty. Za reformę. I niech każdy zacznie od siebie. Mnie, rzecz jasna, nie wyłączając.

Saturday, July 08, 2006

Idze, idze, bajoku!

Zawsze myślałem, że mówię poprawnie po polsku. To znaczy takim „literackim językiem”. Jak pan redaktor z polskiego radia. Tymczasem niedawno trafiłem na ciekawy temat na forum mojej byłej szkoły, VIII LO w Krakowie, dotyczący krakowskiej gwary, i okazało się, że wcale tak z moją polszczyzną nie jest dobrze, jak mi się wydawało.

Okazuje się bowiem, że ja po wykąpaniu się w łazience wyłożonej flizami, ubieram buty i kurtkę, idę na pole, żeby pójść na nogach, bo auto w warsztacie, załatwić parę spraw. Ubiorę też krawatkę i wezmę parasolkę. Po drodze kupie se bajgla, popatrzę na fiakry i zjem sznycla w barze. W drodze powrotnej kupię wekę i wypiję krachlę prosto z flaszki. Odbiorę też ubranie od krawca i kupię cwibak, placek z borówkami, serowiec i andruty na piszingera dla mamy. Kupię też jarzynę na kleparzu podleję szlaufem grządki. W domu ubiorę pantofle, i powieszę bańki na choince. Odbiorę też od sąsiada hebel i druszlak. Pooglądam też stare zdjęcia, jak w chałacie chodziłem do szkoły i robiłem figle tercjanowi. Później sprawdzę, czy szabaśnik jest wyłączony, bo piekłem kajzerki, usmażę chrust, dam cumla dziecku, zgaszę lampkę stojącą na nakastliku, odsunę kapę z łóżka i pójdę spać, żeby po ciemku nie wpaść na jakieś szpeje. Oglądnę tylko jeszcze jakiś film.

Tymczasem ktoś, na drugim końcu Polski po kąpieli w łazience wyłożonej glazurą, założy buty i kurtkę, wyjdzie na dwór, żeby pójść piechotą, bo samochód w warsztacie, załatwić parę spraw. Założy też krawat i weźmie parasol. Po drodze kupi sobie obwarzanka, popatrzy na dorożki i zje kotleta mielonego w barze. W drodze powrotnej kupi bułkę paryską i wypije oranżadę prosto z butelki. Odbierze też garnitur od krawca i kupi keks, ciasto z jagodami, sernik i wafle na torcik czekoladowy dla mamy. Kupi też włoszczyznę na targu i podleje wężem grządki. W domu założy papucie i powiesi bombki na choince. Odbierze też od sąsiada strug i cedzak. Poogląda też stare zdjęcia, jak w fartuchu chodził do szkoły i robił figle woźnemu. Później sprawdzi, czy piekarnik jest wyłączony, bo piekł bułki, usmaży faworki i i da smoczka dziecku, zgasi lampkę stojącą na nocnym stoliku, odsunie narzutę na łóżko i pójdzie spać, żeby po zmroku nie wpaść na jakieś rzeczy. Obejrzy jeszcze tylko jakiś film.

A to tylko przykłady powszechnego używania innych słów, dochodzi do tego jeszcze specyficzny akcent i odpowiednie przekręcanie. Jak np. „zimioki” zamiast „ziemniaki”. Polecam monolog Maćka Stuhra o tym, czym się różni mężczyzna od kobiety… gdy rozmawiają przez komórkę. Fragment o kobiecie może niezbyt oryginalny, na festiwalu w Opolu w 2003. Marcin Daniec w monologu pt. „Taką konstrukcją jest kobita” miał podobne spostrzeżenia (to tekst o mistrzostwach świata w pilce w Korei, jakby znowu stal się aktualny. Niestety.) I jasne, że nie wszystkie z tych powiedzonek są tylko krakowskie, niektóre są znane i na Śląsku i w Kieleckim i w innych regionach. Ale niektóre z nich są tak krakowskie, jak Lajkonik i Sukiennice. Na przykład to „wychodzenie na pole”, „ubieranie płaszcza”, zamiast zakładania go, czy „chodzenie na nogach”, zamiast na piechotę.

A co ma to wszystko wspólnego z apologetyką, ewangelizacją i głoszeniem Ewangelii? Absolutnie nic! Ale rodzinka jest na wakacjach w Krakowie, więc dzwonię tam po trzy razy dziennie i dopadła mnie nostalgia. Bo można Krakusa wyrwać z Krakowa, ale nie da się Krakowa wydrzeć z serca Krakusa. Posłucham sobie chyba jeszcze raz monologu Stuhra. To tak, jakbym w mieszkaniu u mamy otworzył okno na pole i słuchał sąsiada, który siedzi przy piwku na ławeczce, pod płaczącą wierzbą i gada przez komórkę.

Monolog Stuhra jest na TEJ STRONIE, a mp3 z monologiem Dańca jest TUTAJ. Można od razu posłuchać, albo ściągnąć, klikając prawym klikaczem, ale to dość duży plik, 50 MB. Polecam oba, bo naprawdę śmieszne.

Sunday, July 02, 2006

Lecz Jezus słysząc, co mówiono, rzekł: (...) Nie bój się, wierz tylko! (Mk 5,36)

Dzisiejsza Ewangelia mówi nam o wierze, zaufaniu i odpowiedzi Jezusa na nasze modlitwy. Jezus spotyka dwoje nieszczęśliwych ludzi na swej drodze. Kobietę , która cierpi od 12 lat i Jaira, przełożonego synagogi, szukającego desperacko ratunku dla chorego dziecka.

Kobieta
„wiele przecierpiała od różnych lekarzy i całe swe mienie wydała, a nic jej nie pomogło, lecz miała się jeszcze gorzej.” Nie pogodziła się jednak nigdy ze swym cierpieniem i zapewne nieustannie modliła się do Boga o cud uzdrowienia. Ewangelia przytacza nam jej słowa: „żebym się choć Jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa.”

Jair z kolei dowiaduje się w pewnym momencie, że jego chora córeczka zmarła. Jednak, podtrzymany na duchu słowami samego Jezusa, nie wątpi, lecz wierzy, że nawet w tak, wydawałoby się, beznadziejnej sytuacji, Bóg może wszystko uczynić.

Ewangelia ta uczy nas więc, że po pierwsze w modlitwie powinniśmy być wytrwali, a po drugie nie wątpić nawet wtedy, gdy pozornie wszystko już przepadło. Bóg ani nie jest ograniczony naszym ziemskim czasem, ani naszym niedoskonałym zrozumieniem spraw. Z Jego punktu widzenia wszystko wygląda inaczej. Dla Niego nie ma „wczoraj” i „jutro”. Nie ma przeszłości, nie ma następstwa wypadków. On jest teraz w każdym czasie. Gdy żona modli się za swego męża, który zmarł przed laty, gdy stara matka modli się o nawrócenie dzieci, które są tak daleko od Boga jak tylko daleko można od Niego odejść, to wcale nie są to „beznadziejne przypadki” Nie dla wszechmogącego Boga.

On widzi nasze modlitwy teraz. I te, które ofiarowaliśmy Mu przed laty, i te, które dopiero ofiarujemy Mu w przyszłości. Z Jego punktu widzenia one wszystkie są „teraz”. Nie traćmy więc nigdy nadziei, nie popadajmy w desperację, ale zaufajmy Mu. On wszystko może i dla Niego nigdy na nic nie jest za późno.

Poza tym On wie, co jest nam potrzebne. My czasem prosimy o rzeczy, które nam tylko mogą zaszkodzić. Jak dziecko, które prosi o nóż. Bóg wysłuchuje każdej modlitwy, ale wysłuchuje jej tak, by przyniosła największą korzyść, a nie tak, by nam zaszkodzić. On nie jest złotą rybką, ale kochającym nas Ojcem.

Kolejne zwrotki hymnu, o którym pisałem w poprzednim poście brzmią tak:


But when I think that God, his Son not sparing,
sent him to die-I scarce can take it in
that on the cross, our burden gladly bearing,
he bled and died to take away our sin;

When Christ shall come with shout of acclamation
and take me home-what joy shall fi1l my heart!
Then shall I bow in humble adoration,
and there proclaim: My God, how great thou art!


Lecz kiedy rozważam, że ten Bóg nie oszczędził swego Syna,
Posłał Go na śmierć, z trudem mogę to pojąć.
Że na Krzyżu, nasze winy chętnie cierpiąc
Wykrwawił się i umarł oczyszczając nas z grzechów;

Gdy Chrystus przyjdzie z triumfalnym okrzykiem
I weźmie mnie do domu-co za radość wypełni moje serce!
Wtedy pokłonię się w pokornym uwielbieniu
I ogłoszę: Mój Boże, jakiś Ty wspaniały!

Bo dla Boga tylko jedna rzecz jest ważna. Nasze zbawienie. A więc i dla nas tylko to powinno być ważne. Zdrowie, majątek, rodzina - to wszystko jest także istotne. To wszystko Jego dary dla nas. Ale są to tylko środki do celu, którym jest On sam. Nigdy nie zapominajmy o tym.

Święta Teresa Wielka powiedziała kiedyś, że wszystkie cierpienia tego świata w porównaniu do chwały życia wiecznego to jak jedna noc w niezbyt wygodnej gospodzie. Wszyscy jesteśmy pielgrzymami i wszyscy spędzamy tę noc w różnych zajazdach. Jedni trafili lepiej, inni gorzej, jeszcze inni całkiem źle. Jak Maryja z Józefem, którzy nie mogli znaleźć w ogóle miejsca w gospodzie. Ale to tylko jedna noc… Bóg nam da siłę wytrwania, a nagroda Jego jest wielka. Zaufajmy Mu więc, a na pewno się nie rozczarujemy.

Saturday, July 01, 2006

Bóg istnieje, bo istnieje muzyka Bacha.

W książce Petera Kreefta i Ronalda Tacelli „Handbook of Christian Apologetics” jest dwadzieścia argumentów na to, że Bóg istnieje. Jeden z nich, zdecydowanie najkrótszy, brzmi tak: „There is a God, because there is a Music of Johann Sebastian Bach. Either you get it, or you don’t.” Co znaczy mniej więcej tyle: “Bóg istnieje, bo istnieje muzyka Jana Sebastiana Bacha. Albo to widzisz, albo nie.” Koniec argumentu. Autorzy tamtej książki stwierdzili, że żadne słowa już nie są tu potrzebne.

Ja jednak, zamiast zrobić podobnie, znowu popełnię grzech gadulstwa i będę pisał o tym, co dla jednych jest oczywiste, a dla innych zupełnie niezrozumiale. Ci pierwsi nie potrzebują mojego tłumaczenia, tym drugim ono i tak nie pomoże. Ale muszą przecież być jacyś ludzie „po środku” i może któregoś z nich przekona moje argumentowanie?

Piszę te słowa w aucie, gdzieś w Minnesocie, powracając z Vancouver. Mieszka tam od lat mój przyjaciel z klasy. Nie widzieliśmy się chyba z 30 lat i tylko od czasu do czasu dzwoniliśmy do siebie, mówiąc, że kiedyś, skoro jesteśmy na jednym kontynencie, na pewno się spotkamy. Problem polega jednak na tym, że z Charlotte do Vancouver jest 5 tysięcy kilometrów. Łatwiej trafić na siebie w Krakowie, niż tu wybrać się w taką podróż.

Gdy więc dostałem ładunek do Richmond w Kolumbii Brytyjskiej, zapytałem go, czy to daleko od miejsca, gdzie on mieszka. Zapytał mnie o dokładny adres i zaczął się śmiać. Okazało się bowiem, że mam ładunek do firmy mającej swą siedzibę na tej samej ulicy, na której on pracuje. Pięć minut spacerkiem od jego biura.

Spędziłem uroczy dzień z przyjacielem i zakochałem się w Vancouver. Niewiele jest miast na świecie, które są połączeniem Sopotu i Zakopanego. Z jednej strony wysokie góry, śnieg, niedźwiedzie i kolejka linowa, a z drugiej ocean, rybacy, plaże i porty. Widoki zapierające dech w piersiach i do tego trafiła mi się wspaniała pogoda. Jedyną bowiem chyba wadą Vancouver jest to, że czasem deszcz pada tam nieustannie przez kilka miesięcy. Ja jednak miałem cudowne słońce i bezchmurne niebo.

Ale co to ma wspólnego z Bachem i dowodami na istnienie Boga? Otóż moim zdaniem wiele. Nie da się wytłumaczyć zachwytu nad pięknem przyrody, czy nad brzmieniem toccaty i fugi d-mol Bacha procesami ewolucyjnymi. Żadne zwierzę nie zatrzymuje się z zachwytem nad widokiem zachodu słońca, żadne nie zdumiewa się brzmieniem koncertu fortepianowego. Niektóre psy wyją słuchając fortepianu, ale to zupełnie inne zjawisko.

Ilekroć jestem na koncercie w filharmonii, wzruszam się tak, że nie potrafię powstrzymać łez. Tak działa na mnie muzyka. Widoki przyrody co prawda łez ze mnie nie wycisną, ale czasem opada mi szczena z zachwytu. Zdumiewające jest piękno naszej planety. Tylko skąd się to w nas bierze? I co to znaczy „piękno”? Z jednej strony mamy bardzo mądrą sentencję mówiącą, że „De gustibus non est disputantum”, ale z drugiej wszyscy się zgadzamy, że nieskażona niczym, dzika przyroda jest piękna, a wysypisko śmieci obrzydliwe. Że Bach, Mozart i Beethoven tworzyli cudowną muzykę, a disco polo to tylko sieczka i rąbanka.

Dla mojego psa jednak nie istnieje takie rozgraniczenie. Będzie wył tak samo słuchając Topless, czy Boys, jak „Czterech Pór Roku” Vivaldiego. A wysypisko śmieci może wzbudzić u niego nawet większe zainteresowanie, bo tak interesująco pachnie. To tylko człowiek dostrzega piękno. Tylko nas ono zachwyca, czasem wręcz wprowadzając nas w stan ekstazy. Ale ponieważ piękno stworzenia jest tylko cieniem Stworzyciela, jak piękny musi być Stworzyciel?

„Either you get it, or you don’t”. Albo to widzisz, albo nie. Ale dla mnie piękno przyrody, rozgwieżdżone niebo, wyniosłe szczyty gór, wzburzone morze i piękna muzyka są dowodami na to, że Bóg istnieje. Zachwyt nad pięknem nie pomaga w procesach ewolucyjnych. Nie służy niczemu. Zadumanie nad cudownym widokiem, zasłuchanie się w urocze dźwięki najwyżej mogłoby spowodować nagle pożegnanie się z życiem, gdyby było udziałem dzikich zwierząt. A tworzenie muzyki to już tylko atrybut człowieka, stworzonego na obraz i podobieństwo swego Stworzyciela. Stworzyciela, który jest Pięknem doskonałym.


Image Hosting by PicsPlace.to Image Hosting by PicsPlace.to Image Hosting by PicsPlace.to

PS. Siedzę w aucie na parkingu przed kościołem pod wezwaniem Świętego Zachariasza w Chicago. Wyszedłem przed chwilą z mszy świętej. Końcowy hymn, jaki odśpiewaliśmy doskonale wyraził to, co ja chciałem wyrazić w powyższym tekście, więc postaram się tu, bardzo nieudolnie, przetłumaczyć te parę wersów:

O Lord my God, When I in awesome wonder,
Consider all the worlds Thy Hands have made;
I see the stars, I hear the rolling thunder,
Thy power throughout the universe displayed.

When through the woods, and forest glades I wander,
And hear the birds sing sweetly in the trees.
When I look down, from lofty mountain grandeur
And hear the brook, and feel the gentle breeze.

Then sings my soul, My Saviour God, to Thee,
How great Thou art, How great Thou art.
Then sings my soul, My Saviour God, to Thee,
How great Thou art, How great Thou art!


O Panie, Boże Mój, kiedy oniemiały ze zdumienia
Rozważam wszystkie światy, które uczyniły Twe Ręce;
Widzę gwiazdy, słyszę odlegle grzmoty,
Twą moc objawioną we wszechświecie,

Gdy przez lasy i leśne polany wędruję,
I słyszę ptaki słodko śpiewające w drzewach,
Kiedy spoglądam w dół z wyniosłego szczytu
I słyszę potok i czuje łagodny powiew wiatru;

Wtedy śpiewa moja dusza, Mój Boże Zbawicielu, do Ciebie.
Jakiś Ty wspaniały, jakiś Ty wspaniały!
Wtedy śpiewa moja dusza, Mój Boże, Zbawicielu, do Ciebie.
Jakiś Ty wspaniały, jakiś Ty wspaniały!

Samego hymnu można posłuchać klikając TUTAJ, TUTAJ, TUTAJ, TUTAJ, TUTAJ, TUTAJ, TUTAJ, albo TUTAJ. Wiem, że nie każdy komputer jest w stanie odtworzyć każdy plik, więc jak jeden nie działa, spróbujcie inny.

Pierwsze wykonanie to sam król rock and roll’a Elvis Presley, ale inne, choć czasem diametralnie odmienne, są równie piękne. I przy słuchaniu niektórych z tych wykonań naprawdę trudno powstrzymać łzy wzruszenia.

How great Thou art, how great Thou art!