Tuesday, June 28, 2005

Ostrzeżenie

Chciałem ostrzec wszystkich czytelników tej strony, że zostawienie adresu mailowego w księdze gości, albo numeru gg może spowodować „wizytę” jednego z moich stałych czytelników. Jest to młody chłopak, mieszkaniec Lublina mający poważne zaburzenia psychiczne. Po angielsku nazywamy ich „stalkerami”, nie wiem, jaki jest polski odpowiednik tej nazwy. Sama choroba polega na tym, że się ingeruje wszelkimi możliwymi sposobami w życie innego człowieka.

Najczęściej dotyka to znane osoby: aktorów, dziennikarzy telewizyjnych, polityków. Im też najłatwiej się obronić przed „stalkerami”, bo sądy wydają zakaz wszelkich kontaktów z daną osobą i złamanie tego nakazu powoduje aresztowanie „stalkera”.

Ale mój przyjaciel nęka mnie tylko wirtualnie. A na necie wszystko jest dozwolone. Mamy całkowitą wolność słowa. Nic więc nie jest w stanie powstrzymać go od podszywania się pode mnie, tworzenia różnych dziwnych stronek z kopiami moich teksów, przerabianymi karykaturami mojej osoby, wchodzenia na czaty i fora jako hiob. Doszło nawet do tego, o czym już pisałem kiedyś, że zamieścił on profile na portalach typu „Randka” ukazujące mnie i członków mojej rodziny. Oczywiście sfałszowane, niektóre z pornograficznymi zdjęciami.

Rozmawiałem z nim wielokrotnie, obiecywał mi tez wielokrotnie, ze się zmieni. Ale jak zwykle wśród chorych psychicznie, nie jest w stanie tego dotrzymać. Potrafi być w jednym momencie bardzo miły i serdeczny, aby po minucie stać się niezwykle ordynarny i chamski. Od pewnego czasu po prostu go więc ignoruję. Nawet dzisiaj prosił mnie o odblokowanie mu dostępu do Forum i równocześnie wysłał link do jednej ze swych „antystronek” do mojej dobrej znajomej, która zostawiła nieopatrznie swój adres mailowy w księdze gości. Posłał go oczywiście podając się za mnie. Mam nadzieję, że znudzi mu się to wcześniej czy później. Ja tylko za Świętym Pawłem mogę powtórzyć:
„…dany mi został oścień dla ciała, wysłannik szatana, aby mnie policzkował - żebym się nie unosił pychą.” (2 Kor 12,7b) Piszę jednak o tym, żeby uprzedzić wszystkich, że nie wszystko, co jest podpisane „hiob” pochodzi ode mnie i żeby przypomnieć, że bardzo łatwo podrobić czy sfałszować każdą stronę na Internecie.

Oto Ja was posyłam jak owce między wilki. Bądźcie więc roztropni jak węże, a nieskazitelni jak gołębie! Miejcie się na baczności przed ludźmi! Będą was wydawać sądom i w swych synagogach będą was biczować. Nawet przed namiestników i królów będą was wodzić z mego powodu, na świadectwo im i poganom. (Mt 10, 16-18)

Moje jedyne stronki, to www.polon.us, www.hiob.prv.pl, FORUM, www.hiob.us, www.mojawiara.info i www.katolicyzm.info.

Gdyby ktokolwiek podał Wam link do jakiejkolwiek innej strony, mówiąc, że jest ona mego autorstwa, zapytajcie mnie. Dziękuję i wszystkich narażonych z mego powodu na kontakt z tym biednym bratem, przepraszam. Pamiętajmy o nim w naszych modlitwach i miejmy nadzieję, że w końcu zostawi mnie w spokoju.

Przypowieść o synu marnotrawnym (Łk 15, 11-32)


Przypowieść o synu marnotrawnym, którą przytacza nam Święty Łukasz w swojej Ewangelii jest jednym z bardziej znanych fragmentów Nowego Testamentu. Mimo, ze tylko on jedyny z czterech ewangelistów nam opowiada o tej przypowieści, co ma zresztą swe wytłumaczenie, samo sformułowanie „syn marnotrawny” weszło do naszego codziennego słownictwa. Ja jednak zaryzykuję tu tezę, że ta przypowieść wcale nie jest o synu marnotrawnym. A przynajmniej nie jest przede wszystkim o nim.

Może ktoś zapytać: Jak to? Biblia Tysiąclecia właśnie taki podtytuł dala temu fragmentowi (Syn marnotrawny), Rembrandt tak nazwał swój znany obraz (Powrót syna marnotrawnego) i wszyscy wiemy, że ta przypowieść właśnie o tym jest: O miłosierdziu ojca, przebaczającego skruszonemu synowi. Każdy z nas jest tym synem marnotrawnym. Każdy z nas w większym lub mniejszym stopniu porzuca Ojca, roztrwania wszystkie łaski otrzymane od Niego i gdy tylko zobaczymy, że nie znaleźliśmy szczęścia tam, gdzie go nie było, wracamy do Niego, a On czeka na nas z otwartymi ramionami.

Mało tego, nie tylko czeka, ale wybiega przed nas, aby nas jak najszybciej powitać. Każdy kto zna kulturę i zwyczaje ludzi Wschodu wie, że tam żaden szanujący się mężczyzna nigdzie nie biega. Jeżeli ktoś chce się cieszyć szacunkiem i poważaniem innych, porusza się dostojnie. Gdy ma się spotkać z kimś, raczej oczekuje na niego, niż wychodzi na spotkanie. Chyba, że ma się spotkać z kimś ważniejszym, godniejszym od siebie.

Tymczasem Łukasz w swej przypowieści pokazuje nam obraz ojca wybiegającego na powitanie syna:
A gdy był jeszcze daleko, ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko; wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się na szyję i ucałował go. (Łk 15,20b). To obraz ojca zakochanego do szaleństwa w synu. Obraz ojca, który nie przejmuje się tym wcale, że „ludzie będą mówili”, że przestanie być darzony szacunkiem. Liczy się tylko fakt, że syn powrócił, że ojciec go odzyskał, że znowu są razem.

Ta przypowieść jest trzecią w 15. rozdziale Ewangelii Łukasza. Wszystkie trzy mówią o radości z odzyskanej zguby. Pierwsza to przypowieść o zaginionej owcy, druga o zaginionej drachmie, trzecia właśnie o synu marnotrawnym. Łukasz wręcz przesadza w opisie radości z odzyskanej zguby. Podobnie jak ojciec wybiegający naprzeciw powracającego syna, tak samo kobieta, zapraszająca przyjaciółki i sąsiadki, aby się z nią radowały postępuje, z ludzkiego punktu widzenia, nierozsądnie. Prawdopodobnie na celebrowanie tej radości wyda ona więcej, niż ta odzyskana drachma jest warta.

Ale Łukaszowi nie chodzi tu wcale o żadne balansowanie strat i wpływów z odzyskanej drachmy. Chodzi mu o uwypuklenie faktu, że radość w niebie z odzyskanego grzesznika jest tak wielka, że aż nielogiczna. Nie ma większego szczęścia nad zbawienie duszy i większej tragedii nad utracenie zbawienia.

Ostatnio pisałem trochę o homoseksualizmie. Zarzucają mi niektórzy brak tolerancji, homofobię, osądzanie innych i nienawiść w stosunku do moich braci. Cóż, nic z tych rzeczy. Moja motywacja wynika z nauki wypływającej z przypowieści. Kierując się fałszywie pojętą miłością nie oddajemy braciom, którzy odeszli od Ojca, żadnej przysługi. Prawdziwa miłość polega na tym, żeby zwrócić im uwagę na to, że są zagrożeni utrata zbawienia. Dotyczy to zresztą każdego grzesznika, nie tylko homoseksualistów.

Ale dlaczego zacząłem ten tekst mówiąc, że nie jest on przede wszystkim o synu marnotrawnym? Czy nie potwierdzam tu cały czas, że właśnie o tym jest ta przypowieść? Zaraz i to wyjaśnię. Bo nie neguję, że jest ta przypowieść o radości z powrotu syna marnotrawnego. Ale to tylko środek do celu. To tylko droga do ukazania pewnego problemu, jaki mają Faryzeusze.

Święty Łukasz jest jedynym autorem Nowego Testamentu, który nie jest Żydem. Swoją Ewangelię przeznacza on głównie dla chrześcijan, którzy nie są Izraelitami. Dlatego to właśnie on pokazuje rolę członków innych narodowości w życiu i nauczaniu Jezusa. Wystarczy przypomnieć przypowieść o dobrym Samarytaninie (Łk 10,33-35), czy o fakt uzdrowienia dziesięciu trędowatych (Łk 17, 11-19). Spośród nich tylko Samarytanin powrócił podziękować.

Być może zresztą nie koniecznie dlatego, że tylko on poczuwał się do okazania wdzięczności. Przyczyna mogła być inna. Jezus uzdrawiając trędowatych powiedział im:
Idźcie, pokażcie się kapłanom. A gdy szli, zostali oczyszczeni. (Łk 17,14b). Tylko, że Samarytanin nie mógł udać się do Świątyni. Kapłani nienawidzili Samarytan i ukazanie się jednego z nich w Świątyni sprofanowałoby Ją ich zdaniem. Samarytanie oddawali cześć Bogu w innej świątyni i być może uzdrowiony Samarytanin dlatego oddzielił się od swych współcierpiących braci i udając się do swego kraju natknął się na Jezusa udającego się do Jerozolimy.

Kim są ci tajemniczy Samarytanie? Są to cudzoziemcy, ale nie całkiem zupełnie obcy narodowi Żydowskiemu. Można by też śmiało powiedzieć, że są Izraelitami. Musimy tylko powrócić na chwilę do historii Izraela.

1000 lat przed narodzeniem Jezusa Izrael przeżywał okres swej świetności Przez okres 80 lat, pod panowaniem Dawida i Salomona był prawdziwym mocarstwem. Poprzez małżeństwa króla Salomona, między innymi z córką faraona, ale też z innymi (Salomon, jak pamiętamy miał 700 żon i 300 „żon drugorzędnych”, zapewne w większości małżeństwa te były potwierdzeniem zawartych sojuszy politycznych) Izrael był w tym okresie być może najpotężniejszym państwem na świecie.

Jednak po śmierci Salomona, w roku 931, następuje rozpad tego mocarstwa na dwa królestwa: Judzkie, ze stolicą w Jerozolimie i Izraelskie. To drugie, składające się z dziesięciu pokoleń Izraela, przetrwało tylko do roku 722, gdy zostało podbite przez Asyrię. Asyryjczycy zmuszali ludność podbitych krajów do mieszanych małżeństw, masowo też przemieszczali ludzi między podbitymi krajami. Wczasach Jezusa więc na terenie dawnego królestwa Izraela mieszkali mieszkańcy którzy mieli w sobie krew Izraelską, uważali się za prawdziwych Izraelitów, mieli swą własną świątynię, uważali Torę, pierwsze pięć ksiąg Starego Testamentu za natchnione Słowo Boże i nienawidzili, z całego serca i z wzajemnością Żydów zamieszkujących Królestwo Judzkie. Mieszkańcy terenów królestwa Izraela to właśnie są Samarytanie.

Dziesięć pokoleń Izraela praktycznie przestało istnieć. Rozmyli się w ciągu wieków historii. Natomiast Żydzi, którzy mieli nauczyć wszystkie narody o prawdziwym Bogu, zamiast tego zamknęli się w sobie, unikali obcych i żyli w nienawiści do wszystkich narodów, a najbardziej w stosunku do Samarytan uważających się za prawdziwych potomków Abrahama, Izaaka i Jakuba.

Powróćmy więc do naszej przypowieści o synu marnotrawnym. Zobaczmy na szerszy kontekst tej przypowieści. Rozdział 15 zaczyna się od sceny biesiadnej i od krytykowania Jezusa przez Faryzeuszy:
Zbliżali się do Niego wszyscy celnicy i grzesznicy, aby Go słuchać. Na to szemrali faryzeusze i uczeni w Piśmie. Ten przyjmuje grzeszników i jada z nimi. (Łk 15,1-2). To w tym kontekście Jezus opowiedział te trzy przypowieści: o owcach, drachmie i synu marnotrawnym. Ale jakby mu chodziło tylko o radość z nawróconego grzesznika i o naukę o miłosierdziu Ojca, trzecia przypowieść zakończyłaby się sceną powitania syna i urządzenia uczty powitalnej. Nie kończy się ona jednak w tym momencie. Jezus opowiada nam jeszcze o starszym synu.

Myślę, że ta część przypowieści jest najważniejsza. Ta ostatnia przypowieść nie jest wcale o synu marnotrawnym, ani o miłosierdziu Bożym, ale o starszym bracie, który nigdy nie opuścił Ojca. Powróćmy więc te 1000 lat do rozbicia królestwa Salomona na dwa królestwa: Judy i Izraela. Królestwo Judy pozostało przy Świątyni Ojca, przy Jerozolimie. Zachowało wiernie literę prawa, mimo, że ich historia też nie była łatwa. Tez zostali podbici, w roku 586 Nabuchodonozor niszczy Jerozolimę i Świątynię, a Żydzi na 500 lat zostają wydaleni ze swej ziemi.

Pan Jezus nie neguje tego faktu i w rozmowie z Samarytanka przy studni Jakuba potwierdza to:
(Samarytanka): Ojcowie nasi oddawali cześć Bogu na tej górze, a wy mówicie, że w Jerozolimie jest miejsce, gdzie należy czcić Boga.[...] (Jezus): Wy czcicie to, czego nie znacie, my czcimy to, co znamy, ponieważ zbawienie bierze początek od Żydów. (J 4, 20, 22) Zapowiada jednak inne zrozumienie ekonomii zbawienia: Odpowiedział jej Jezus: Wierz Mi, kobieto, że nadchodzi godzina, kiedy ani na tej górze, ani w Jerozolimie nie będziecie czcili Ojca.[…] Nadchodzi jednak godzina, owszem już jest, kiedy to prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Ojcu w Duchu i prawdzie, a takich to czcicieli chce mieć Ojciec. (J 4, 21, 23)

10 pokoleń Izraela, które odłączyło się przed tysiącem lat to ten syn marnotrawny, który teraz jest gotów powrócić. Nie ma znaczenia, że teraz już nie wiadomo, kto należy do którego pokolenia. To także my, Grecy, Rzymianie, poganie i wszystkie inne narody jesteśmy uosobieni przez syna marnotrawnego. Problemem tylko jest starszy syn.

On w ogóle nie ma w sobie miłości do Ojca. Nie rozumie Ojca. Ma mentalność sługi i uważa się za sługę Ojca. Zobaczmy jego słowa:
Oto tyle lat ci służę i nigdy nie przekroczyłem twojego rozkazu; ale mnie nie dałeś nigdy koźlęcia, żebym się zabawił z przyjaciółmi. Skoro jednak wrócił ten syn twój, który roztrwonił twój majątek z nierządnicami, kazałeś zabić dla niego utuczone cielę. (Łk 15,29b-30). Zauważcie, że po pierwsze wracający jest dla niego „twoim synem”, a nie bratem, po drugie nie uważa się on za współwłaściciela, za wspólnika Ojca, ale za kogoś, kto wypełnia rozkazy i pragnie z tego mieć tylko materialne zyski. Jak koźlę dla zabawy z przyjaciółmi. To przyjaciele są dla niego ważniejsi, niż ojciec.

Lecz on mu odpowiedział: Moje dziecko, ty zawsze jesteś przy mnie i wszystko moje do ciebie należy. A trzeba się weselić i cieszyć z tego, że ten brat twój był umarły, a znów ożył, zaginął a odnalazł się. (Łk 15,31-32). Ojciec zwraca mu uwagę, że wszystko co ma należy do niego i że to jest przecież „brat twój”. Należy się cieszyć z jego powrotu, bo to jest najważniejsze. Taki jest nasz cel. Odzyskanie wszystkich zagubionych owieczek, odnalezienie wszystkich drachm i przygarnięcie wszystkich naszych braci.

To, wydaje mi się, było pierwszorzędnym celem Jezusa. Pokazanie im, że celnicy, grzesznicy i Samarytanie nie są nieczyści. Nie jest grzechem jadanie z nimi. Wprost przeciwnie. To bracia Żydów powracający do domu Ojca. I powinni oni się z Nim radować. Inaczej niczego nie rozumieją i całkiem błędnie widzą to, czym jest nasz miłosierny Bóg. Grzesznicy to nie tylko „dzieci Ojca”, ale nasi bracia. To nasz obowiązek ich do Ojca przyprowadzić. I nie wystarczy przestrzegać „litery Prawa”. Nie wystarczy raz w tygodniu iść na mszę i w pięć minut codziennie odklepać „paciorek”. Zresztą wielu ludzi uważających się za katolików i tego nie robi.

My jesteśmy naprawdę dziećmi Bożymi. Święty Jan wyraźnie nam o tym mówi w jednym z moich ulubionych wersetów:
Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi: i rzeczywiście nimi jesteśmy. (1 J 3,1a) Wszystko, co Ojciec ma, jest nasze. A ma tego tyle, że nie zabraknie dla nikogo. Nie złośćmy się więc, jak przebacza On innym. Cieszmy się, bo jak innym okazuje On swe miłosierdzie, to i nam je okaże. Nie żądajmy sprawiedliwości dla innych, kary Bożej i potępienia, Bo takim sądem, jakim sądzicie, i was osądzą; i taką miarą, jaką wy mierzycie, wam odmierzą. (Mt 7,2). Nie bądźmy jak faryzeusze. Choć wiem, że czasem jest to naprawdę bardzo trudne.

Monday, June 27, 2005

Radio przez Internet


Mówiąc o radiu... Przybywa ciągle linków do rozgłośni radiowych na mojej stronce. Są one w menu, po lewej, w dziale „POLSKOJĘZYCZNE STACJE RADIOWE I PROGRAMY AUDIO”. Są one ułożone w takiej kolejności, w jakiej je zamieszczam, nie według alfabetu, czy innych kryteriów. Nie wszystkie też używają tych samych programów do odtwarzania, ale myślę, że mając Window’s Media Player i Real Player lub Winampa można otworzyć wszystkie.

Te linki zamieściłem głównie z myślą o sobie i innych emigrantach. Ja korzystam z nich cały czas, w ciężarówce i w domu.


Ostatnio doszło mi kilka nowych, katolickich i nie tylko. Jest Radio Józef na żywo i Radio Fiat z Częstochowy, trzy różne linki do Radia Niepokalanów i link do telewizji Trwam. Z niechrześcijańskich rozgłośni doszedł link do Antyradia 94, trochę kontrowersyjnej rockowej stacji i Radia WAWa, grającej tylko polską muzykę. Te stacje, wraz z jednym z linków do Radia Niepokalanów nadają nawet w stereo.

Zapraszam do korzystania z tej formy kontaktu z Polską mową, muzyką i wydarzeniami w Polsce. Chętnie też, może na FORUM, lub w księdze gości, zapoznałbym się z Waszymi opiniami na temat tej formy łączenia się z radiem. Czy ktokolwiek poza mną korzysta z tych linków i czy macie jakieś sugestie w tej sprawie?. Napiszcie. Życzę przyjemnego słuchania.

Orędzie Maryi z Medjugorie z 25. czerwca 2005.


Drogie dzieci! Dzisiaj dziękuję wam za każde wyrzeczenie, które ofiarowaliście w moich intencjach. Wzywam was dziatki abyście byli moimi apostołami pokoju i miłości w swoich rodzinach i w świecie. Módlcie się aby Duch Święty oświecał was i prowadził na drodze świętości. Jestem z wami i wszystkich was błogosławię moim matczynym błogosławieństwem.

Dziękuję wam, że odpowiedzieliście na moje wezwanie.

Monday, June 20, 2005

Prawo do życia



Polskie Radio dużo zyskało w moich oczach w dniach choroby, śmierci i pogrzebu Jana Pawła II. Pokazało wielką klasę. Słyszałem, że inne, prywatne, niekatolickie stacje radiowe i telewizyjne także w tych dniach były na poziomie. Potem jednak wszystko powróciło do normy. Pamiętam nawet dyskusje w radiu na ten temat. Jak utrzymać tę narodową jedność, życzliwość, która dotknęła nawet pseudokibiców sportowych. Cóż, tamte chwile były wyrazem uczuć jakimi się kierowaliśmy, ale uczucia nigdy nie trwają wiecznie. Najpierw kibice, potem inni, wszyscy powoli wróciliśmy do stanu ducha sprzed tych dni. Podobnie z nauką Papieża. Skończyło się mówienie, że do tej pory Papieża kochaliśmy, ale nie słuchaliśmy, skończyły się obietnice, że teraz będziemy czytać Jego encykliki i inne dokumenty. Kościół powrócił na swe „niedzielne” miejsce, a życie codzienne toczy się tak, jakby Boga nie było wcale.

W ubiegłym tygodniu usłyszałem w „Jedynce” parę wiadomości, które sprowokowały mnie do napisania tego tekstu. Pierwsza, to informacja o ogłoszeniu wyników sekcji zwłok Terri Schiavo. Usłyszałem o tym mniej-więcej w takich słowach, cytuję z pamięci: „Sekcja zwłok Terri Schiavo potwierdziła, że stan wegetatywny, w jakim się znajdowała, był głęboki i nieodwracalny.” Dalej podali, że jej mózg ważył połowę tego, ile powinien ważyć i że ta część mózgu, która odpowiada za widzenie była tak uszkodzona, że Terri nie mogła reagować na bodźce wzrokowe.

Dlaczego ta wiadomość mnie zbulwersowała? Przecież trudno dyskutować o faktach. One po prostu istnieją. Mnie jednak nie zbulwersowały fakty, ale sposób, w jaki zostały podany. Nikt przecież nie negował faktu, że Terri jest chora. Nikt nie negował faktu, że wymaga opieki. Z kolei wnioski z sekcji zwłok, że niemożliwa była terapia i że Terri nie mogła reagować na takie, czy inne bodźce, nie są już faktami, ale opiniami.

Sam, na własne oczy widziałem, że Terri reagowała na otaczających ją ludzi. Wodziła oczami za bliskimi. Może słyszała ich tylko, może odczuwała ich obecność, nie wiem. Nie jest to takie istotne. Czytałem tez opinie wybitnego lekarza, człowieka zgłoszonego kiedyś jako kandydata do nagrody Nobla, który po zbadaniu Terri mówił, że bardzo można by jej stan zdrowia poprawić. Oczywiście, że nie była by zupełnie zdrowa. Ale jakość jej życia i tych, którzy się nią opiekowali bardzo by się poprawiła.

Jednak nawet i to nie ma znaczenia. Bo nawet gdyby okazało się, że nic się nie da dla Terri zrobić, nawet, gdyby wiadomo było z całą pewnością, że jej organizm nic nie czuje, nie widzi i nie słyszy, to ciągle nie rozumiem, czemu została ona pozbawiona życia. Życie jest darem danym nam od Boga. Żaden sąd, żaden rząd i żaden człowiek nie ma prawa decydować o życiu i śmierci innego człowieka.

Oczywiście sprawiedliwy wyrok sądowy, sytuacja podczas wojny, czy obrona konieczna są tu wyjątkami. Ale te wyjątki tylko potwierdzają świętość życia ludzkiego. Robimy te wyjątki właśnie dlatego, żeby uchronić życie ludzkie. Czy to najeźdźca atakujący naszą ojczyznę, czy morderca usiłujący odebrać życie naszym bliskim są zagrożeniem dla świętości ludzkiego życia i czasem nie ma innej możliwości obrony życia naszych współobywateli czy członków rodziny, niż ich unicestwienie.

Terri nie była dla nikogo zagrożeniem. Miała rodzinę gotową się nią opiekować. Nie było żadnego dobrego uzasadnienia pozbawienia jej życia. Zresztą problem „logiki” stojącej za decyzją w sprawie Terri jest taki, że nigdy nie wiemy jakie przyjąć kryteria. Nie wiemy, jakie kryteria przyjmą przyszłe pokolenia. Taką to właśnie logiką kierowali się naziści uzasadniając legalność zabijania Żydów, Cyganów, czy Słowian. Gdy raz dopuścimy możliwość zabijania z litości, czy innych powodów, nikt z nas nie może się czuć pewnie. To nie jest czarnowidztwo, widzimy to już wyraźnie w takich krajach jak Holandia, gdzie byle lekarz decyduje o życiu i śmierci swych pacjentów, a domy opieki po prostu likwidują starsze osoby wbrew woli ich i ich rodzin.

Dzień po usłyszeniu wiadomości o Terri, radio podało wiadomość o kobiecie sądzącej Polskę w Europejskim Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu, gdyż odmówiono jej prawa do aborcji. Kobiecie tej groziła utrata wzroku i podobno z powodu niemożliwości zabicia własnego dziecka jest ona teraz praktycznie niewidoma. Sądzi więc nasz kraj, aby taka sytuacja nie powtórzyła się innym kobietom.

Dla mnie cała ta sytuacja jest jakimś koszmarem. Przede wszystkim jest coś chorego w tym, że matka tak walczy o prawo zabicia własnego dziecka. Tym bardziej, że to dziecko już jest wśród nas. Ona już może je dotknąć, pocałować, przytulić. Obawiam się tylko, że nie ma ona na to ochoty. Obawiam się też, że dziecko się dowie kiedyś, jak jego mamusia walczyła dzielnie o prawo do zabicia go.

Utrata wzroku, czy każde inne inwalidztwo jest na pewno wielką tragedią. Wielu ludzi ma tak ciężkie krzyże do niesienia, że mnie trudno to sobie nawet wyobrazić. Daleki jestem od trywializowania problemu. Rozumiem, że dla niektórych kobiet ciąża jest ciężkim doświadczeniem. Ale po matkach niejako spodziewamy się bohaterstwa. To naturalne, to jest w ich naturze. Przynajmniej powinno być.

Gdy chodziłem do liceum, dorabiałem sobie na wakacjach pracując na stacji benzynowej. Myłem szyby i pompowałem opony w samochodach klientów stacji za drobne napiwki. Pracowałem w nieistniejącej już stacji przy ulicy Na Włóczków w Krakowie. Sporej rozrywki dostarczał nam tam zdziczały kot, goniący z wściekłością każdego psa, jakiego mógł dojrzeć. Nie miało znaczenia, że niektóre z tych psów były kilkakrotnie większe od niego. Żaden z nich nie zastanawiał się wiele, ale widząc pędzący, wściekły, prychający kłębek energii, dawał „w Długą”. Czy też raczej w tym przypadku w Starowiślną.

Gdy pierwszy raz to zobaczyłem nie mogłem wyjść ze zdumienia. Duży owczarek niemiecki zwiewał z podkulonym ogonem przed wściekłym kotkiem, który miał duszę tygrysa. Ale pracownicy stacji wyjaśnili mi zaraz przyczynę i przestałem się dziwić. Tego roku na wiosnę pies zagryzł tej kotce kocięta. Ta w rozpaczy była tak zdeterminowana, że chciała to pomścić na każdym przedstawicielu psiego gatunku, jaki mogła tylko dojrzeć.

Kilka tygodni temu pisałem o świętej Joannie Beretcie Molla, która oddała swe życie, aby uratować swe nienarodzone dziecko. W ostatnim numerze „Źródła” też jest podobno artykuł o kobiecie, Polce, która świadomie odmówiła przyjęcia terapii mogącej wyleczyć ją z raka, aby uratować życie i zdrowie jej nienarodzonego dziecka. Zmarła ona pół roku po szczęśliwym porodzie, a jej syn jest teraz studentem i często w trudnych chwilach modli się do swej mamy, która wspomaga go z nieba w trudnych chwilach.

Kultura śmierci i kultura życia. Miłość do dziecka, do bliźnich i miłość do siebie. Wczoraj na kazaniu w naszej parafii diakon powiedział: Na sądzie Bóg nas zapyta: „Jak kochaliście?” Mamy w swym życiu naśladować Jezusa, a ten nie wahał się przed oddaniem za nas swojego życia. Mimo, że byliśmy, dalej jesteśmy, grzesznikami. Mimo, że Go obrażamy. Mimo, że wielu z nas odrzuca, świadomie, lub nie, Jego Ofiarę.

Smutne i tragiczne jest to, że czasem kot ma więcej rozumu od niektórych z nas. Bestia instynktownie rozumie, że życie jest święte, a człowiek bawi się w Boga. Mamy pretensje do Adama i Ewy, że popełnili ten pierwszy grzech, a sami popełniamy dokładnie taki sam każdego dnia. Sami stajemy się dla siebie bogami i chcemy decydować co jest dobrem a co złem.

Pozwólcie więc, że na koniec napiszę wprost. Raz jeszcze. Nikt nie miał prawa zabierać życia Terri. Nikt nie ma prawa zabijać nienarodzonego dziecka z żadnego powodu. Każde życie jest święte i każde jest darem od Boga. Nie rządy, lekarze, politycy i nawet nie rodzice są przyczyną powstania życia, ale Bóg. Każde życie ludzkie jest darem od Boga i to właśnie On współuczestniczy w tym procesie, stwarzając w momencie poczęcia nieśmiertelną duszę. Nie ingerujmy więc w tę świętość. Inaczej nigdy nie możemy być pewni, czy nagle ktoś nie zadecyduje, że nasze istnienie nie jest warte życia. Niektórzy czytelnicy tej stronki i tak są już przekonani, że mój mózg nie może ważyć więcej niż mózg Terri.

Pisałem ostatnio sporo o homoseksualizmie. Ciekawe, że często ludzie tak tolerancyjni dla idei specjalnych praw dla gejów, ludzie uważający, że trzeba zalegalizować „małżeństwa” osób jednej płci równocześnie są zwolennikami „praw kobiety do aborcji”. Warto może im przypomnieć, że gdy odrzucimy ideę świętości i nienaruszalności ludzkiego życia, od poczęcia do naturalnej śmierci, to właśnie homoseksualiści powinni czuć się zagrożeni. Naziści także ich mieli na liście osób, których życie jest nic nie warte. Musimy więc wszyscy uznać, że życie jest święte i nienaruszalne. Inaczej cała nasza cywilizacja jest zagrożona i może się rozpaść. Nie mówiąc już o indywidualnym zagrożeniu utraty zbawienia przez każdego z wyznających ideę możliwości zabijania innych ludzi.

W niedzielnej Ewangelii słyszeliśmy:
„Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą. Bójcie się raczej Tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle.” Nie ulegajmy naciskom kultury śmierci. Walczmy o kulturę życia. Zróbmy to dla Jana Pawła II. Dla Jego pamięci. W końcu to tak niewiele kosztuje. Jeszcze nie opieraliście się aż do przelewu krwi, walcząc przeciw grzechowi. (Hbr 12,4) A przecież nikt nas już nie rzuca lwom na pożarcie.

Wednesday, June 15, 2005

Fakty o homoseksualizmie.


Już po zamieszczeniu moich felietonów na temat homoseksualizmu otrzymałem wpis do księgi gości podający adres strony zajmującej się wyłącznie tym problemem. Wydaje mi się, że warto ją odwiedzić, bo podaje wiele ciekawych i wartościowych faktów. Aktywiści ruchu pro-gejowskiego mają nieograniczony dostęp do radia, telewizji, prasy i głośno rozgłaszają swoją agendę na lewo i prawo. A zwłaszcza na lewo. Warto poczytać jednak jak ta prawda o homoseksualizmie rzeczywiście wygląda. Każdy powinien na to spojrzeć i z tej strony, jak naprawdę chce być osobą obiektywna i wyrobić sobie swe własne zdanie na temat problemu homoseksualizmu, a nie bezmyślnie powtarzać propagandę wojujących aktywistów.



Adres tej strony to www.homoseksualizm.org , a na niej samej już można przeczytać artykuł księdza Dariusza Oko, tak skrytykowany przez ojca Bartosia. Jest tam też wiele innych ciekawych faktów, zobaczcie sami.

Misjonarze


Święty Paweł pisze w Liście do Rzymian, rozdział 10, wersety 9-15:

Jeżeli więc ustami swoimi wyznasz, że Jezus jest Panem, i w sercu swoim uwierzysz, że Bóg Go wskrzesił z martwych - osiągniesz zbawienie. Bo sercem przyjęta wiara prowadzi do usprawiedliwienia, a wyznawanie jej ustami - do zbawienia. Wszak mówi Pismo: żaden, kto wierzy w Niego, nie będzie zawstydzony. Nie ma już różnicy między Żydem a Grekiem. Jeden jest bowiem Pan wszystkich. On to rozdziela swe bogactwa wszystkim, którzy Go wzywają. Albowiem każdy, kto wezwie imienia Pańskiego, będzie zbawiony. Jakże więc mieli wzywać Tego, w którego nie uwierzyli? Jakże mieli uwierzyć w Tego, którego nie słyszeli? Jakże mieli usłyszeć, gdy im nikt nie głosił? Jakże mogliby im głosić, jeśliby nie zostali posłani? Jak to jest napisane: Jak piękne stopy tych, którzy zwiastują dobrą nowinę!


Na szczęście dalej, po niemal dwóch tysiącleciach od tych słów, głoszą misjonarze Dobrą Nowinę o Jezusie we wszystkich zakątkach świata. Zwłaszcza diecezja Tarnowska słynie z dużej ilości kapłanów, którzy obrali tą trudną drogę. To niesamowicie trudne powołanie, ale także ciekawe. Pełne niebezpieczeństw i radości.

Właśnie otrzymałem list od jednego z tarnowskich misjonarzy, księdza Mariusza Berko i jego wspomnienia z pracy w Brazylii. Zamieściłem je w nowym dziale, „ROZWAŻANIA MOICH GOŚCI, MODLITWY I INNE TEKSTY” na stronie www.polon.us . Być może otrzymam inne teksty warte zamieszczenia, więc zawsze będą umieszczane w tym dziale. Wspomnienia te także można przeczytać klikając TUTAJ. Zapraszam do czytania i do wspomagania wszystkich misjonarzy modlitwą i w miarę możliwości także pomocą materialną. Oni naprawdę tego potrzebują.

Tuesday, June 14, 2005

Czy jestem homofobem?


Ponieważ już zostałem nazwany przez parę osób „homofobem” i ponieważ dwa poprzednie (poniższe) teksty są raczej dość długie, jak na standardy internetowych publikacji i wiem, że nie wszyscy przez nie szczegółowo przebrną, postanowiłem napisać króciutki felietonik jeszcze raz wyjaśniający jaki jest mój stosunek do osób mających problem z homoseksualizmem.

Uważam, że miłość bliźniego powinna polegać nie na tym, żeby nie zranić jego uczuć, ale na tym, żeby pomóc mu osiągnąć zbawienie. Uważam (wraz z Kościołem, który tego wyraźnie w dalszym ciągu naucza), że praktyki seksualne między osobami tej samej płci, tak jak każde inne praktyki seksualne poza sakramentalnym związkiem małżeńskim, są grzechem. Grzech ten może doprowadzić do utraty zbawienia.

W dzisiejszym, wtorkowym czytaniu słyszeliśmy słowa Jezusa z Kazania na Górze:


Jezus powiedział do swoich uczniów: Słyszeliście, że powiedziano: Będziesz miłował swego bliźniego, a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził. A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie czynią? I jeśli pozdrawiacie tylko swych braci, cóż szczególnego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią? Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski.
(Mt 5,43-48)

Jeżeli więc doskonałość polega na tym, że kochamy nieprzyjaciół i mamy się za nich modlić, to z tego co napisałem powyżej może wynikać tylko jeden wniosek. Ani nie wolno nam być tolerancyjnym w stosunku do ich grzesznego trybu życia, ani ich ignorować i uważać, że żaden problem nie istnieje. Bez względu na to, jakie nami kierują uczucia, prawdziwa miłość chrześcijańska wymaga nie tylko abyśmy modlili się za nich. Wymaga ona także, abyśmy wskazali im uwagę na fakt, że praktykowanie tego, do czego odczuwają pociąg jest grzeszne. Jest śmiertelnie groźne zarówno dla duszy, jak i dla ciała, będącego Świątynią Ducha Świętego:

Strzeżcie się rozpusty; wszelki grzech popełniony przez człowieka jest na zewnątrz ciała; kto zaś grzeszy rozpustą, przeciwko własnemu ciału grzeszy. Czyż nie wiecie, że ciało wasze jest świątynią Ducha Świętego, który w was jest, a którego macie od Boga, i że już nie należycie do samych siebie? Za /wielką/ bowiem cenę zostaliście nabyci. Chwalcie więc Boga w waszym ciele! (1 Kor 6,18-20)

Zajmowanie się przeze mnie takimi tematami, jak homoseksualizm, aborcja, czy antykoncepcja nie wynika więc z tego, że nienawidzę kobiety czy gejów. Wprost przeciwnie. To z troski o ich zbawienie piszę o tym. Tym bardziej, że niewielu kapłanów uczy na ten temat w swych homiliach. Przynajmniej tu, w Stanach. Bo cel powinniśmy mieć wszyscy wspólny: osiągnięcie zbawienia. I obawa, że mówiąc coś zranimy czyjeś uczucia nie powinna, nie może nas przed głoszeniem prawdy powstrzymać. W tym samym Kazaniu na Górze Jezus powiedział:


I jeśli prawa twoja ręka jest ci powodem do grzechu, odetnij ją i odrzuć od siebie. Lepiej bowiem jest dla ciebie, gdy zginie jeden z twoich członków, niż żeby całe twoje ciało miało iść do piekła.
(Mt 5,30)

Jeżeli jest to prawda, to o ile bardziej prawdziwe musi być stwierdzenie, że lepiej z urażonymi uczuciami osiągnąć zbawienie, niż z fałszywie dobrym samopoczuciem spędzić wieczność w piekle. Tym bardziej, że tam tego dobrego samopoczucia nikt długo nie utrzyma, a szatan jest ostatnim stworzeniem, które by się przejmowało ranieniem czyichkolwiek uczuć.

Monday, June 13, 2005

Ojciec Tadeusz Bartoś, aktywizm homoseksualistów i miłość bliźniego.

Szukając jakiś wiadomości w Internecie o „Paradzie Równości” natrafiłem na TEN TEKST. Jest to opis wywiadu udzielonego przez dominikanina, ojca Tadeusza Bartosia. Chciałem podzielić się swoimi uwagami na jego temat. Cytaty z artykułu w „Gazecie” będą w innym kolorze. Zapraszam do czytania.

"Mnie parada gejów i lesbijek aż tak bardzo nie interesuje, dopóki nikt nie stara się bez powodu jej zakazać. Kościół przeciwstawia się wszelkim przejawom dyskryminacji homoseksualistów" - mówi "Gazecie Wyborczej" o. Tadeusz Bartoś, dominikanin z Warszawy.

Na pytanie, czy prezydent Warszawy Lech Kaczyński dobrze zrobił, zakazując Parady Równości, dominikanin odpowiada: "Nie. Jego decyzja bardzo mnie niepokoi. Argumenty, które przedstawił, są niezgodne z podstawowymi prawami obywatelskimi w demokratycznym państwie. Polska przez wiele lat walczyła o wolność słowa i swobodę manifestowania poglądów".


Ciekawa opinia. Czy znaczy to, że zdaniem ojca Bartosia Kościół nie przeciwstawiałby się demonstracjom neonazistów? Członków Ku Klux Klanu? Czy każda grupa społeczna ma prawo do marszów i propagowania swych poglądów? A co z tymi, którzy maszerowaliby w celu uchwalenia praw nakazujących delegalizację Kościoła? Rzucania chrześcijan lwom na pożarcie? Dalej ojciec Bartoś byłby zwolennikiem takiej parady?


"Gazeta Wyborcza" pyta, czy Kościół nie uważa homoseksualizmu za zło. "To zbitka myślowa, która powoduje wiele szkody. Kościół broni osoby homoseksualne, przeciwstawia się wszelkim przejawom ich dyskryminacji. Mówi o tym wyraźnie Katechizm. Co więcej: wcale nie wychodzi z założenia, że homoseksualizm jest chorobą czy dewiacją. Czytamy w nim, że wiele osób ma głęboko zakorzenioną i skłonność homoseksualną, a więc nie ma tam mowy o nakłanianiu gejów i lesbijki do leczenia" - podkreśla o. Bartoś.


Właśnie. Co tak wyraźnie mówi Katechizm? Bo z tej wypowiedzi wynika niemalże, że homoseksualizm to absolutnie nic złego. Jeżeli nie jest to dewiacja ani choroba, to co zatem? Zacytuję wszystkie trzy paragrafy z Katechizmu dotyczące homoseksualizmu:


Czystość i homoseksualizm

2357 Homoseksualizm oznacza relacje między mężczyznami lub kobietami odczuwającymi pociąg płciowy, wyłączny lub dominujący, do osób tej samej płci. Przybierał on bardzo zróżnicowane formy na przestrzeni wieków i w różnych kulturach. Jego psychiczna geneza pozostaje w dużej części nie wyjaśniona. Tradycja, opierając się na Piśmie świętym, przedstawiającym homoseksualizm jako poważne zepsucie, zawsze głosiła, że "akty homoseksualizmu z samej swojej wewnętrznej natury są nieuporządkowane". Są one sprzeczne z prawem naturalnym; wykluczają z aktu płciowego dar życia. Nie wynikają z prawdziwej komplementarności uczuciowej i płciowej. W żadnym wypadku nie będą mogły zostać zaaprobowane.

2358 Pewna liczba mężczyzn i kobiet przejawia głęboko osadzone skłonności homoseksualne. Skłonność taka, obiektywnie nieuporządkowana, dla większości z nich stanowi ona trudne doświadczenie. Powinno się traktować te osoby z szacunkiem, współczuciem i delikatnością. Powinno się unikać wobec nich jakichkolwiek oznak niesłusznej dyskryminacji. Osoby te są wezwane do wypełniania woli Bożej w swoim życiu i – jeśli są chrześcijanami – do złączenia z ofiarą krzyża Pana trudności, jakie mogą napotykać z powodu swojej kondycji.

2359 Osoby homoseksualne są wezwane do czystości. Dzięki cnotom panowania nad sobą, które uczą wolności wewnętrznej, niekiedy dzięki wsparciu bezinteresownej przyjaźni, przez modlitwę i łaskę sakramentalną, mogą i powinny przybliżać się one – stopniowo i zdecydowanie – do doskonałości chrześcijańskiej.


Jeżeli więc Katechizm uczy, że akty homoseksualne są z samej swej natury nieuporządkowane, że są sprzeczne z prawem naturalnym, że nie będą mogły zostać zaaprobowane w żadnym wypadku, że osoby mające takie skłonności są wzywane do życia w czystości, to jak to pogodzić z intencjami marszu, mającego cele zupełnie przeciwne?


"Oczywiście Kościół nie powstał dzisiaj, a co za tym idzie, nadal jest w nim tradycja biblijna, która praktyki homoseksualne nazywa grzechem. Podkreślam - praktyki. Oznacza to, że Kościół zachęca homoseksualistów, którzy są wierzący, do czystości. Ale o potępieniu homoseksualistów nie ma nigdzie mowy" - dominikanin zapewnia "Gazetę Wyborczą".


Czyżby ojciec Bartoś sugerował, że termin ważności Biblii już minął? Nauka Kościoła się zestarzała i powinna odejść na emeryturę? Co ma oznaczać takie sformułowanie: „Oczywiście Kościół nie powstał dzisiaj, a co za tym idzie, nadal jest w nim tradycja biblijna…” Czy z tego ma wynikać, że gdyby ten Kościół powstał dzisiaj, nie byłoby w nim tej tradycji?

Jeszcze uwaga na temat tego, że ojciec Bartoś zauważył, że to praktyki homoseksualne Kościół uważa za grzech. A co ma uważać? To właśnie praktyki, to co robimy, jest, albo nie, grzechem. Preferencje teoretyczne nie są grzechem. Pociąg do osób tej samej płci, jeżeli nie jest praktykowany, jest tak samo moralnie neutralny jak pociąg do blondynek, czy Murzynek, aktorek filmowych, czy też zupełny brak tego pociągu. Nie może być grzechem i nie jest nim coś, na co nie mamy wpływu. Nikt więc mówi tu o gejach, którzy trzymają swe preferencje seksualne w tajemnicy. Nikt tych też nie prześladuje. Nie mają oni wypisane na czole, że są gejami. Problem polega na tych wojujących aktywistach, obnoszących się ze swymi preferencjami i grzesznymi praktykami i żądającymi od nas naszej akceptacji dla ich sposobu życia.


"Katechizm podkreśla, że homoseksualizm na ogół nie jest niczym zawiniony. Po prostu człowiek w okresie dojrzewania odkrywa pociąg do osób tej samej płci. Tak przeżywa własną seksualność i tak będzie ją przeżywał do końca życia. Trzeba to przyjąć do wiadomości i nie wolno ich za to dyskryminować.”


Hmmm… Katechizm mówi, cytuję: „Jego (homoseksualizmu) psychiczna geneza pozostaje w dużej części nie wyjaśniona.” Nie jest to zupełnie to samo, co podkreślenie, że homoseksualizm na ogół nie jest niczym zawiniony. Co więcej, ten sam Katechizm podaje ciekawy fakt: „Przybierał on (homoseksualizm) bardzo zróżnicowane formy na przestrzeni wieków i w różnych kulturach.” Z czego wynika, że jest on zależny od wpływów kulturowych. Zresztą lekarze znają dość dobrze mechanizmy powstawania tego zaburzenia. Nie mówię, że wszystkie, sprawa jest skomplikowana, ale też nie jest prawdą, że homoseksualistą powstaje się bez żadnej przyczyny i że te przyczyny nie są znane psychologom.


”Homoseksualiści, szczególnie w Polsce, a zwłaszcza na prowincji, są narażeni na wiele krzywd i upokorzeń. Muszą się ukrywać. Są to ludzie często dotkliwie poranieni przez okrucieństwo swego środowiska. Kościół powinien stawać w ich obronie. Nie twierdzę, że kultura homoseksualna powinna dominować we wszystkich przekazach medialnych, ale uważam, że ci ludzie mają prawo żyć publicznie, zachowywać własną tożsamość i nie być za to potępiani" - dodaje o. Bartoś w "Gazecie Wyborczej". (PAP)


Znowu pomieszanie z poplątaniem. Przede wszystkim nikt nie powinien wiedzieć, tak na prowincji jak i w Warszawie, czy ktoś jest, czy nie, praktykującym homoseksualistą. A jeżeli nikt nie wie, to też nie muszą się obawiać o to, że spotkają się z niechęcią. Wyobraźmy sobie sytuację, gdy nasza sąsiadka jest prostytutką. Gdy będzie prowadziła dyskretny tryb życia, pracowała poza domem, to fakt, że jest ona prostytutką nie będzie nam przeszkadzał. Nie będziemy po prostu o tym wiedzieć. Gdy jednak przez jej mieszkanie będą się przewijali co chwilę jacyś faceci i po godzinie wychodzili dopinając spodnie, to możemy nagle zacząć ją „dyskryminować” i patrzyć na nią spode łba.

Kościół ma obowiązek bronić wszystkich prześladowanych. Wszystkich, którym wyrządzana jest krzywda. Ale nauka Kościoła opiera się między innymi na tych słowach Jezusa:


Jeżeli Mnie prześladowali, to i was będą prześladować. Jeżeli moje słowo zachowali, to i wasze będą zachowywać.
(J 15, 20b)

To prześladowanie wynika jednak z tego, że my, słudzy Jezusa, zachowujemy Jego słowo. Prześladowania homoseksualistów wynikają z zupełnie innej, odwrotnej przyczyny. Ciągle nie znaczy to, że są dopuszczalne. Ciągle w każdym z tych grzeszników musimy dojrzeć Jezusa i pomóc mu. Ale pomoc nie może polegać na organizowaniu im marszów propagujących ich grzeszny styl życia. Pomoc ta musi polegać na pokazaniu im Drogi:


Wchodźcie przez ciasną bramę. Bo szeroka jest brama i przestronna ta droga, która prowadzi do zguby, a wielu jest takich, którzy przez nią wchodzą. Jakże ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia, a mało jest takich, którzy ją znajdują. Strzeżcie się fałszywych proroków, którzy przychodzą do was w owczej skórze, a wewnątrz są drapieżnymi wilkami.
(Mt 7,13-15)

Obraz ojca Bartosia, jaki ja uzyskałem z tego artykułu przypomina mi właśnie fałszywego proroka. Jego stosunek do homoseksualizmu przynosi moim zdaniem więcej szkody niż pożytku. Ale zobaczmy co sam wywiad nam mówi. Opuszczę te fragmenty, którymi zajął się w miarę wiernie sam artykuł, ale jest tam kilka innych aspektów pominiętych w opracowaniu.


Kościół nie zachęca gejów do leczenia?

- Nie, choć tak twierdzą niektórzy duchowni. Jak można leczyć homoseksualizm, skoro nie znamy jego przyczyn? Można robić im pranie mózgu, próbować ich przeprogramowywać na orientację heteroseksualną, ale to nie jest przecież leczenie. Hasła typu: "Homoseksualizm trzeba leczyć" przywodzą na myśl masowe reedukacje obywateli w systemach totalitarnych.


Ciekawe. Przede wszystkim znamy wiele przyczyn homoseksualizmu. Po drugie, jeżeli Kościół uczy, że osoby skłonne do homoseksualizmu powinny pozostać czyste, powstrzymać się od praktyk seksualnych, nie byłoby naturalne zachęcanie ich do wyleczenia się ze swej dewiacji? Ja wiem, że ojciec Bartoś uważa, że homoseksualizm dewiacją nie jest. Ale za taką uważany był on zawsze, także przez psychologów. To zmiany społeczne, nie odkrycia naukowe, doprowadziły do kilkakrotnych zmian definicji tego, czym jest homoseksualizm.

Jest wiele organizacji pomagających gejom zmienić orientację seksualną. Nie wiem, czy jest to pranie mózgów. Każda terapia psychologiczna jest, być może, praniem mózgów według ojca Bartosia. Wiem natomiast, że organizacje te odnoszą duże sukcesy. Coraz większe, bo jest to relatywnie nowa dziedzina psychologii i ciągle się uczą. Są też agresywnie zwalczani przez aktywistów gejowskich, które nie chcą, żeby prawda o możliwości zmiany orientacji seksualnej wyszła na światło dzienne. Jedną z katolickich, amerykańskich organizacji pomagających gejom jest „Courage” . Są też organizacje prowadzone przez protestantów i „Evangelical Christians”.


Czy homoseksualista może być dobrym katolikiem?

- Wobec Boga każdy jest równy, niezależnie od tego, czy jest hetero, czy homoseksualistą. Dla geja, który jest katolikiem, jego orientacja jest potwornym dodatkowym brzemieniem, ponieważ nauczanie moralne Kościoła nakazuje im seksualną wstrzemięźliwość. Dlatego uważam, że jest głęboki sens w tworzeniu specjalnych duszpasterstw dla osób homoseksualnych. Oni powinni czuć, że w Kościele jest dla nich miejsce, że Kościół ich nie odrzuca.


Pod tym mogę się tylko podpisać. Ale parada gejów miała konkretny cel. Tym celem było uznanie ich stylu życia za normalny. Im nie chodzi o to, żeby żyć w czystości. Im chodzi o to, żeby społeczeństwo i Kościół uznali, że nie ma nic złego w praktykowaniu ich grzesznego sposobu życia.

Nie wiem, Czy ojciec Bartoś jest naiwny, czy też nie może zrozumieć pewnych rzeczy z innych powodów. Takie parady są organizowane przez pewne organizacje światowe, formalne lub nie, a celem są zawsze pieniądze. Duże pieniądze. Propagowanie takiego stylu życia jest nieodłącznie związane z przemysłem pornograficznym, z penetracja środowisk młodzieżowych i propagowaniem tam tego stylu życia, z „unormalnianiem” tego, co nie jest normalne.

Ojciec Bartoś pisze, że nie są znane przyczyny homoseksualizmu. Wszystkie na pewno nie, ale niektóre są znane aż za dobrze. Jedną z nich tu przedstawię. Jeżeli ktoś jest uzależniony od pornografii, która teraz dostępna jest praktycznie wszędzie, jeżeli ktoś próbuje wszystkiego, co zobaczy, to bardzo szybko ma pewien problem. Musi szukać coraz bardziej wyszukanych praktyk seksualnych, gdyż dotychczasowe nie dostarczają mu już wystarczających podniet. Gdy do tego wszędzie naokoło słyszy, że homoseksualizm jest „normalny”, to już krok tylko od tego, żeby samemu spróbować. Takie marsze, jak ten w Warszawie nie mają na celu spowodowania tego, że zmienimy nasz stosunek do osób zmagających się z pokusami. Ci cieszą się naszą sympatią i wspomagani są naszymi modlitwami. Ja sam od lat mam na swej stronie świadectwo Rafała, wyleczonego homoseksualisty. Ale celem takich marszów jest przekonanie społeczeństwa, że nie ma w ich praktykach niczego grzesznego, czy nienormalnego.


Zwłaszcza że problem homoseksualizmu może dotyczyć również księży.

- To prawda. Z badań na duchowieństwie amerykańskim z lat 60. wynika, że liczba osób homoseksualnych wśród duchownych jest kilka razy większa niż średnia w społeczeństwie. To zresztą logiczne. Osoba wierząca o skłonnościach homoseksualnych wie, że i tak nie założy rodziny, więc często znajduje powołanie w życiu konsekrowanym.


Moja interpretacja tego faktu jest, jak już pisałem wcześniej, trochę inna. Zwłaszcza, że liczba homoseksualistów wśród duchownych tych wyznań, które nie praktykują celibatu jest nie mniejsza, niż wśród katolików. Motywacją nie jest tu powołanie, ale możliwość dotarcia do osób, które są w kręgu zainteresowania homoseksualistów.

Nie twierdzę tu bynajmniej, że żaden kapłan o skłonnościach homoseksualnych nie ma powołania do kapłaństwa, czy że wszyscy planują grzeszne praktyki. Uważam tylko, że pewien procent z nich, trudno mi tu powiedzieć konkretnie jaki, świadomie lub nie, kieruje się taką motywacją.

Także sceptycznie muszę się odnieść do badań na temat seksualności z lat 60. Wiele z nich okazało się później zwykłą propagandą, nie mającą nic wspólnego z naukowymi badaniami. Nie wiem, jakie badania konkretnie ma na myśli ojciec Bartoś, ale wiem, że nie wszystkim wynikom badań można wierzyć.


W zeszłym tygodniu ks. Dariusz Oko na łamach "Gazety" wygłosił przeciwny pogląd.

- Ten artykuł był dla mnie zaskakujący. Znam ks. Oko i pamiętam jego dawne poglądy w zupełnie innym duchu. To, co teraz on głosi, można określić mianem nagonki i denuncjowania homoseksualistów. Stara się ich skojarzyć z czymś jak najgorszym, posługując się tak zwaną wiedzą potoczną. Abstrahując od nieprawdziwych twierdzeń, np. że homoseksualizm jest równy nekrofilii, czy większej skłonności gejów do przestępstw na tle seksualnym, to język ks. Oko nie jest językiem Ewangelii. Ten artykuł był dyskryminujący i bardzo mnie zabolał.


Ja nie widziałem tego artykułu, więc trudno mi się ustosunkować do niego. Nie wiem, czy nekrofilia jest grzechem większym, czy mniejszym od aktu homoseksualnego. Z tego co wiem, jeden i drugi grzech może być grzechem ciężkim, prowadzącym do utraty zbawienia. W tym sensie obydwa są równie okropne. Sugerowanie, że akt homoseksualny jest jakimś „mniejszym złem” nie jest wcale objawem miłości. Wprost przeciwnie.


Nie boi się Ojciec, że głosząc takie poglądy, narazi się innym księżom?

- Nie, bo zdrowy rozsądek nie jest w Kościele aż tak rzadkim zjawiskiem. Przecież są różne idee, które ludzie mają prawo głosić, choć nie są to poglądy przeze mnie podzielane. Mnie parada gejów i lesbijek aż tak bardzo nie interesuje, dopóki nikt nie stara się bez powodu jej zakazać.


Co zdrowy rozsądek ma tu wspólnego z czymkolwiek? I czy naprawdę ludzie mają prawo głosić wszystkie idee? Co Święty Paweł mówi na temat takiej, źle pojętej wolności?


Wszystko mi wolno, ale nie wszystko przynosi korzyść. Wszystko mi wolno, ale ja niczemu nie oddam się w niewolę.
(1 Kor 6,12)

I dalej:


Wszystko wolno, ale nie wszystko przynosi korzyść. Wszystko wolno, ale nie wszystko buduje.
(1 Kor 10,23)

Źle pojęta wolność prowadzi do niewoli grzechu. Nie można bezmyślnie powtarzać sloganów o wolności słowa, bo słowa też mogą ranić i zabijać. Święty Jakub także przed tym nas ostrzega:


Tak samo język, mimo że jest małym organem, ma powód do wielkich przechwałek. Oto mały ogień, a jak wielki las podpala.
(Jk 3,5)

Oczywiście można te słowa odnieść także w stosunku do tych, którzy namawiają do nienawiści w stosunku do gejów. I słusznie. Ale to zupełnie inne zagadnienie i nie o tym tu piszę. Problem nienawiści, z jakiegokolwiek powodu, jest innym problemem i nie przeciwko temu protestowali geje.

Słowa te także nas uczą odpowiedzialności w nauczaniu. Święty Paweł uczy młodego biskupa, Tymoteusza:


Zaklinam cię wobec Boga i Chrystusa Jezusa, który będzie sądził żywych i umarłych, i na Jego pojawienie się, i na Jego królestwo: głoś naukę, nastawaj w porę, nie w porę, /w razie potrzeby/ wykaż błąd, poucz, podnieś na duchu z całą cierpliwością, ilekroć nauczasz. Przyjdzie bowiem chwila, kiedy zdrowej nauki nie będą znosili, ale według własnych pożądań - ponieważ ich uszy świerzbią - będą sobie mnożyli nauczycieli. Będą się odwracali od słuchania prawdy, a obrócą się ku zmyślonym opowiadaniom.
(2 Tm 4,1-4)

Jaka jest zatem prawda? Czego uczy nas Kościół, Biblia, Jezus? Pozwólcie, że zamieszczę kilka cytatów z Nowego Testamentu:


Przeto, co do mnie, gotów jestem głosić Ewangelię i wam, mieszkańcom Rzymu. Bo ja nie wstydzę się Ewangelii, jest bowiem ona mocą Bożą ku zbawieniu dla każdego wierzącego, najpierw dla Żyda, potem dla Greka. W niej bowiem objawia się sprawiedliwość Boża, która od wiary wychodzi i ku wierze prowadzi, jak jest napisane: a sprawiedliwy z wiary żyć będzie. Albowiem gniew Boży ujawnia się z nieba na wszelką bezbożność i nieprawość tych ludzi, którzy przez nieprawość nakładają prawdzie pęta. To bowiem, co o Bogu można poznać, jawne jest wśród nich, gdyż Bóg im to ujawnił. Albowiem od stworzenia świata niewidzialne Jego przymioty - wiekuista Jego potęga oraz bóstwo - stają się widzialne dla umysłu przez Jego dzieła, tak że nie mogą się wymówić od winy. Ponieważ, choć Boga poznali, nie oddali Mu czci jako Bogu ani Mu nie dziękowali, lecz znikczemnieli w swoich myślach i zaćmione zostało bezrozumne ich serce. Podając się za mądrych stali się głupimi. I zamienili chwałę niezniszczalnego Boga na podobizny i obrazy śmiertelnego człowieka, ptaków, czworonożnych zwierząt i płazów. Dlatego wydał ich Bóg poprzez pożądania ich serc na łup nieczystości, tak iż dopuszczali się bezczeszczenia własnych ciał. Prawdę Bożą przemienili oni w kłamstwo i stworzeniu oddawali cześć, i służyli jemu, zamiast służyć Stwórcy, który jest błogosławiony na wieki. Amen. Dlatego to wydał ich Bóg na pastwę bezecnych namiętności: mianowicie kobiety ich przemieniły pożycie zgodne z naturą na przeciwne naturze. Podobnie też i mężczyźni, porzuciwszy normalne współżycie z kobietą, zapałali nawzajem żądzą ku sobie, mężczyźni z mężczyznami uprawiając bezwstyd i na samych sobie ponosząc zapłatę należną za zboczenie. A ponieważ nie uznali za słuszne zachować prawdziwe poznanie Boga, wydał ich Bóg na pastwę na nic niezdatnego rozumu, tak że czynili to, co się nie godzi. Pełni są też wszelakiej nieprawości, przewrotności, chciwości, niegodziwości. Oddani zazdrości, zabójstwu, waśniom, podstępowi, złośliwości; potwarcy, oszczercy, nienawidzący Boga, zuchwali, pyszni, chełpliwi, w tym, co złe - pomysłowi, rodzicom nieposłuszni, bezrozumni, niestali, bez serca, bez litości. Oni to, mimo że dobrze znają wyrok Boży, iż ci, którzy się takich czynów dopuszczają, winni są śmierci, nie tylko je popełniają, ale nadto chwalą tych, którzy to czynią.
(Rz 1,15-32)

Czyż nie wiecie, że niesprawiedliwi nie posiądą królestwa Bożego? Nie łudźcie się! Ani rozpustnicy, ani bałwochwalcy, ani cudzołożnicy, ani rozwięźli, ani mężczyźni współżyjący z sobą, ani złodzieje, ani chciwi, ani pijacy, ani oszczercy, ani zdziercy nie odziedziczą królestwa Bożego.
(1 Kor 6,9-10)

A jeśli chcesz osiągnąć życie, zachowaj przykazania. Zapytał Go: Które? Jezus odpowiedział: Oto te: Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, czcij ojca i matkę oraz miłuj swego bliźniego, jak siebie samego!
(Mt 19,17b-19)

Słyszeliście, że powiedziano: Nie cudzołóż! A Ja wam powiadam: Każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę, już się w swoim sercu dopuścił z nią cudzołóstwa. Jeśli więc prawe twoje oko jest ci powodem do grzechu, wyłup je i odrzuć od siebie. Lepiej bowiem jest dla ciebie, gdy zginie jeden z twoich członków, niż żeby całe twoje ciało miało być wrzucone do piekła. I jeśli prawa twoja ręka jest ci powodem do grzechu, odetnij ją i odrzuć od siebie. Lepiej bowiem jest dla ciebie, gdy zginie jeden z twoich członków, niż żeby całe twoje ciało miało iść do piekła.
(Mt 5,27-30)

Ojciec Bartoś być może uważa, że czasy się zmieniły, ale ja uważam, że Słowo Boże jest niezmienne i nauka, którą głosił Jezus i potwierdził Paweł nadal nas obowiązuje. Praktykowanie stosunków homoseksualnych prowadzi do utraty zbawienia. Kościół ma obowiązek tego nauczać. Popieranie marszów mających na celu propagowanie stylu życia niezgodnego z nauczaniem Kościoła nie jest wyrazem miłości, ale głupoty. Albo jeszcze czegoś gorszego.

Jeżeli naprawdę chcemy pomóc naszym braciom o odmiennych skłonnościach seksualnych musimy im uświadomić dlaczego tak ważne jest pozostawanie w czystości. Musimy im pomóc znaleźć lekarzy, psychologów, którzy pomogą tym, którzy chcieliby odmienić swe preferencje seksualne i założyć rodziny. A przede wszystkim musimy skończyć z mówieniem, że homoseksualizm jest normalny.

Ja zdaję sobie sprawę, że pewna niewielka grupa ludzi ma tak silny pociąg do osób tej samej płci, że nie ma dla nich pomocy. Poza, rzecz jasna, pokazaniem im, że powinny prowadzić życie w czystości. Ale jest dużo większa grupa osób, dla których akt seksualny z osobą tej samej płci jest niczym innym tylko formą rekreacji. Robią to z osobami obu płci. Robią to dla zabawy. To takie osoby wprowadzamy w błąd mówiąc, że nie ma nic złego w homoseksualizmie.

Ten felieton i tak się rozrósł ponad miarę, więc nie będę go już dalej rozwijał. Zachęcam jednak do przeczytania faktów o środowisku gejowskim. O ich związkach z przemysłem pornograficznym. O tych setkach i tysiącach partnerów, jakich ma wielu z nich. O silnych naciskach na ustawodawców, aby obniżyć wiek osób, które mogą mieć legalne związki seksualne z dorosłymi. (W Stanach każdy związek seksualny osoby pełnoletniej z kimś, kto nie skończył piętnastu-osiemnastu lat, w zależności od Stanu, jest uważany za gwałt). Nie jest to wcale tak, że biedne, niewinne osoby, pokrzywdzone przez los, chcą walczyć o swe prawa.

Homoseksualiści mają wszystkie te prawa, jakie mam ja. Mogą glosować, kandydować, pracować, płacić podatki i brać zasiłki i emerytury. Ale oni nie maszerują w celu uzyskania „zwykłych” praw. Oni chcą specjalnych przywilejów. Przywilejów gloryfikujących ich grzeszne praktyki. Prawo już przecież chroni każdego człowieka. Bez względu na jego orientację seksualną. Dlatego też ja nie mogę się zgodzić z opiniami ojca Bartosia i uważam, że nie tak powinna się objawiać nasza miłość bliźniego w stosunku do tych osób.

Tolerancja i prawa gejów.

Jak pewnie nie tak trudno było się domyśleć, wydarzenia w Warszawie w czasie ostatnich dni sprowokowały mnie do tego, żebym napisał wreszcie kolejny felietonik. Co prawda przez ostatnie dni byłem zajęty, byłem w drodze i nie oglądałem TV Polonii, wiadomości z Polski docierały wiec do mnie dość skąpo. Usłyszałem jednak wystarczająco wiele, żeby się wkurzyć. Chodzi mi oczywiście o prawa gejów i tak zwaną „Paradę Równości” jaka wczoraj odbyła się w Warszawie.

Przede wszystkim chciałbym napisać o tej równości i o prawach ludzi dyskryminowanych. Pewne osoby, pewne grupy społeczne rzeczywiście są dyskryminowane w różnych społeczeństwach ze względu na to jakimi zostali stworzeni przez Boga. Chodzi tu o płeć, kolor skóry czy wygląd fizyczny. Dyskryminacja może też wynikać z głoszonych poglądów czy wyznawanych wierzeń.

Homoseksualiści sami za bardzo nie wiedzą, do której z tych grup mieliby być zaliczeni. Albo raczej chcieliby być zaliczeni do obu. Uważają oni, że ich orientacja seksualna wynika z uwarunkowań genetycznych i jest od nich zupełnie niezależna, ale nie są tego w stanie w żaden sposób udowodnić. Wiele przykładów osób, które przeszły terapię i zaczęły prowadzić życie osób heteroseksualnych, pobrały się i założyły rodziny, wskazuje na fakt, że nie jest to jednak stan zależny od genów, ale raczej od innych czynników. O tym napiszę za chwilę więcej.

Podobnie fakt, że tylko pewien procent bliźniaków jednojajowych, a więc osób o identycznym genotypie, ma skłonności homoseksualne, wyraźnie nam mówi, że problem jest dużo bardziej skomplikowany, niż niektórzy chcieliby nam wmówić. Szczególnie dobrze to widać u bliźniaków rozdzielonych zaraz po urodzeniu, wychowanych przez różne rodziny. Wtedy niemalże nigdy oboje (czy obie) zostają homoseksualistami, co bardzo mocno wskazuje na dominującą rolę środowiska, w jakim się oni wychowali, a nie uwarunkowań genetycznych.

Zostaje więc kwestia uwarunkowań społecznych, środowiska i rodziny. Tu wszyscy chyba się zgadzają, że właśnie te czynniki mają decydujący wpływ na to, czy ktoś zostaje gejem, czy nie. Ale przecież nie można uważać, że skoro to środowisko, wychowanie, brak ojca w rodzinie, pierwsze kontakty seksualne czy inne czynniki spowodowały, że ktoś stal się homoseksualistą, to nie ma on na to wpływu i powinien być przez nas zaakceptowany z całym dobytkiem inwentarza. Nic nie odbiera nam wolnej woli i końcowa decyzja zawsze należy do nas samych.

Środowisko powoduje wiele uwarunkowań, których nie akceptujemy jako społeczeństwo. Wpływ środowiska może spowodować, że ktoś zostaje złodziejem, prostytutką, alkoholikiem, ma problemy z dochowaniem wierności żonie, jest zoofilem czy pedofilem. Niewiele jednak osób uważa, że takie zachowanie jest „normalne”. Nikt nie życzy swym dzieciom, nikt nie modli się o to, żeby jego dzieci zostały członkiem jednej z tych grup. Wszyscy wiemy (pisząc „wszyscy” wiem, że każde uogólnienie jest fałszywe. Zapewne zdarzają się jakieś chore wyjątki), że nie jest normalne jak ktoś zostaje złodziejem czy prostytutką.

Oczywiście nie można wszystkich tych dewiacji wrzucać do jednego worka. W zasadzie wszyscy się zgadzają, że alkoholizm jest chorobą, choć problemy społeczne stwarza także picie alkoholu osób nieuzależnionych. Trudno nazwać złodzieja chorym człowiekiem, chyba, że jest kleptomanem. Prostytucja jest w pewnym sensie zawodem, nie chorobą, ale na przykład zoofilia czy pedofilia to już konkretne zaburzenia psychoseksualne, leczone na całym świecie.

Niezależnie jednak od tego do jakiej grupy zaliczymy homoseksualizm nie widzę żadnego powodu, dla którego mielibyśmy im pozwalać maszerować ulicami, aby domagali się jakiś praw dla siebie. Zresztą zastanówmy się jakich praw oni się domagają? Statystyki na całym świecie pokazują, że homoseksualiści zaliczają się do najlepiej zarabiających ludzi. W pewnych środowiskach, zwłaszcza artystycznych, niemalże nie wypada nie być gejem, jeżeli się chce odnieść sukces. Nie chodzi im więc o zrównanie ich dochodów z dochodami całego społeczeństwa, jak bywa w przypadku kobiet czy Murzynów, czy innych, naprawdę dyskryminowanych grup. Zrównanie takie w ich przypadku prowadziłoby do zmniejszenia ich dochodów. Im chodzi o to, żeby prawo uznało ich dewiację za normę i nadało im takie prawa jak heteroseksualnym osobnikom i o to, żebyśmy ich kochali i akceptowali ich sposób życia. Ale z tym naprawdę nie można się pogodzić. Czym innym jest bowiem narzucenie społeczeństwu praw broniących jakiś mniejszości, czym innym akceptacja społeczna tych grup.

Nie wiem czemu mielibyśmy mówić na czarne białe i na zło dobro. Pewne rzeczy są obiektywnie dobre, moralne, prawe, a inne są obiektywnie złem i dewiacją. Nie ma tu nic do rzeczy miłość chrześcijańska czy dobre serce, czy zmiany społeczne i cywilizacyjne ostatnich stuleci. Związki homoseksualne, praktykowanie takiej formy współżycia jest grzechem. Nie jest normalna i nie powinna być propagowana. Agresywna propaganda środowisk gejowskich doprowadziła jednak do tego, że coraz więcej ludzi, także polityków, uważa, że jest inaczej.

Nikomu nie przychodzi do głowy, żeby organizować parady równości w obronie innych dewiacji. Jakoś trudno mi wyobrazić sobie paradę, gdzie żonaci mężczyźni defilowaliby w obronie swych praw do zdradzania swych żon. Czy paradę zoofilów ze swymi ukochanymi owieczkami. Czy paradę złodziei, oszustów, alkoholików i innych, żądających uznania ich praw i nadania ich działalności znamion legalności. Zresztą każda z tych grup musiałaby chyba maszerować, na wzór Ku Klux Klanu w kapturach na głowie. Jeżeli nie z obawy przed wymiarem sprawiedliwości, to przynajmniej ze strachu przed żonami.

Z jakiegoś nieznanego mi powodu geje nagle nie tylko powychodzili z ukrycia i nie wstydzą się swych wstydliwych praktyk, ale pociągnęli za sobą dość znaczną grupę społeczeństwa. Zwłaszcza polityków tak bojących się etykietki „nietolerancyjnego”. Ja się nie boję i nigdy nie ukrywałem swojej nietolerancji. Dla tych, którzy nie wiedzą dlaczego, napisałem felieton i zapraszam do przeczytania go. Można go znaleźć TUTAJ . Tolerancja jest głupia. Co więcej, ci, którzy tak nawołują do tolerancji sami zapędzają się w kozi róg wykazując bezsens i nielogiczność tolerancji. Natykając się na takie osoby jak ja nagle sami przestają być tolerancyjni. Nie tolerują moich poglądów i głośno wołają, że muszę je zmienić.

Tolerancja jest właśnie dlatego nielogiczna, że nie da jej się pogodzić z każdą sytuacją życiową. Jest taka zasada logiczna, że coś nie może czymś być i nie być równocześnie. Albo urządzenie na którym piszę ten tekst jest komputerem, albo nim nie jest. Jest to alternatywa. Nie można powiedzieć, że mój laptop jest komputerem i że nim nie jest równocześnie. To nielogiczne, bez sensu. Ale i tolerancja dokładnie tak samo jest nielogiczna.

Nie można być tolerancyjnym i wykluczać poglądy pewnych grup, z którymi się nie zgadzamy. Taka tolerancja niczym nie różniłaby się od mojej nietolerancji. Ja bowiem także jestem bardzo tolerancyjny w stosunku do osób wyznających poglądy identyczne z moimi. Nie toleruję tych poglądów, z którymi nie mogę się zgodzić. Ale zauważcie, że „tolerancyjni” postępują dokładnie tak samo. Ich tolerancja nagle kończy się przy spotkaniu ze mną i nagle zostaje pouczany, że to ja muszę zmienić swoje poglądy. Inaczej nie będę przez nich tolerowany.

Jest to oczywiste, bo nie da się pogodzić tolerancji z osobą uważającą, i słusznie, tolerancję za idiotyzm. Zachodzi tu nieunikniona sprzeczność logiczna udowadniająca jasno, że tolerancja jest bez sensu. Nie można być jednocześnie tolerancyjnym i tolerować poglądów mówiących, że tolerancja jest złem, tak samo, jak mój laptop nie może być i nie być komputerem w tym samym momencie.


Zresztą zastanówmy się chwilę czym jest prawdziwa miłość. Jeżeli geje chcą, żebym ich kochał, (mówię tu o miłości „agape”, czy „phileo”, nie o seksie), to jak ta moja miłość, miłość chrześcijańska, powinna się objawiać? Jeżeli naprawdę ich dobro ma mi leżeć na sercu, to przede wszystkim moim pragnieniem powinno być spędzenie z nimi wieczności w Niebie. Moim celem powinno być to, żebyśmy razem osiągnęli zbawienie. To jest prawdziwa miłość. I nie jest tu istotne czy zranię ich uczucia, czy nie. Oczywiście, że delikatność jest zawsze potrzebna, ale nie taka delikatność, która powoduje, że unikamy głoszenia prawdy.

Gdy widzą własne dziecko usiłujące wsadzić śrubokręt do kontaktu, albo ściągnąć garnek z wrzątkiem ze stołu na swoją głowę, delikatność jest ostatnią rzeczą o jakiej myślę w tym momencie. Przede wszystkim odruchowo i szybko usiłuję zapobiec zbliżającemu się nieszczęściu. Gdy akcja ta spowoduje ból, czy strach, będzie wiele czasu na przytulania i przeprosiny po usunięciu bezpośredniego zagrożenia.

Praktykowanie stylu życia właściwego homoseksualistom jest dużo bardziej niebezpieczne niż wsadzanie gwoździe do kontaktu. Powoduje śmierć duszy. Prowadzi do utraty zbawienia. Akceptowanie tego przez nas nie jest żadnym objawem miłości. Wyrządza im olbrzymią krzywdę. Nie tylko nie jest objawem miłości w stosunku do nich, ale wprost przeciwnie.

Nie mówię tu o tym, że należy tych ludzi traktować z góry, poniżać, obrażać czy stosować inne formy samosądów. Fizycznych, czy też psychicznych. Zawsze ważne jest, żeby odróżnić grzech od grzesznika. Homoseksualizm jest właśnie tym, grzechem. Tak jak grzechem jest antykoncepcja, niewierność małżeńska, każdy seks pozamałżeński, oglądanie pornografii, masturbacja i wiele innych. Kto jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamieniem.

Czemu więc i ja o tym mówię? Czy ja jestem jakiś chodzącym świętoszkiem? A raczej jeżdżącym? Na pewno nie. Ale ja po pierwsze nie bronię żadnego grzechu, który miałem nieszczęście popełnić. Grzechów swoich się wstydzę, żałuję za nie, spowiadam się z nich i zawsze mam nadzieję, że więcej ich nie popełnię. Po drugie ja nie „napadam” tu na ludzi, ale na to, co ci ludzie praktykują.

To właśnie z miłości do ludzi piszę ten tekst. To dlatego, że mi nie zwisa, że mi zależy na każdym z moich braci i sióstr, spędzam niedzielę przy kompie pisząc ten tekst. Bo wierzę, że będę rozliczony z mojego życia i że Jezus zapyta mnie: „A co ty zrobiłeś dla tych, którym zbawienie wymykało się z rąk? Ja za nich umarłem na Krzyżu, a co ty zrobiłeś?”

Kierowanie się jakąś fałszywą delikatnością do niczego dobrego nie prowadzi. Sam Jezus nazywał rzeczy po imieniu. „Plemię żmijowe”, „groby pobielane”, „głupi”, „ślepi”, „obłudnicy” to tylko niektóre z epitetów jakie usłyszeli ci, którzy odrzucali naukę Jezusa. Ale przecież nie było motywacją Jezusa obrażanie kogokolwiek. Raczej zwrócenie uwagi na to, że sprawa jest poważna. Słownictwo to szokowało, ale miało właśnie taki cel: Zaszokować tych, do których było skierowane.

Podobnie chyba musimy postępować i my. Nie bać się nazwać grzechu grzechem i powiedzieć, że pewne postępowanie prowadzi do utraty zbawienia i śmierci duchowej. I nie ma tu znaczenia, czy jest to homoseksualizm, czy inny grzech. Powód dla którego piszę waśnie w kontekście grzechu homoseksualizmu już wyjaśniałem. To właśnie oni żądają od nas i od polityków akceptacji ich zboczenia i uznania tego, co jest nienormalne za normalność. Ale nienormalny jest każdy grzech i każde złamanie Bożych przykazań. Tyle, że inne grupy grzeszników jak na razie na szczęście nie demonstrują jeszcze w celu przekonania nas, że to my, nie oni, jesteśmy nienormalni.

Do tego dochodzi jeszcze glos przedstawicieli Kościoła, nie zawsze brzmiący jednoznacznie. Ta nieszczęsna tolerancja brzmi tak pozytywnie i tak politycznie poprawnie, że niemalże nie wypada nie być tolerancyjnym. Pewnym wywiadem udzielonym przez jednego z Dominikanów zajmę się w osobnym felietonie. Tu chciałem tylko podać pewien smutny fakt, związany z tolerancją homoseksualizmu.

Kościół w Stanach Zjednoczonych zapłacił już ponad półtora miliarda dolarów odszkodowań osobom skarżącym go o to, że kapłani praktykowali związki seksualne ze skarżącymi. W ponad 90 % przypadków były to związki homoseksualne. W większości przypadków z niepełnoletnimi chłopcami, ale z takimi, którzy nie byli już dziećmi. Prawo i psychiatria nie uznaje więc już takich dewiacji za pedofilię, ale właśnie za homoseksualizm.

Nie da się oddzielić tych dwóch faktów od siebie. Nie można równocześnie głosić, że homoseksualizm nie jest grzechem ani dewiacją i oburzać się na praktyki tych, którzy wprowadzają w życie to, czego tak bronimy. Księża nie spadają z księżyca, nie przylatują z Watykanu i nie rodzą się w zakonach. To są nasi synowie i bracia. W jakich domach się wychowali, taki system wierzeń przyjęli za swój. Gdy ktoś słyszy, że należy tolerować zachowanie gejów, a później sam mając skłonności w tym kierunku zostaje księdzem, nie dziwmy się, że ani nie będzie mówił na ten temat kazań, ani nie będzie żył w czystości.

Żeby nie było wątpliwości chciałbym dodać od razu, że problem związków homoseksualnych wśród kleru to nie jest jakaś wyłączność Kościoła Katolickiego. Nie powoduje tego też życie w celibacie. Inaczej każdy kawaler, wdowiec, czy choćby kierowca ciężarówki przebywający tygodniami poza domem musiałby być aktywny seksualnie, a nie jest to prawdą. Statystycznie nawet więcej problemów mają inne denominacje. Także inne zawody, takie jak nauczyciele, trenerzy czy liderzy skautów i harcerzy procentowo częściej mają te same problemy. Wynika to z prostego faktu: Osoby chore szukają właśnie takich zawodów, które umożliwiają kontakt z młodymi mężczyznami i w których niejako z natury rzeczy są oni autorytetami i wzbudzają zaufanie.

Nie zmienia to jednak faktu, że to właśnie tolerancja, przymykanie oczu na problem, opory przed nazywaniem rzeczy po imieniu, spowodowały, że już parę diecezji musiało ogłosić bankructwo i że teraz ofiara na Kościół staje się trochę dwuznaczna. Co prawda odszkodowania wypłaca przynajmniej częściowo ubezpieczenie, ale składki ubezpieczeniowe także poszły drastycznie w górę. Trudno jednak odrzucić z tego powodu obowiązek łożenia na Kościół, gdyż ten ciągle musi funkcjonować i ciągle pomaga wielu potrzebującym na całym świecie.

Nie powinno też dziwić, że największe problemy mają te diecezje, które są najbardziej liberalne. Jak Boston czy San Francisco. Jest to logiczne. Tak, jak logiczne jest to, że właśnie z archidiecezji Bostońskiej pochodzą tacy „katoliccy” politycy, jak Kerry czy Kennedy. Tych spraw nie można oddzielić, bo są zawsze ze sobą zazębione.

O tym, czego naprawdę uczy Kościół napiszę w następnym felietonie. Będzie to przy okazji wywiadu, jakiego udzielił Gazecie Wyborczej ojciec Tadeusz Bartoś, dominikanin. Nie ze wszystkim się zgadzam z ojcem Bartosiem i o tym niedługo napiszę.